Skocz do zawartości
Forum Burgmania

Alpy & Dolomity 2017


Sobier

Rekomendowane odpowiedzi

Szwajcaria na mokro.

Po raz pierwszy spotkaliśmy się z brakiem prądu w hotelu. Tuż po północy, w całym miasteczku brakło prądu. Odczytaliśmy to jako sygnał do pójścia spać. Poranek przyniósł zachmurzenie i zapowiedź deszczu. To samo powiedziała nam pogodynka. Po zwiedzeniu wioski, która ma raptem 200m, zatankowaliśmy sprzęty na jednej ze stacji paliw (druga jest na drugim końcu wsi), przy okazji ucinając sobie pogawędkę z pracująca tam przez wakacje dziewczyną, studentką spod Rzeszowa.

Na dzisiaj zaplanowaliśmy dwie pętle, w sumie ok. 350km i wg. nawigacji jakieś 7h jazdy.

Z Wassen ruszyliśmy w lewo, na Sustenpass. Droga doprowadziła nas prawie pod sam lodowiec Sustenhorn (ponad 3500 m n.p.m)

Jest to tak niesamowity widok, że zapiera dech w piersiach. U podnóża lodowca widać małe jeziorko z błękitną wodą. Parę kilometrów dalej, za tunelem, można było obserwować kolejny lodowiec, Steinen. Sustenpass doprowadziła nas do miejscowości Innertkirchen, gdzie skręciliśmy na trasę Grimselpass. Nią dojechaliśmy do zapory przy elektrowni wodnej Oberhasli. Woda w jeziorze, za sprawą otaczających skał przybiera seledynowo zielony kolor. Szybka sesja zdjęciowa i pędzimy dalej. Tym bardziej, że od samego wyjazdu z hotelu, jedziemy niestety w mniejszym lub większym deszczu. Na szczycie Grimselpass robimy sobie zdjęcia z parą motocyklistów, którzy stoją tam już raczej dość długo, bo zdążyli się pokryć rdzą. Z Grimselpass skręciliśmy w lewo, na kolejną, słynną trasę - Furka pass. Deszcz padał non stop, temperatura spadała tym bardziej, im wyżej wjeżdżaliśmy. Na szczycie, na wysokości 2436 m n.p.m. temperatura spadła do 11*C i otoczyła nas mgła. Dodatkowo kombinezon przeciwdeszczowy Maćka zaczął przepuszczać wodę w pasie, dzięki czemu ten zaczął czuć strużki wody na udach i po chwili nawet na łydkach. Uznaliśmy, że nie ma co robić z siebie bohaterów na siłę i odpuszczamy drugą pętlę. W końcu minęła już czwarta godzina, a my przejechaliśmy raptem 150km. Przemoczeni i przemarznięci postanowiliśmy wypić filiżankę kawy w najbliższej restauracji. A jak już taką, suchą i ciepłą znaleźliśmy, to uznaliśmy, że skoro już zrzuciliśmy z siebie mokre ciuchy, to warto zostać tam na dłużej. Zatem poprosiliśmy o regionalne danie, którego nazwę zapisała nam na kartce kelnerka z naszego hotelu - studentka ze Słowacji, która zarabia w ten sposób na GS800. Zamówione danie, rösti, to zapiekane, tarte ziemniaki z cebulką, boczkiem i serem. A na górze jest jajko smażone. Niebo w gębie, szczególnie w taki dzień, jak dzisiaj. Po obiedzie, już w lepszych nastrojach postanowiliśmy “skonsumować” odłożoną na dziś “wisienkę z tortu”, czyli trasę Tremola. Wisienka okazała się jednak być kwaśną. Nie dość, że była totalnie spowita mgłą, to w dodatku jej nawierzchnia, to kostka a’la kocie łby. Śliska nawet przy dobrej pogodzie. A zdradziecka w deszcz. Ogólnie, nie ma co jej przejeżdżać, chyba, że tylko dla samego faktu jej zaliczenia. Stamtąd ruszyliśmy do hotelu, postawiając odpuścić górną pętlę. Do garażu wjechaliśmy po godzinie 16. Non stop pada, nawet przez chwilę mieliśmy burzę.

