Skocz do zawartości
Forum Burgmania

Jednym skuterem do Bułgarii w dwie osoby


rbpol

Rekomendowane odpowiedzi

11 godzin temu, rbpol napisał:

....... Szkoda, że nie ma chętnych na wspólną trasę w tym terminie i w tym kierunku.

W następnym sezonie jak zaplanujecie taki wyjazd to daj znać w marcu albo nawet jeszcze wcześniej.  Wtedy może znajdą się chętni, nie każdy może się zebrać i zaplanować urlop w ciągu 3 tygodni.

Szerokości życzę.    Na pocieszenie - wyprawy na jeden motocykl też mają swoje zalety.  :)  Nie trzeba się do nikogo dostosowywać, a czasami to bywa trudne. 

Odnośnik do komentarza
  • Odpowiedzi 64
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

  • rbpol

    14

  • arturo-bb

    6

  • 𝕄𝕒𝕣𝕚𝕦𝕤𝕫𝔹𝕦𝕣𝕘𝕚

    3

  • EndriuBis

    3

  • Klubowicze

Udanego urlopu

Jak będziesz w Złotych Piskach ( a myślę że tak zresztą Neseber jest obok i tez trzeba zajechać) to polecam knajpkę.

Bardzo dobre żarcie i w dobrej cenie ( i jagnięcina i prosiaczek i kurki i warzywka ) a szef pozwalał nam parkować na własnym miejscu przy knajpie (tam nie ma gdzie parkować w pobliżu plaży - odholowują ) jak po plaży przyszliśmy na obiad.

Odnośnik do komentarza
Dnia 26.06.2017 o 21:00, rbpol napisał:

Stawiamy na spontan, noclegi tam, gdzie się uda nam je znaleźć po drodze w zależności od pogody i zmęczenia - oczywiście ceny i jakości noclegów też będą brane pod uwagę.

Aż Wam zazdroszczę - pełen spontan, to jest to co lubię, ale nie ma się tyle wolnego czasu (urlopu) i kasy by wszystkie te wycieczki zaliczyć. Życzę udanego wyjazdu i pogody. Chętnie przeczytam relację z tego wyjazdu. 

Odnośnik do komentarza

Witam,

Tak jak obiecałem wcześniej, jeżeli wrócimy cali i zdrowi z naszej najdłuższej wycieczki skuterowej zamieszczę opis naszych przeżyć, spostrzeżeń oraz trasy jaką przebyliśmy. Zatem w załączniku zamieszczam naszą relację, gdzie oprócz nas głównym bohaterem była nasza nieodłączna towarzyszka Honda SW T600.

Pozdrawiamy,

Edyta i Robert

 

Bułgaria skuterem wersja poprawiona.docxBułgaria skuterem wersja poprawiona.docx

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Linka nie bangla.

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze
9 godzin temu, rbpol napisał:

Plik jest bardzo obszerny, ze względu na wklejone zdjęcia. Otwiera się po ok. 1,5 minuty.

Kolego My widzimy TO

 

Bez tytułu.png

Sprawdź na innym kompie i sam się przekonasz.

Odnośnik do komentarza

Czas płynie szybko, ale dwa tygodnie w trakcie których, odbyliśmy naszą podróż, były pełne przeżyć i wrażeń związanych z pokonywaniem wielu kilometrów, odkrywaniem ciekawych miejsc tych, które wcześniej już mieliśmy możliwość zwiedzać oraz takich w których nie byliśmy przedtem, albo na tyle się zmieniły, że już ich nie pamiętamy.

Dzień 1

Honda przygotowana do drogi.

 

DSC04110.JPG

Wszystko zaczęło się w piątek 14.07.2017r. Ponieważ moja lepsza połowa, musiała jeszcze być w tym dniu w pracy, ja i spakowany skuter czekałem na telefon, aby ją zabrać z pracy i ruszyć w drogę.

I tak około 15-tej, w największym szczycie ruszyliśmy w naszą pobieżnie zaplanowaną trasę. Fajne było to, że nawet objuczonym skuterem z bocznymi sakwami udało nam się pokonać korki i wydostać się ze stolicy w 30 minut, na główną drogę wylotową prowadzącą na południe Polski.

