Nibiru Opublikowano 13 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 13 Września 2016 Informacja: zdjęcia są wrzucone na serwer googla, można je oglądać pod warunkiem zalogowania się na konto google (nie rozgryzłem tego problemu, prościej było gdy funkcjonowała Picasa). W opisie przeplata się dialog między mną a moją Majesty (Majką). - Nie jest to opowieść o heroizmie jazdy na 125. Nie jest to opowieść która ma na celu pokazanie, że na 125 też się da. Jest to opowieść o zwariowanym pomyśle, który powstał w mojej głowie pięć lat temu, kiedy to byłem szczęśliwym posiadaczem Peugeota Zenitha 50, potem Gilery Runner 50 Sp. Wymyśliłem sobie.. - Streszczaj się królu! - wtrąciła Majka. - ... wymyśliłem sobie podróż w koło naszego kraju, ale z pewnymi wytycznymi, że tak to "ujmnę". Chciałem odwiedzić wszystkie punktu skrajne, czyli najbardziej wysunięte części naszego kraju na północ, południe, wschód, zachód, środek Polski i środek Europy. Chciałem o ile się da wjechać tak daleko jak się da lub choć zrobić zdjęcie przy tabliczce z nazwą miejscowości, w której jest punkt skrajny. - No i padło, że to ja mam go tam zawieść. - dorzuciła Majesty. Obliczył, że trasa będzie liczyć około 3600km. Wyszło więcej, do równego rachunku. - Oto ona. Yamaha Majesty 125, w moim posiadaniu od końca listopada 2014, wtedy z przebiegiem na liczniku około 29000. - Taka podróż wymaga pewnych przygotowań. Postanowiłem nocować na polach namiotowych. Skompletowałem niezbędny ekwipunek, wszystko zapakowałem pod siedzisko, w torbę-wałek i genialną torbę motocyklową Oxford, którą kupiłem od forumowicza MariuszBurgi, oczywiście trafiając na nią całkowicie przypadkowo na pewnym serwisie aukcyjnym. Start imprezy zaplanowaliśmy... - Dobrze, że piszesz "my" zaplanowaliśmy! - znów wtrąciła się Majka. Dzień pierwszy: Ukraińcy i pięć godzin w plecy. - ... na trzeciego września, pobudka 3:30, związanie bagaży wymagało wjechanie do klatki, żeby widzieć co się robi. - Nibiru...- zaczęła Maja -...nigdy wcześniej nie jeździł z bagażem. Przed wyjazdem zmienił mi akumulator na taki jaki fabryka montowała, wcześniej też ogarnął nowe gumy na kołach, przerobił tylny bęben na tarczę, ogarnął i odnowił ramę, powymieniał zakupionych w ASO kilka części (termostat, odboje wahacza, uszczelki dekli zaworów), wymienił chłodnicę. Ogólnie mimo 18 lat czuję się na 8. - No faktycznie, nie wiedziałem jak się jeździ i jak maszyna reaguje w zakrętach na dodatkowy balast. Ale dobra, startujemy, na liczniku 46940,0 km. - Pierwszym celem jest Osinów Dolny, miejscowość najdalej wysunięta na zachód. Specjalnie na wyjazd kupiłem "ajfona", zainstalowałem gniazdko i mocowanie. Ustawiam trasę na mapach googla i podążam ślepo (czego później się oduczyłem, najpierw patrząc na całą trasę). Z drogi krajowej wjeżdżam na drogę, która wytrząsła mnie i Majkę jak nigdy. No dobra, Majka mów. - Tak mną telepie, że ajfon wypada z mocowania, ale nic mu nie jest. No i tak sobie jedziemy... - I przejeżdżając około szóstej rano przez okoliczną wioskę czuję, że coś uderza mnie lekko w kolano, szybki rzut oka na nawigację i... nie ma jej, ajfon za burtą!!! Zatrzymałem się, zawróciłem i zacząłem szukać zguby na drodze, niestety z zerowym efektem. Już pomyślałem, że to koniec wyprawy, bez tego małego urządzonka nie dam rady. Aż tu nagle idzie chłopak z dziewczyną, podchodzę, proszę, aby zadzwonili do mnie i w ten sposób znajdę telefon. Okazuje się, że to obcokrajowcy: Ukraina, ale wszystko zrozumieli. Dzwonimy, sygnał