Jutro kierunek Merano, wracamy do Włoch, gdzie pogodynka zapowiada nam +29*C i przelotne opady deszczu. Wolę taką kombinację, niż obecne +15*C i niekończący się deszcz. A w piątek ma być +3*C i ma spaść śnieg. Gdybyśmy mieli narty, to moglibyśmy zostać ;-)

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

Norbert, bardzo fajnie piszesz, teraz dopiero doceniam twoje ciekawe podsumowanie wyprawy "Alpy & Dolomity 2016 czyli powtórka z rozrywki". 

Dobra decyzja - jak nie ma pogody to nie warto moczyć tyłka. Kolejna okazja ... za rok. Powodzenia panowie.

 

Odnośnik do komentarza
A ja, Robsson, ArtCho w Alpach. Jutro Grossglockner . Pozdrawiamy z Austrii.


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Będziemy przejeżdżać jutro górą, koło Fuchs :)


Wysłane z mojego Philips V377 przy użyciu Tapatalka

Wassen-Merano (środa)

Wymeldowani z hotelu ruszyliśmy na północ, skręcając w miejscowości Altdorf na drogę nr 17, w kierunku Glarus. W miarę wspinania się, temperatura spadała z przyjemnych 26 do 8*C. Droga biegnie wzdłuż pionowej ściany, po prawej jej stronie zaś rozpościera się widok na dolinę. To znaczy rozpościerałby się, gdyby nie mleczno-biała mgła, która skutecznie ograniczała widoczność do max. 100m. Mgła układała się warstwami, raz byliśmy pod nią, za chwilę w niej, by po kilkuset metrach mieć ją za i pod sobą. A może nie była to mgła, tylko chmury? Co by to nie było, było mokre i mało przyjemne, choć malownicze. Na szczycie przełęczy Klausen, na wysokości 1952m n.p.m.  temperatura spadała do 11*C a na horyzoncie, pomiędzy zboczami pojawiła się ciemnogranatowa chmura, przez którą miało przyjść się nam przebijać. Na wszelki wypadek ubraliśmy przeciwdeszczówki i ruszyliśmy przed siebie, w dół trasy. Zrobiło się ciemno, temperatura spadła do 8*C a mgła/chmura była tak nasycona wodą, że Akrapovic Maćka przestawał być męczący już po 20m :-)

Jeśli ktoś z Was zastanawia się, jak pachnie Szwajcaria, to mam odpowiedź. Jeśli pachnie, to czystym, krystalicznym powietrzem. Jeśli jednak czymś zalatuje, to na 99% będzie to krowie łajno. W sumie, to nie jest dziwne, do wyprodukowania czekolady potrzeba mleka z fioletowej krowy. Krowy na Klausen pass chodziły gdzie chciały, pasły się gdzie chciały i gdzie chciały, tam załatwiały swoje potrzeby. Trzeba było bardzo uważać, bo takie pozostałości, to nie tylko śmierdząca, ale i śliska sprawa. Z wielką ulgą wyjechaliśmy z chmury do miasteczka Glarus. Na początku miasta znajduje się centrum sportowe, w skład którego wchodzą boiska do piłki nożnej, korty tenisowe i kompleks basenów. Wszystko pięknie utrzymane i wręcz zachęcające do skorzystania. Niestety czas nas poganiał, więc po krótkim postoju ruszyliśmy w dalszą drogę. Trasa przebiegała wzdłuż jeziora Walensee, jednego z największych w Szwajcarii. Ma około 15km długości. Zatrzymaliśmy się przy jednym ze strumieni, które wpadają do tego jeziora, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć, jak krystalicznie czystą wodą jest ono zasilane. Na postoju wybudowany był wodopój z bieżącą wodą podciągniętą ze strumienia.