Po 6 godzinach i przejechanych 375 km, trochę zziębnięci dotarliśmy do Tylawy, miejsca naszego pierwszego noclegu, tuż przy granicy ze Słowacją. Warunki jak na jedną noc znośne. Nocleg jako jedyny na całej trasie mieliśmy zarezerwowany wcześniej. Duży pokój z dostępem do kuchni, miła gospodyni i cena 43 zł od osoby z miejscem bezpiecznym na skuter oraz z wczesnym smacznym śniadaniem, myślę że jak najbardziej do zaakceptowania.

Dzień 2

Rzut oka na kwaterę.

 

DSC04124.JPG

DSC04126.JPG

W sobotę po wczesnym śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Jeszcze tankowanie przed samą granicą, wymiana niewielkiej ilości złotówek na leje rumuńskie i w drogę. Dość szybko przejechaliśmy Słowację i Węgry, by wreszcie wjechać do Rumunii.

DSC04135.JPG

DSC04172.JPG

Pomimo, iż Rumunia uznawana jest za kraj niezbyt bogaty, to niektórzy ludzie mieszkają w domach, które świadczą o czymś zupełnie odmiennym.

DSC04183.JPG

DSC04181.JPG

Nasza trasa zawróciła z kierunku południowego na północny-wschodni w kierunku granicy Rumunii z Ukrainą, gdyż postanowiliśmy zwiedzić tzw. Wesoły Cmentarz w miejscowości Sapanta. O wyjątkowości cmentarza w skali Europy stanowią unikalne kolorowe, drewniane nagrobki, na których wyrzeźbione są scenki z życia pochowanych tam mieszkańców wioski, często opatrzone dowcipnymi wierszykami mówiącymi o zmarłych lub przyczynach, z powodu których rozstali  się z życiem. Obecnie, znajdująca się na terenie cmentarza bardzo kolorowo zdobiona cerkiew jest w remoncie. Spacerując, co by nie było po cmentarzu, nie ma się wrażenia, że tam naprawdę jest to miejsce pochówku. W okolicy cmentarza znajdują się sklepiki z pamiątkami, bary, restauracyjki. Pełno turystów. Warto odwiedzić to miejsce i po raz pierwszy w tak poważnym miejscu jak cmentarz poczuć pewien luz i dystans do tematu śmierci.

DSC04201.JPG

DSC04203.JPG

DSC04231.JPG

Po zwiedzaniu i krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Ponieważ w trakcie całej podróży korzystaliśmy z nawigacji Google Maps trasę jaką nam wyznaczała nie zawsze była najlepsza, gdyż nie uwzględniała stanu rumuńskich dziurawych, bocznych dróg. Niemniej jednak miało to swoje zalety, gdyż dzięki temu poznawaliśmy miejsca i drogi, przez które na pewno byśmy nie jechali korzystając z tradycyjnych map. Przez kolejną część dnia jechaliśmy przez piękne leśne i zielone tereny.

DSC04256.JPG

DSC04259.JPG

DSC04264.JPG

Przejeżdżając przez wiele wiosek i miasteczek, szybko zdaliśmy sobie sprawę, że może być trudno ze znalezieniem pierwszego zagranicznego, spontanicznego noclegu. Po dłuższym czasie wypatrywania jakichkolwiek informacji o miejscu, gdzie można by się zatrzymać, wreszcie udało nam się znaleźć kwaterę w miejscowości Targu Lapus. Otwarta na gości Rumunka prowadzi tam pensjonat. Zostaliśmy mile przyjęci. Po krótkiej negocjacji ceny noclegu i kolacji w towarzystwie gospodyni, rozpakowaliśmy się i szczęśliwi, że mamy dach nad głową odpoczywaliśmy w przydomowym ogródku. Za kwaterę zapłaciliśmy 60 lei tj. około 58 zł. Za dodatki do kolacji w postaci pomidorów, ogórków, papryki i wędzonej słoniny gospodyni nie chciała dopłaty. I pomimo bariery językowej czuliśmy się w pełni ugoszczeni.  Tego dnia przebyliśmy trasę około 460 km, przejeżdżając przez dwa kraje po drodze ciesząc wzrok mało zaludnionym terenem, rozlicznymi lasami oraz ciekawym ukształtowaniem terenu z wieloma ostrymi zakrętami oraz podjazdami. Przez większość dnia miałem ćwiczenia z prawidłowego i bezpiecznego pokonywania zakrętów na niestety nierównej, usianej dziurami drodze. Na szczęście pogoda dopisywała. Nie było gorąco, a pomimo tego, że chmury nie raz przykrywały szczelnie niebo, deszcz jeżeli popadał to tylko chwilę i nie był tego dnia dokuczliwy.