jest, ale ajfona nie słychać, chodzimy i tak nasłuchujemy kilka minut, w końcu dziękuję im za chęci i odchodzą w swoją stronę. Ja jeszcze postanawiam poszukać zguby...i nagle słyszę ciche buczenie w rowie, znalazł się! Dziewczyna choć podziękowałem za pomoc, tak długo dzwoniła, aż znalazłem moje jabłuszko, z już lekko uszczerbioną obudową, ale z całym lcd. Jedziemy dalej, już świta, po polu widzę jak ganiają dziki, w końcu zatrzymuję się na styku dwóch województw: lubuskiego i wielkopolskiego: Ubieram rękawice, zapłon, klamka, starter i....cisza. No to jeszcze raz... i znów cisza, nawet przekaźnik nie zająknie. Przejechane ledwo 130km i już taki numer. Wyjmuję siedzisko, wszystko na miejscu, sprawdzam i wymieniam bezpieczniki, nadal cisza absolutna. Sobota, las, ósma rano, ja bez prowiantu, sprzęt nawet nie kręci rozrusznikiem i cóż tu począć... już myślałem ile bym pchał zestaw do domu. Ale przypomniałem sobie, że należę do Pzmot-u i mam wykupione assistance. Dzwonię, bez większej nadziei, konsultant bardzo grzecznie pyta co i jak, mówi, że do godziny zjawi się laweta (ja w szoku). I faktycznie laweta (jeszcze kierowca dzwonił i dokładnie się dopytywał gdzie stoję) przyjechała po godzinie. - A weź nie gadaj i nie pokazuj tych zdjęć. - jękła Majka. Kierowca, bardzo sympatyczny, po wysłuchaniu mojej opowieści co robię, od razu powiedział, że jedziemy do Sławy, ma tam znajomego, mechanika motocyklowego. I tak pierwszy raz w życiu miałem styczność z lawetą. Okazało się, że akumulator jest pusty, od razu posądziłem ładowarkę o zwarcie, które tak szybko wykończyło nową baterię. Mechanik jednak nie dał temu wiary i zaczął mierzyć prądy...okazało się, że nie mam ładowania, dokładnie do akumulatora dociera maksymalnie 12V. No to szukamy regulator napięcia, znajdujemy dziwne urządzenie bez żeberek, zalane jedynie jakimś silikonem. Mechanik ma regulator od Hondy Nsr 125, też na pięć pinów, ale w dwóch rzędach, czyli pod wtyczkę z Majesty nie podejdzie. Chłop specjalnie jedzie do sklepu po końcówki do kabelków i robi kabelkowy adapter wtyczki. Palimy maszynę z nowym regulatorem, ładowanie 14V, już wiem, że dziś nie dotrę na Hel jak zakładałem, ale dotrę do Pobierowa. Mechanik bierze za regulator 50zł (kazał mi sprawdzić ile chodzą takie regulatory na pewnym serwisie aukcyjnym), no i pytam ile za robotę i mówię, że mam: 200, 100, 50, 10 i dwie piątki. Zaśmiał się i powiedział: "To daj 10 i dwie piątki". Co ja mu na to: "W czwartek przed wyjazdem to 70zł zarobiłem za sprzedanie starego kasku i żółwia na plecy". Jak widać Majka miała doborowe towarzystwo, moje osobiste narzędzia przydały się już pierwszego dnia...około 13 lecimy dalej, mijamy mistrza kiczu... ...mijamy nie jedną fermę wiatrową... ...mijamy Park Narodowy... I w końcu osiągamy pierwszy punkt skrajny, czyli Osinów Dolny: Teraz kierunek Szczecin, ale wcześniej chcę odwiedzić kolegą w Stargardzie, co jednak nie udaje się, chłop po robocie i małe dziecko w domu. W drodze mijam piękne miasto, nazwy nie pamiętam: Są też naturalne przeszkody: O godzinie 20 docieram na kemping...zamknięty...no cóż jadę dalej i wypatruję znaków, moją uwagę ściąga nazwa pola namiotowego "siedem żab". Jest w centrum Pobierowa, ja jestem kompletnie wyczerpany, Majka wiem, że ma ochotę na więcej. - Bo mam i mieć będę. - rzuciła. Dystans tego dnia: 585,1km. W tym momencie kończę opis pierwszego dnia, dni wycieczki było razem dziesięć, z czego dziewięć "dni z jazdą". Sukcesywnie będę opisywać kolejne dni. Odnośnik do komentarza