Trasa zaprowadziła nas do Davos, zatem korzystając z okazji, zatrzymaliśmy się w centrum miasta, aby przy filiżance kawy porozmawiać o zmianach klimatycznych. A te były dzisiejszego dnia niczym w boliwoodzkim hicie “Raz słońce, raz deszcz” ;-)

Wielkim zaskoczeniem było dla nas ujrzenie, kim jest 80% turystów w Davos. To ortodoksyjni Żydzi wraz z rodzinami. Faceci obowiązkowo mieli pejsy, a kobiety peruki (czy ktoś ma pojęcie, dlaczego?). Po kawie i szybkim przelocie przez sklep z ubraniami sportowymi, w którym doszliśmy do wniosku, że tamtejsze ceny nie są jednak na naszą kieszeń, postanowiliśmy opuścić to miasteczko, zostawiając debaty na temat pogody innym. Ruszyliśmy trasą Flüelapass w kierunku St. Morritz, zatrzymując się na górze, na obowiązkową sesję zdjęciową, ale wiał tam tak silny wiatr, że chciało nam głowy pourywać i poprzewracać sprzęty. Winne temu było ukształtowanie terenu (długa, wysoka rynna) oraz brak drzew, mogących przyhamować podmuchy wiatru. Z St. Morritz ruszyliśmy w kierunku Merano trasą dwóch nazw - pass dal Fuorn/Ofenpass. Szczyt tej przełęczy znajduje się na wysokości 2149 m npm. To tę przełęcz zdobyła w zeszłym roku grupa “szwajcarska", czyli Piotr i Maciej, gdy my z Alfim objeżdzaliśmy Stelvio. Stamtąd ruszyliśmy w kierunku “zaprzyjaźnionej” pizzerii, której właściciel uratował nas w zeszłym roku przed niechybną śmiercią głodową. A jeśli nawet nie przed śmiercią, to na pewno przed głośnym burczeniem brzuchów. W tym roku pizza okazała się równie wyśmienita. Pałaszując ją, przeczekaliśmy przelotne opady deszczu i ok. godz. 20:00 ruszyliśmy do Merano. Udało nam się jeszcze zaobserwować kawałek tęczy, zanim ruszyliśmy śladem oddalającej się burzy.

Dojeżdżając do hotelu, mieliśmy burzę tuż przed sobą, na wyciągnięcie ręki. Maciek postanowił zabawić się w łowcę burz i zaczął nagrywać wyładowania. Po nakręceniu kilku ujęć ruszyliśmy do hotelu. Zameldowanie, sklecenie powyższego tekstu i idziemy spać. Fotki jak się Maciek obudzi. Dobranoc

 

Więcej fotek niestety na aparacie3eda1dd1239cd5192602ba074f2a4621.jpg8de45e20f3a520892d37099edbdf995d.jpgc658e1821c70dd40bcdd0b6279736b6b.jpgc40b44a849d96b9c53af586970646563.jpg225fdc606269c79e5add62a0e5ea7035.jpgadb1f63051238a3fd26f053405720b00.jpg2d78e9c7e908ee1befd4605c8436a58b.jpg

Wysłane z mojego Philips V377 przy użyciu Tapatalka

Odnośnik do komentarza

Merano - Oppenburg, czwartek.

Z okna naszego hotelu widać było stację kolejową i przystanek P&R ze specjalnymi miejscami dla rowerów. Bardzo fajne rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że tu na rowerach jeździ cała masa osób. Pomimo bliskiej odległości do torów, przejeżdżające pociągi były praktycznie niesłyszalne. Pojawiały się i znikały bez charakterystycznego stukotu.