DSC04270.JPG

DSC04271.JPG

I tak minął drugi dzień wyprawy.

I jak teraz. Czy w tej formie da się przeczytać relację z naszej podróży.

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza

Dzień 3

 Następnego dnia wcześnie rano ruszyliśmy dalej. Drogi w Rumunii w dalszym ciągu (w tym rejonie) wyglądały niezmiennie. Były dzikie, kręte i nawet więcej niż pagórkowate. Coś zaczęło mi chrupać w napędzie przy dodawaniu gazu, co nie nastrajało mnie pozytywnie, tym bardziej, że w tych momentach nie miałem zasięgu na telefonie, zatem gdyby coś się zepsuło to było by ciekawie. Na szczęście cały czas poruszaliśmy się do przodu, podziwiając takie widoki:

DSC04300.JPG

DSC04299.JPG

DSC04298.JPG

A czasami takie:

DSC04301.JPG

DSC04302.JPG

lub takie:

DSC04315.JPG

DSC04309.JPG

DSC04322.JPG

Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy do miejscowości Turda, gdzie znajduje się kopania soli. Sporo turystów, również tych, którzy przyjechali na 2oo. Budynek kopali soli i teren wokół niego wyglądają nowocześnie. Nic o tym obiekcie nie wiedziałem. Sama kopalnia na początku nie robi wrażenia. Tym bardziej byliśmy zaskoczeni, gdy po przejściu korytarzami wydrążonymi w soli w pewnym momencie dotarliśmy do głównego szybu, gdzie była wydobywana sól, a po niej zostało pomieszczenie tak obszerne kubaturą, że robi to naprawdę niesamowite wrażenie. Mieści się w nim diabelski młyn, można pograć w bilard, piłkę czy popływać łódką.

DSC04353.JPG

DSC04355.JPG

DSC04364.JPG

DSC04365.JPG

DSC04380.JPG

DSC04373.JPG

DSC04385.JPG

DSC04395.JPG

DSC04404.JPG

DSC04421.JPG

Po zwiedzaniu kopali soli ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Braszowa, lecz najpierw postanowiliśmy zwiedzić zamek w Hunedoarze. Okolica wokół zamku jest dość nieciekawa, gdyż otaczają go przemysłowe zabudowania, często w opłakanym stanie. Sam zamek z zewnątrz jest jednak bardzo malowniczy.

A oto krótko o zamku: gotycki zamek Jana Hunyadyego - węgierskiego bohatera narodowego. Zamek niezwykły - jeden z najpiękniejszych, największych zamków nie tylko w Transylwanii, ale i w całej Rumunii. To ponadto najbardziej mroczny zamek w Transylwanii. Surowy, lecz piękny. Z zewnątrz wysoki, strzelisty, oprócz wież prostokątnych posiada także okrągłe. Jest jednym z najlepszych przykładów gotyckiej architektury na obszarze historycznych Węgier. Choć sprawia wrażenie potężnej fortyfikacji, był tylko umocnioną rezydencją. Składa się z obwodu obronnego, wież, gotyckiego pałacu z kaplicą i wielką Salą Rycerską. Do twierdzy prowadzi wspaniały most. Zamek nie jest oblężony przez turystów. Cieszy się uznaniem rumuńskich filmowców. Nakręcono tu zdjęcia do wielu historycznych filmów.

Przed zamkiem znajduje się parę sklepików z pamiątkami, pizza i inne turystyczne udogodnienia np. pyszne wypiekane zawijane ciasto. Nam najbardziej smakowało z cynamonem.

DSC04446.JPG

W środku w zamku pusto i nieciekawie, lecz sam zamek jest bardzo fotogeniczny i malowniczy. Zobaczcie sami:

DSC04453.JPG

DSC04463.JPG

DSC04473.JPG

DSC04467.JPG

DSC04479.JPG

DSC04492.JPG

DSC04499.JPG

Po zakończeniu zwiedzania zamku ruszyliśmy ponownie w kierunku Braszowa. Pogoda zaczyna się psuć, tym razem wyglądało, że będzie padać. I tak było. Burze nas otaczały, ale nam prawie do końca udawało się je omijać.