Sympatycy siemik Opublikowano 13 Września 2016 Sympatycy Udostępnij Opublikowano 13 Września 2016 Dawaj dalej. Odnośnik do komentarza
Sympatycy robert1973 Opublikowano 13 Września 2016 Sympatycy Udostępnij Opublikowano 13 Września 2016 Widzę że wybrałeś się na taką wycieczkę jak ja w czerwcu tylko....Ty obrałeś odwrotny kierunek ja na Osinowie zakończyłem odwiedzanie "krańców Polski..... tak sobie patrzę na Twoją Majeczkę i czy czasami nie spotkaliśmy się w czwartek 8.09 na stacji paliw w Komańczy???? byliśmy w 3 Burki + pomarańczowy DL650???? Czekam na dalszą relację. Pozdrawiam Odnośnik do komentarza
Klubowicze Joasia70 Opublikowano 14 Września 2016 Klubowicze Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 suuuuper dajesz dalej chłopaku Odnośnik do komentarza
Nibiru Opublikowano 14 Września 2016 Autor Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 "Burgman ma jedną zaletę: jest wygodny", takie słowa padły na stacji w Komańczy, robert1973, tak to byłem ja Dzień 2: leje. Od rana deszcz. Plan był taki aby całym wybrzeżem dotrzeć na Hel, odwiedzając Jastrzębią Górę (północny skrajny punkt), potem obrócić i nocować w Trójmieście. Chciałem zobaczyć wszystkie przybrzeżne jeziora, ale deszcz wszystko pokrzyżował. Postanowiłem jechać na Hel (jestem byłym mieszkańcem tego miejsca), przez Koszalin, Słupsk i Lębork. Ubrałem kombinezon, ochraniacze na rękawice i buty, najgorsze w tym było to, że na dworze było około 20 stopni, kto tak jeździł wie o co chodzi. Zdjęć z drogi niewiele, ale przyznam, że duża szyba pod którą mam schowanego ajfona doskonale chroni go przed deszczem, po drodze mijamy przepiękne jezioro Żarnowieckie: Odwracam głowę: Coś bardzo przykrego... Docieramy do Jastrzębiej Góry, osiągając kolejny punkt skrajny: Wjeżdżam na mój ukochany półwysep, zatrzymuję się koło Kuźnicy, aby pozbyć się dwóch bułek, karmiąc nimi okoliczne ptactwo (mewy łapią w locie): Majka mokra, bez klaksonu, bez możliwości gaszenia z kluczyka (pozostaje stopa boczna): Lądujemy na Helu na kempingu na Cyplu, czyli dla mnie kolejny punkt skrajny; Tego dnia: 358,0 km, non stop w deszczu. Postanawiam zostać tutaj dwa dni, aby kolejnego dnia wyschnąć. To był jedyny deszczowy dzień całej wyprawy. Odnośnik do komentarza
Administrator 𝕄𝕒𝕣𝕚𝕦𝕤𝕫𝔹𝕦𝕣𝕘𝕚 Opublikowano 14 Września 2016 Administrator Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Fajna relacja ... nadawaj dalej! Odnośnik do komentarza
Sympatycy Jaco Opublikowano 14 Września 2016 Sympatycy Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Dawaj, dawaj bo mnie ponosi Twoja relacja Odnośnik do komentarza
Jaropero Opublikowano 14 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 I ja czekam, niecierpliwie Odnośnik do komentarza
Grzech Opublikowano 14 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Wytrwałości Nibiru! Czyta się z przyjemnością, pisz dalej. Odnośnik do komentarza
Sympatycy robert1973 Opublikowano 14 Września 2016 Sympatycy Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 1 godzinę temu, Nibiru napisał: "Burgman ma jedną zaletę: jest wygodny", takie słowa padły na stacji w Komańczy, robert1973, tak to byłem ja Dodam jeszcze jedną .... jest pojemny, z niecierpliwością czekam na kolejny dzień PS szkoda że na stacji tak krótko gadaliśmy jechaliśmy na X Jesienne Spotkanie Bieszczadzkie tam byłby czas na baaardzo długie pogaduchy...... szkoda ;( Odnośnik do komentarza