 

Śniadanie i w drogę, kierunek Passo Giovo. To kolejna świetna drogą, z dobrym asfaltem i całą masą zakrętów. Gdy robiliśmy zdjęcia na jednym z postoi, podjechało tam BMW z niemieckimi motocyklistami. Gdy tylko stanęli, motocykl postanowił zaznaczyć teren w podobny sposób, jak robią to psy, wypuścił na jezdnię sporą strużkę płynu chłodzącego. Zagotował się biedny, ciągnąć pod górę motocyklistę z plecaczkiem. Pomyśleliśmy, że odwrócą maszynę i zjadą na spokojnie do Merano, by jej nie przemęczać, więc byliśmy mocno zdziwieni widząc ich na szczycie, gdzie zatrzymaliśmy się po okolicznościową naklejkę. Na górze zobaczyliśmy jeszcze jeden motocykl, który wprawił nas w dobry nastrój. Był to T-Max, objuczony niczym osiołek. Zamiast tylnego kufra, miał przytroczoną, owiniętą folią pakę, której wielkość skojarzyła się nam z pralką :-)

Ten motocykl również dźwigał na swym grzbiecie kierownika i plecaczek.

Kolejnym etapem naszej podróży było miasteczko Brenner oraz przełęcz o tej samej nazwie. Przechodzi przez nią autostrada Innsbruck - Werona (o ile kogoś interesuje podróż autostradą), linia kolejowa (o ile ktoś jedzie “tirem”, bo musicie wiedzieć, że tam hasło “tiry na tory” to nie jest pusty slogan, faktycznie ciężarówki pokonują przełęcz na lorach, po torach) i w końcu coś, co nas interesowało - regionalna drogą SS12, która wije się wzdłuż, czasem nad, czasem pod autostradą. Ponieważ jeden mandat już mieliśmy na koncie, dlatego ograniczeń prędkości i zakazu wyprzedzania przestrzegaliśmy ściśle. Dzięki temu ”doszedł" nas austriacki duet BMW GS1200 i Piaggio MP3. Wyprzedzali na 3-ciego, lecieli ponad limit, dzięki czemu wyforsowali się przed nas. O ile z GS nie mieliśmy teoretycznie szans, o tyle wyprzedzenie przez trójkołowca potraktowaliśmy jako zniewagę. Musieliśmy podjąć rzuconą nam w twarz rękawicę. Dwa zakręty dalej kolejność przejazdu została ustalona i utrzymana do samego końca trasy, czyli do Innsbrucka. Maciek, ja, później BMW (bliżej lub dalej od nas, w zależności, czy były po drodze proste odcinki, na których BMW nas dochodziło), długo, długo nic i MP3. “Bo nie sprzęt, lecz technika robią z Ciebie zawodnika”

Do Innsbrucka wjechaliśmy od strony skoczni narciarskiej, o samym mieście niewiele napiszę, bo nie zatrzymywaliśmy się w nim na dłużej niż wymagało zrobienie fotki skoczni. Od Innsbrucka, w kierunku Oppenburga prowadziła już zwykła, leniwa drogą że sporadyczną ilością łagodnych zakrętów. W południe, żeby się trochę rozbudzić wstąpiliśmy na kawę do miejscowości Kolsass. Widząc przed sobą granatowe chmury, postanowiliśmy założyć przeciwdeszczówki. Zaczęło padać 5 minut później i już praktycznie nie przestało do końca dnia. Żeby Po drodze wjechaliśmy do miasteczka słynnego z zawodów biathlonowych - Hochfilzen.

Zbliżyliśmy się znów do Alp, trasa stała się ciekawsza, zakręty bardziej ostre i szybciej po sobie następujące. Podczas tankowania Maciek został zaczepiony przez fankę Valentino Rossiego, bo zauważyła jego charakterystyczny kask z napisem VR46. Okazało się, że jedzie do Spielberg na MotoGP. W tym samym czasie zadzwonił do mnie Krisso i poinformował, że są dość niedaleko naszego hotelu i chętnie by z nami przybili piątkę. Mają do swojego hotelu 47km, my mieliśmy 77. Krótka narada i obieramy kurs na ich noclegownie, mając nadzieję, że może uda się przy okazji zjeść u nich zaległy obiad. Na miejsce dojechaliśmy 2 minuty po nich, właśnie kończyli parkować motocykle. Maciek skomentował ich lokalizację, że któryś z nich musi się chyba ukrywać przed policją, bo to ostatnie miejsce do którego da się dojechać. Na końcu drogi, słabej zresztą jakości, mijając po drodze stado krów i kóz, w miejscowości, która składała się z 5 domów/hoteli. Z tymi krowami, to w ogóle było ciekawie, bo pasły się wzdłuż drogi, po obu jej stronach, a na samym środku stał byk, który ich pilnował. Bestia była mocno niechętna, aby nas przepuścić. A jak Maciek zaczął go przeganiać hałasem wydechu, to ten zaczął na nas ryczeć. Na szczęście nie zaszarżował. Udało się spotkać z chłopakami,zatem możemy powiedzieć, że odbyło się międzyoddziałowe spotkanie Burgmanii w Alpach. Niestety na jedzenie było już za późno. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i postanowiliśmy jechać do swojego hotelu. W sumie było niedaleko, tylko 11km. Tyle, że w linii prostej. Drogami 44. Dojechaliśmy do siebie o 22:00, okazało się, że nasza lokalizacja niewiele odbiega “dzikością” od chłopaków. U nas też diabeł mówi dobranoc. Byliśmy mocno zmęczeni, Maciek rzucił hasło, żebym liczył do 10, a on na pewno w tym czasie uśnie. Usnął po 6 sekundach. Ja 5 minut później, dzięki czemu ominęło mnie słuchanie burzy.

Koniec rumakowania.

Ps. Mam na sprzedaż komplet opon Dunlop Sportmaster, wersję slick. Świeżo dotarte, pieknie zamknięte, bez “paska wstydu”, więc będzie respekt na dzielni i poważanie wśród kumpli. Szczególnie polecam jeżdżącym na co dzień po mieście. Jeśli ktoś chce więcej kompletów, to za chwilę Maciek również będzie miał komplet na sprzedaż ;-)

IMG_20170810_130904.jpg

IMG_20170810_105233.jpg

IMG_20170810_085427.jpg

IMG_20170810_105156.jpg

IMG_20170810_154838.jpg

IMG_20170810_180443.jpg

IMG_20170810_202408.jpg

Odnośnik do komentarza

Oppenburg - Nachod, piątek.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy.

W naszym pensjonacie na końcu świata obudziła nas burza. Za oknem była taka ściana deszczu, że nie mogliśmy zobaczyć najbliższej okolicy. Niestety dobra hotelowa się kończy i trzeba ruszać dalej. Chcąc, nie chcąc, wbiliśmy się w przeciwdeszczówki i ruszyliśmy w kierunku Polski. Dzisiaj nocujemy u naszych południowych sąsiadów, w Nachodzie.

O 11:30 skończyły się Alpy. A deszcz? Deszcz się nie skończył!

Choć właściwie napisać, że non stop pada, to by było zbyt duże uogólnienie. Bo on nie pada, tylko raz leje, raz jedziemy w burzę. A o 18:00, żeby się nam nie nudziło, dowaliło nam gradem! Później dowiedziałem się od żony, że przez Austrię przeszły takie nawałnice, że aż w polskim radiu o tym było głośno. Okazało się, że non stop jechaliśmy praktycznie w czole tej chmury.