Yarorot Opublikowano 14 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 I ja zasiadam do czytania, czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek Odnośnik do komentarza
Klubowicze SlawoyAMD Opublikowano 14 Września 2016 Klubowicze Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Super wyprawa... Szkoda że do tak skrajnego punktu, jak Świnoujście nie dotarłeś Powodzenia i mniej deszczu po drodze... 1 Odnośnik do komentarza
Nibiru Opublikowano 14 Września 2016 Autor Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Bardzo dziękuję za miłe komentarze, lecimy z kolejnymi dniami, do dzieła Dzień 3: schniemy na Helu. Mała wycieczka po Helu. Rano nareszcie sucho, można powywieszać bambetle gdzie tylko się da, a namiot wynieść spod drzewa. Wieczorkiem uciąłem sobie pogawędkę z konserwatorem pola, od razu zagadał: "Pan skuterem przyjechał?". Jako, że pierwsze osiem lat życia mieszkałem na Helu, a kolejne 10 lat co roku tu bywałem postanowiłem obejść stare śmieci, ale nie tam gdzie pchają się turyści, znam miejsca gdzie się nie zagląda. - A mnie nie wziąłeś ze sobą!! - zawarczała Majesty coś knując... Kiedy tu mieszkałem bardzo prężnie działał port rybacki, niekiedy tak zabity kutrami, że trzy cumowały koło siebie, a teraz: Za moich czasów nie do pomyślenia było wejście cywila na Cypel, wszystko było terenem wojskowym, nie raz ogrodzonym płotem pod napięciem. Teraz cały teren wojskowy jest na sprzedaż, a knajpki i kanjpeczki żerują na wojskowym klimacie, fundując turystom "Bar komandora" i innego typu atrakcje. Polecam zapoznanie się tematem "Niedźwiedź Wojtek". A co do wcześniejszego obrazu "Hel początek Polski", a wejście na plażę na tym "początku Polski" ma numer 67... trochę nie logiczne... Ale nie ma co narzekać, w porcie idzie nadal kupić świeżą flądrę czy dorsza prosto z małego kuterka (na kempingu był specjalny stół do ryb), w porcie też stacjonuje kilka dużych jednostek: Mała plaża, teraz jest naprawdę mała, wyobrażam sobie co się na niej dzieje w sezonie.... Molo i basen portu wojennego, niegdyś pełnego trałowców czy holowników, teraz stał tam cywilny statek ratowniczy. A pamiętam czasy, gdy dzwoniło się do kapitanatu i dowiadywało kiedy i o której jest rejs do Gdyni. Pływał holownik i wodolot, cywile mogli za darmo mieć wycieczkę w obie strony. Teraz takie coś jest absolutnie nie do pomylenia. Za to można oglądnąć rybkę z butelek... Jest jeszcze jeden drażniący dla mnie temat, helskie kino i kasyno (klub garnizonowy). W kinie miałem pasowanie na ucznia, w kasynie były wielkie bale, imprezy, można było cieciowi dać dwa złote i godzinę grać w bilard. Skończyły się te czasy. Za lepiej postawić koło tego całego bałaganu kamień upamiętniający wojskową postać, trzy maszty i parkomat... Można też postawić koło supermarketu kamień upamiętniający Obrońców Helu... W lesie tuż obok głównego traktu na dużą plażę są dwa bunkry, zero oznaczeń, że takie coś istnieje... Jest też niegdyś piękny kort tenisowy (koło stacji IMiGW): A to jest moja ulica Leśna, moja bo tu mieszkałem, a ta stacja rozdzielająca zachowała się w stanie niezmiennym, już około 30 lat I na koniec opisu dnia, coś bardzo pozytywnego, coś czego nie można opisać słowami i żadne zdjęcie nie ukaże tego jak to wyglądało za obiektywem. No i na koniec dnia niespodzianka. Na kempingu poznałem niepozornego gościa z Rybnika na MZ250, pogadaliśmy "trochę" (trzy godziny), gość właśnie kończył objazd Bałtyku przez całą Skandynawię, około 7000km. Na końcu zrobiłem zdjęcie tej niepozornej maszynki, wyszło zamazane, bo aparat łapał ostrość na ciemność, flesz nic nie pomógł. Dystans: 0 km. Odnośnik do komentarza