Przed miejscowością Hradec Kralove zaczynam czuć dziwne pływanie przedniego koła. Pierwsza myśl - chyba się bieżnik skończył. Druga myśl - coś zbyt gwałtownie, więc raczej złapałem gumę. Do prędkości 90km/h jeszcze daje się jechać, powyżej zaczynam pływać po całej drodze. Nie jest dobrze, na łeb się leje, pinlock mi przepuścił i tak zaparowała szybka, że nic praktycznie nie widziałem, na autostradzie lepiej się niepotrzebnie nie zatrzymywać i na dodatek włączyła się rezerwa. Zmniejszyłem prędkość do 80km/h, przykleiłem się właściwie do prawej linii oddzielającej pobocze i pędzę do najbliższej stacji paliw, licząc na to, że może dopompuję koło i będzie ok. Na stacji czekał już na mnie Maciek i dopiero jak zacząłem sprawdzać opony, uświadomił mnie, że to moje pływanie mogł być spowodowane wyciekiem ropy z VW Passata, który nas wyprzedził. Wg. Maćka ropa lała się z niego strumieniem. Ja niestety mało co widziałem przez zaparowaną szybkę. Opony okazały się być ok, ciśnienie niewiele poniżej normy. Gdy ja pompowałem koła, Maciek poszedł poza stację, zapalić. Stanął sobie przy autostradzie i bawił się w policjanta. Przez swój kontrastowy kombinezon przeciwdeszczowy, brany był przez nadjeżdzających kierowców za policjanta. Zwalniali wszyscy :-D Ja zresztą powtórzyłem jego zabawę już w Polsce, efekt był identyczny. Noga z gazu ;-)

Przeczucie Maćka okazało się prawidłowe, zmiana pasa na lewy i opony znów nabrały przyczepności. Bez większych problemów (pisałem już, że lało na przemian z burzą? ;-) ) dojechaliśmy do hotelu Bonato. Świetny hotel, rewelacyjna obsługa, pyszne jedzenie, tanio - czego chcieć więcej? Na kolację zamówiliśmy pieczoną karkówkę z puree ziemniaczanym. Cud - miód, malina! Karkówka tak przyrządzona, że sama rozpadała się na widelcu. Najlepszy posiłek podczas całego wyjazdu! Do tego regionalne piwo i po skonsumowanym o 22:30 obiedzie poszliśmy grzecznie spać.

IMG_20170811_221728.jpg

IMG_20170811_084749.jpg

IMG_20170811_181127.jpg

1 godzinę temu, .maniek napisał:

Kiedy wracacie do domu?

Tak nam się tam spodobało, że poprosiliśmy szwajcarów o azyl i zostajemy :P

Odnośnik do komentarza

Nic dodać nic ująć zdjęć niewiele bo nie było jak zrobić :)
Widok z tarasu naszego pensjonatu
5cc6457dd0a1069e1cc64192eeb30767.jpg
78689bd349f2488480cc3b07d369a04a.jpg
Nie jest dobrze
7d77b07aeb6ea690043238d47983a39b.jpg
88bd6134b8f880ccb77dd7e448dddff2.jpg
Kolacyjka palce lizać
afa92d3c642faa28664be9eb704785b7.jpg

Odnośnik do komentarza

Nachod - Katowice - Warszawa

Z nami nic nie może być za proste, więc z Nachodu też nie ruszyliśmy jak nawi zasugerowała, przez Wrocław, najkrótszą drogą do domu, tylko postanowiliśmy jeszcze po drodze wstąpić do Maćka kumpla na kawę, do Katowic. Sama droga po Polsce nudna, nic się nie działo. Nawet udało nam się nie zmoknąć, duży plus :)

Podsumowanie:

Trasa przejechana: 4055km

Ilość wypalonej benzyny: 168l

Średnie spalanie: 4.14

Prędkość średnia: 58km/h

Prędkość maksymalna (GPS): 169km/h ( to pewnie było gdzieś na niemieckiej autostradzie ;-) )

Ilość zakrętów: przyjmując bezpiecznie już 1 zakręt na kilometr, wychodzi ponad 4.000, zakładając bardziej realistyczny scenariusz 3 zakrętów na kilometr, wychodzi nam już liczba kilkunastu tysięcy :D

Straty: komplet opon do wymiany, utopiony interkom oraz telefon, który nie przetrwał nawałnicy w drodze powrotnej

Spostrzeżenia:

  1. Alpy, jeśli chodzi o pogodę, są kompletnie nieprzewidywalne,

  2. Szwajcaria jest piękniejsza niż Austria,

  3. W Szwajcarii pół kraju mówi po włosku,

  4. Jeśli masz mniej niż 80% bieżnika, szkoda tam jechać ;-)

  5. BMW GS to niekwestionowany król alpejskich przełęczy. Wielokrotnie widzieliśmy, co dobrzy driverzy potrafią na nich wyczyniać. Raz nawet sami tego doświadczyliśmy. Na jednej z przełęczy dojechał nas Austriak, mimo, że się staraliśmy, na 2-gim zakręcie usłyszałem za plecami okrzyk rodem z dzikiego zachodu, takie westernowe “jiiihaaaa” i koleś przeleciał koło mnie z takim impetem, że przez chwilę poczułem się, jakbym stał na poboczu, a nie cisnął pełnym gazem pod górę.