dr.big Opublikowano 14 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 ETZ 251 ... Ja osobiście ujeżdżałem kieeedyś ETZ 250e . Bardzo fajna forma opisu wycieczki. Brawo. Odnośnik do komentarza
Nibiru Opublikowano 14 Września 2016 Autor Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Dzień 4: Trójmiasto, Mierzeja Wiślana, jezioro Mikołajskie. Poschnięty startuję z kempingu, nagle tragedia...nie zamknąłem ajfona w mocowaniu i hyc na asfalt. Pękła szybka, etui i "szkło hartowane" nic nie dały, ale sprzęcik działa i celem na dziś są Mazury, kórych nie odwiedziłem nigdy w życiu. Nie mogę nie odwiedzić portu w Gdyni: Po przejściu przez port, przemierzając Gdynię, Gdańsk i Spot lecimy na Mierzeję Wiślaną. Jest około godziny ósmej rano, masa samochów. I tu wielkie podziękowanie dla wszystkich kierowników, jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem się z taką uprzejmością ze strony kierowców, w Trójmieście ludzie naprawdę patrzą w lusterka i auta dosłownie rozstępują się na drodze. Pierwszy raz w życiu widzę Teslę, która też mi ustąpiła miejsca Bardzo sprawnie wyskakujemy na trasę. Pamiętam jak w końcu lat 80 i na początku lat 90 koło Pucka postawili pierwszy wiatrak, stoi tam do dziś (to nie ten ze zdjęcia). Jesteśmy na Mierzeji: Wpycham maszynę do portu (jest znak zakazu ruchu pojazdów), od razu zagaduje mnie jeden gość ze statku "Czy warto kupić x-maxa 250?", odpowiedź była dla mnie oczywista Niemała atrakcja: Od Krynicy jest około 10km do przejechania dalej: I tak oto dociera się do Piasków, droga powoli znika na rzecz starych płyt, zatrzymuję się koło łodzi z pociskiem, uznając to za kolejny punkt skrajny: I wracamy jadąc dalej, teraz na kemping nad Jeziorem Mikołajskim, zaraz jeszcze w Piaskach: I port w Piaskach, mogłem swobodnie wjechać gdzie chciałem i było o wiele ładniej niż w Krynicy Morskiej: Droga jest spokojna, a widoki: A kask trzeba czyścić co godzinę: Mała przerwa na rozdrożu, kilka kilometrów od kempingu: No i nawigacja wprowadza mnie do lasu, dosłownie w las, droga z piachu i ziemi, zwalniam, bo przednie koło złapało piachu i prawie się położyłem. W końcu trafiam na pole namiotowe, ale zaraz, zaraz...tablica "Teraz monitorowany" jest, śmietnik jest, żadnych lamp nie widzę, żadnej budki kierownika nie ma, toalety to drewniane wychodki przy lesie, żadnych pryszniców, tylko ręczna pompa wody. Dzwonię do właściciela, mówi że przyjedzie pod wieczór. Jest to poprostu polana z małą przystanią nad brzegiem jeziora, jeziora na którym pływają łódeczki, widok jest urzekający... Kolacja w takich warunkach smakuje wyjątkowo: A kaczki jak psy, dają się głaskać, nie wiedziałem, że kaczki wydają z siebie ciche piski. Dystans: 470,5 km. Odnośnik do komentarza
power_777 Opublikowano 14 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Pięknie! Czyta się z przyjemnością. Odnośnik do komentarza
Długi 1973 Opublikowano 14 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Dajesz radę chłopie !Czyta się Twoją relacje superowo. Prosimy o jeszcze. Powodzenia!Pozdrawiam. Odnośnik do komentarza