 

Moc wrażeń nieoceniona, za wszystko inne zapłacisz kartą ;-)

I jeszcze parę fotek ze spotkania burgmaniaków :-)

P1080595.JPG

P1080594.JPG

P1080591.JPG

P1080590.JPG

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

Gratulacje! SUPER wyprawa, godna pozazdroszczenia i napewno naśladowania. Extra fotki i bardzo fajny wciągający opis, aż chciałoby się tam być. Dzięki chłopaki !

Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka

Odnośnik do komentarza
  • Administrator
Dnia 8.08.2017 o 21:13, Sysgone napisał:

W końcu minęła już czwarta godzina, a my przejechaliśmy raptem 150km. Przemoczeni i przemarznięci postanowiliśmy wypić filiżankę kawy w najbliższej restauracji.

 

10 godzin temu, Sysgone napisał:

A deszcz? Deszcz się nie skończył!

Choć właściwie napisać, że non stop pada, to by było zbyt duże uogólnienie. Bo on nie pada, tylko raz leje, raz jedziemy w burzę. A o 18:00, żeby się nam nie nudziło, dowaliło nam gradem!

Zawsze kiedy jechałem w takich okolicznościach zadawałem sobie to samo pytanie: Co ja tu %^&^%! robię ??!!!

Ale później wychodzi słońce i człek zapomina jak miał mokry nabiał przez 500 km'ów i znów cieszy się jak dzieciak :whistling:

Fajna wyprawa. T-maxy dały radę... no bo i czemu miałby nie dać ;)

Najważniejsze, że wróciliście cało i szczęśliwie z workiem pozytywnych wrażeń !OKK

 

Norbert... dzięki za relację :thumbs_up:

Odnośnik do komentarza

Brawo. Bardo świetna relacja i ciekawa foty. Szkoda że ja nie mam takiego daru i umiejętności przekazywania relacji bo 19.08-30.08 wybieram sie w Alpy.

niedziel Wiedeń, Planica, 3dni w okolicach Globglockner, jezioro Garda , 3dni w Toscani i powrót przez Wenecje, Węgry, Balaton. 

Odnośnik do komentarza
Dnia 11.08.2017 o 23:38, Sysgone napisał:

Okazało się, że jedzie do Brna na MotoGP.

Poprawka - MotoGP odbywa się w Austrii, w Spielberg

4 godziny temu, jacrac1 napisał:

Super , wielkie dzięki za relację ,przeczytałem całą .......jeszcze 5 mieś. do emerytury i potem ruszam :)

Nie radzę! W styczniu w Alpy to się raczej na narty jeździ a nie pokręcić się skuterem po winklach ;-)
Chyba, że śnieżnym :lol2:

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

Fajna relacja! Super, że udało się spotkać.

Piszesz o krowach i byku w drodze do naszego hotelu - to my ich zwabilismy na drogę. Zainteresowały się nami i tak im pozostało.

517f66e5deefa0638daa56851accdcdd.jpg

ec7e5483da0cccbb0af68c44eee879b6.jpg

28141f74b0ed0bf8ad69768d6c1e1f3f.jpg

Odnośnik do komentarza

Gratuluję pomysłu na na nowe trasy oraz dziennikarskiego zacięcia.

Doskonałe opisy potwierdzone fajnymi zdjęciami, super.

Myślę że plan wykonany w całości, a jeśli coś zostało.....jest czas aby pomyśleć o tym co będzie już za rok.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...