Nibiru Opublikowano 14 Września 2016 Autor Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Na wstępie przepraszam fanów ETZ za moją oczywistą niewiedzę. Dodam tylko, że spotkana maszyna rocznik 87 albo 88 już raz przekręciła licznik Dzień 5: środek Europy, Zosin, 600km. Noc zimna, bez kominiarki byłoby naprawdę rześko. Otwieram namiot... Wynurzam się: Coś absolutnie nie do uwierzenia. Na pomoście stoi kapitan, z którym potem gadałem, zdziwił się jak z namiotu wyłonił się nindża (kominiarka i czarny strój) Widok który był wart więcej niż te 10 złotych które wydałem na biwak. A co do właściciela pola...wieczorem z lasu wyjechało nie oświetlone Subaru z psem na smyczy. - Subaru z psem na smyczy? Śniło Ci się? - pyta się Majka. Nie, poprostu właściciel tak prowadził psa, do tego latorośl na kolanach. Facet, leśniczy, widział mnie jak robiłem zdjęcia nad małym jeziorkiem. Gość absolutnie sympatyczny, z każdym na polu pogadał, nawet po angielsku, bo było dwóch rowerzystów; chyba Szwedów (sądząc po narzeczu). Naprawdę jestem w stanie znów wrócić w to miejsce. Przy wyjeździe z pola każdemu podniosłem rękę, każdy z uśmiechem odpowiedział. Przedemną jeszcze nie wiedziałem, najcięższy dzień wyprawy. Z Mazur kieruję się w stronę Suchowoli, gdzie jest jeden z kilku a jedyny w Polsce środek Europy. Trafiam w końcu na okrutną drogę, bardzo zniszczoną, ale obok jest idealna ścieżka rowerowa, w koło pusto, zmieniam drogę i odkrywam pasażera na gapę: Ale ogólnie okolica jest przepiękna, konie, krowy, lasy, łąki i pola, tak non stop. W końcu docieram do Suchowoli: Co do krów... są to bardzo sympatyczne zwierzątka, na pewno bardzo ciekawe, zawsze któraś spoglądała kto to tu się zatrzymał... Kieruję się na Hrubieszów, do wioski na granicy z Ukrainą, do Zosina, wschodniego punktu skrajnego. Kieruję się na Białystok, Siemiatycze, Białą Podlaską, Włodawę i Chełm. Przed Włodawą trafiam na drogę z płyt betonowych, ponad 20 kilometrów męki..a przed wjazdem do Włodawy czatują solary (widać kawałek nawierzchni): Wjeżdżam do Hrubieszowa na zakupy, przed dyskontem czatują Ukrainki oferujące cygarety (ja nie palący). Do Zosina prowadzi bardzo ładna droga, przed samą wioską pierwszy raz w życiu widziałem rozjechaną kurę, pierza było w promieniu 100 metrów, Słońce powoli się chowa za horyzontem, ja śpieszę się na pole namiotowe. Jest już prawie 20, ja zajeżdżam na pole a tu pusto, brama zamknięta... dzwonię do właściciela, mówi, że zaraz ktoś się pojawi. Po kilku minutach podjeżdża wóz Straży Granicznej, właściciel w pracy Szybko mnie oprowadza, mówi, że mam do wyboru, albo rozbić namiot, albo spać we wiacie: - Zgadnijcie co wybrał. - powiedziała Majka. Wiatę oczywiście, złożyłem do siebie dwie ławy, dwa krzesła i miałem super warunki. Rano widok prosto na: Miałem z rana pogadać w właścicielem, bo wrócił ze służby w nocy. Nie chciałem chłopa budzić, zostawiłem mu na serwetce podziękowanie za gościnę Spójrzcie jak fajnie można spożytkować paletę jednorazową: Dystans: 613,3 km. Odnośnik do komentarza
Nibiru Opublikowano 14 Września 2016 Autor Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Dziękuję za miłe komentarze i zainteresowanie relacją Dzień 6: nieoczekiwane mijanie, Bieszczady, strumyk, Burgmaniacy. Celem na dziś jest południowy kraniec, dokładnie Wołosate za Ustrzykami Górnymi. Pogoda jest piękna, widoki niczego sobie, pierwsze zdjęcie na Podkarpaciu: No i sobie tak ten człowiek jedzie i jedzie, mijam Przemyśl, w oczy rzuca mi się znak do pięknego zamku w Krasiczynie (w tamtym kierunku są piękne serpentyny), no i tak jadę i jadę, mijam się z Bmw e36 na tablicach DOA... od razu zatrzymuję się w przepięknych okolicznościach przyrody: Piszę esa do kolegi z Jelcza-Laskowic: "Macieju, czy Ty czasem nie tłuczesz się po Bieszczadach", zaraz przychodzi odpowiedź: "Tłukę się pod Przemyślem". Kolega z klubu Bmw, jeden z najbardziej zaufanych znajomych, minęliśmy się ponad 500km od domów, świat jest bardzo, bardzo mały. W ostatni dzień wyprawy odwiedzę go i pogadamy A Bieszczady... jest co pożerać wzrokiem: Na pętli Bieszczadzkiej widoki są nie do opisania, wjeżdżam na tarasik, stoi ETZ, witamy się. Teraz małe słowo o "lewej w górze". Przejeżdżając przez całe Bieszczady, oprócz Junaka 125 nikt absolutnie nie odpowiedział na pozdrowienie, nikt też sam nie podniósł ręki pierwszy. Gdy jechała grupa, trzymałem lewą przez trzy pierwsze maszyny, potem już tylko machałem z rezygnowaniem... Docieram do Wołosatego, czyli południowy kraniec Polski: Kontynuuję jazdę, jadę tak daleko ile się da, czyli do znaku zakaz ruchu: W Wołosatym masa turystów i owadów, nie da się jechać z podniesioną szczęką. Teraz kieruję się do Turzańska, tam znam pewną rodzinę, która wynajmuje domki, kilka zdjęć z trasy: W samej Komańczy postanawiam zatankować i spotykam (jak to już zostało wspomniane), kilka Burków z forum. Od razu, gdy zobaczyłem kamizelki z logiem forum zagadałem Dodam małą informację. Według pierwotnego planu w czwartek miałem przejeżdżać przez Górny Śląsk, miałem zahaczyć o Chudów (o zamek), aby spotkać się z lokalną ekipą. Niestety miałem półtora dnia w plecy: awaria i schnięcie po deszczu. W zamian w czwartek i tak spotkałem ekipę ze Śląska, ale w Bieszczadach Docieram do Turzańska, jestem przyjęty przez gospodarzy jak syn, który im wrócił z wojska Mam do dyspozycji cały domek. Dystans: 422,1 km. Odnośnik do komentarza
janr Opublikowano 14 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 14 Września 2016 Super wyprawa miło się czyta, dzięki. Odnośnik do komentarza
Sympatycy siemik Opublikowano 15 Września 2016 Sympatycy Udostępnij Opublikowano 15 Września 2016 Udało Ci się. Opis przyjemny w czytaniu. Fajnie poczytać. W Bieszczadach porobiłeś kilka zdjęć w tym samym miejscu co ja w czerwcu z kujawiakami. Pisz dalej. Odnośnik do komentarza
Nibiru Opublikowano 15 Września 2016 Autor Udostępnij Opublikowano 15 Września 2016 Dzień 7: Krajowa 28, Tatry, golasy. Turzańsk, rano taki piękny widok: - A ja sobie stoję majestatycznie i pilnują mnie dwa Husky. - dorzuca Majka. Plan na dziś to pojechać do Zakopanego, gdzie nigdy nie byłem i obrać kierunek do środka Polski. Po drodze bardzo pozytywnie, każdy motocyklista macha. W Bieszczadach żegna mnie szarżujący na polu jeleń. Kieruję się na Nowy Sącz, trasa pod względem widokowym jest wyśmienita. Nie sposób słowami opisać tych pagórków z nakropkowanymi domami, góry, góreczki... W pewnym momencie zatrzymuję się, mówiąc sam do siebie: "Kurde, ale tu pięknie" Jadę w stronę Zakopanego i nagle zator, z przeciwka nic nie jedzie, czyli jest wahadło, myślę: "Albo światła, albo wypadek". Wcześniej krajową 28 pędziła karetka, skumałem, że coś musiało się wydarzyć. Zator razem ze mną omija Honda, dobre 10km skaczemy przez samochody. I co się okazuje, wypadek... stoi wóz z "toj-tojami", obok niego kask i kurtka, motocykl dosłownie wbity w środek naczepy, droga równa i prosta... Docieram do Zakopanego: Samo miasto nie robi na mnie żadnego wrażenia, jest pełno turystów, po ulicach kręci się masa luksusowych samochodów na krakowskich i warszawskich tablicach rejestracyjnych. Wyjeżdżam z Zakopanego, kierując się na pole namiotowe w Krzętowie, według nawigacji będę przebijać się przez Kraków. Po drodze urzeka mnie niesamowity widok, pasące się krowy, ale takie z dzwoneczkami, jak na filmach z Alp. Po drodze znów trafiam na zator, znów kilka kilometrów na lewym pasie, zator "sponsorowały" światła pośrodku wsi, bardzo "mądre". Kraków wita mnie około godziny 16, jest duży skwar, samochodów masa. I w tym miejscu nachodzą mnie pewne refleksje podczas jazdy: "że wycieczka powoli się kończy", "ile tu asfaltu, betonu, ponad 2000km spokoju, a tu taki bałagan". Około godziny 20 docieram do Krzętowa, teraz szukam pola namiotowego, przypadkowo wjeżdżam do gospodarstwa agroturystycznego, jest tu jakaś impreza, pełno aut i czoperów. Jadę przez wieś, najlepszym miejscem do zorientowania się w sytuacji jest jak zawsze sklep. Wchodzę, same pijaczki, ekspedientka widać zmęczona i bez uśmiechu. Pytam co i jak, kobieta promienieje (pewnie "wreszcie nie pijak"), dowiaduję się co i jak. I już przed sklepem wsiadam na Majkę i zagaduje mnie jeden mieszkaniec: "Panie, co tu się na tej wsi dziś działo. Panie, a jeździły na golasa na motorach, na samochodach, wygolone. Jakiś kasting był. Co to się na tym świecie wyrabia". Od razu skojarzyłem ten "kasting" z imprezą na którą przypadkowo wjechałem. Dojeżdżam do miejsca gdzie jest pole namiotowe, no jest tablica z informacją o noclegach, jest ciemno, ja widzę tylko oświetlony warsztat samochodowy. Widzę dzwonek w bramie, dzwonię i czekam, dzwonię i czekam. Szukam numeru telefonu do właścicieli, nic, pusto. Stoję i czekam. Nagle w moją stronę idzie przepiękna istotka Okazuje się, że to córka właścicielki i mówi: "Pójdzie Pan do warsztatu, tam siedzi ojciec. On jest jak zawsze zdenerwowany i nic nie wie. Odeśle Pana do mojej mamy, ona wszystko wie". Po wymianie uprzejmości, poszedłem do warsztatu i wszystko było identycznie jak dziewczyna mówiła Właścicielka bardzo sympatyczna, zapaliła mi lampę przy ławach, włączyła bojler. Jem kolację i słyszę jakby coś przemieszczało się po działce, słyszę, ale nie widzę. Gaszę lampę, idę z latarką do namiotu...oczom moim ukazują się dwa dorosłe owczarki. Bardzo przyjaźnie nastawione, do zabawy i głaskania, chcą nawet wejść do namiotu. Słyszę jak dłuższy czas latają koło namiotu, niuchając i uderzając w sznurki. Dystans: 535,1 km Odnośnik do komentarza
wojtek_pl Opublikowano 15 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 15 Września 2016 Dawaj dawaj. Niezła relacja. Odnośnik do komentarza
zicoo62 Opublikowano 15 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 15 Września 2016 Jadę w stronę Zakopanego i nagle zator, z przeciwka nic nie jedzie, czyli jest wahadło, myślę: "Albo światła, albo wypadek". Wcześniej krajową 28 pędziła karetka, skumałem, że coś musiało się wydarzyć. Zator razem ze mną omija Honda, dobre 10km skaczemy przez samochody. I co się okazuje, wypadek... stoi wóz z "toj-tojami", obok niego kask i kurtka, motocykl dosłownie wbity w środek naczepy, droga równa i prosta... Tak to wyglądało - http://podhale24.pl/aktualnosci/artykul/46501/Karambol_w_rejonie_Rdzawki_Korek_na_zakopiance.html Super relacja - czekam na: c.d.n. Odnośnik do komentarza
EndriuBis Opublikowano 15 Września 2016 Udostępnij Opublikowano 15 Września 2016 Fajna relacja, ładne zdjęcia. Co do tego LWG w Bieszczadach. Dziwne ? Nigdy tak tego nie odczułem. Czasem w weekend, to od tego pozdrawiania aż mnie ręka boli. Odnośnik do komentarza
Rekomendowane odpowiedzi
Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto
Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.
Zarejestruj nowe konto
Załóż nowe konto. To bardzo proste!
Zarejestruj sięZaloguj się
Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.
Zaloguj się