DSC04505.JPG

DSC04514.JPG

DSC04515.JPG

Niestety przed Braszowem dopadł nas deszcz. Zrobiło się nieprzyjemnie zimno, a na dodatek od dłuższego czasu nie było stacji benzynowej. Na szczęście udało się dojechać i zatankować skuter. Przed Braszowem, a właściwie na jego obrzeżach trafiamy na mały hotelik, gdzie zostajemy na noc. Tym razem za nocleg płacimy 30 euro. Niestety nie ma możliwości skorzystania, jak poprzednio, z kameralnego ogródka. Ale czystość obiektu na znacznie wyższym poziomie. Tego dnia przejechaliśmy około 540 km. Jeszcze kolacja i zasłużony odpoczynek.

DSC04536.JPG

Odnośnik do komentarza

Dzień 4

Następnego dnia po krótkiej jeździe docieramy do Braszowa. Jest to bardzo malownicze nieduże miasto, z urokliwą częściowo odnowioną starówką, z bardzo licznymi knajpkami, pubami. Sam Braszów położony jest u podnóża Karpat.

DSC04590.JPG

DSC04586.JPG

DSC04579.JPG

A tu niespodzianka z Braszowa, samochód porośnięty trawą – kto zgadnie co to za model:

DSC04618.JPG

Warto również wjechać kolejką na pobliskie wzgórze, z którego rozpościera się piękny widok na miasto.

DSC04634.JPG

DSC04635.JPG

DSC04642.JPG

Jeszcze kilka fotek z miasteczka. 

DSC04619.JPG

DSC04624.JPG

DSC04597.JPG

DSC04655.JPG

DSC04652.JPG

Miasto jest naprawdę urokliwe. Można tam zostać parę dni. Posiedzieć w kameralnych pubach. Popróbować miejscowych specjałów. My postanawiamy jechać dalej. Tym razem udajemy się zwiedzić kolejny zamek w Rasnowie. To na szczęście tylko 34 km od Braszowa. Zamek o tyle ciekawy, iż wybudowany przez okolicznych chłopów, którzy w chwilach zagrożenia korzystali z niego jako schronienia. I taki charakter ma wnętrze zamku. Są to po prostu wybudowane zabudowania mieszkalne, otoczone murami obronnymi, na niedostępnym wzniesieniu. Ze wzgórza roztacza się przepiękny widok. Pogoda robi się gorąca i słoneczna. Na zamek można wjechać wagonikami ciągniętymi przez traktor, z czego i my korzystamy. Po drodze mijamy park rozrywki (Dino Parc) wybudowany z dużym rozmachem. Świetna dodatkowa rozrywka, zwłaszcza dla dzieci. My odpuszczamy sobie dinozaury i udajemy się w dalszą podróż.

A oto kilka zdjęć z zamku w Rasnowie:

DSC04830.JPG

DSC04669.JPG

DSC04674.JPG

DSC04687.JPG

DSC04694.JPG

DSC04700.JPG

DSC04706.JPG

DSC04712.JPG

DSC04716.JPG

DSC04722.JPG

DSC04729.JPG

A tak wygląda wejście do parku rozrywki:

DSC04735.JPG

Jedziemy w kierunku kolejnego zamku, tym razem w Branie. Jest to najbardziej malowniczy zamek, z tych które do tej pory zwiedziliśmy w Rumunii. Co więcej jego wnętrze zostało wyposażone w różne eksponaty, również te związane z legendą o słynnym wampirze Hrabim Drakuli. Chociaż ten ucztował na innym zamku, po którym zostały tylko ruiny.

Dookoła zamku jest mnóstwo straganów z pamiątkami z pogranicza horroru, knajpek i przede wszystkim turystów z całego świata. Panuje tam harmider jak na Krupówkach w Zakopanym. Kolejka do kas zamku jest tak długa, że na początku nas odstrasza i rezygnujemy z wejścia. Po chwili odpoczynku, zjedzeniu transylwańskiej pizzy i wypiciu ciekawej w smaku regionalnej lemoniady, na godzinę przed zamknięciem zamku, poodejmujemy kolejną próbę zakupu biletów. Tym razem kolejka do kasy jest zdecydowanie krótsza i udaje nam się do niego dostać. Naprawdę jest to urokliwy i pięknie położony obiekt. Było warto.

DSC04765.JPG

DSC04768.JPG

DSC04783.JPG

DSC04778.JPG

DSC04776.JPG

DSC04786.JPG

DSC04801.JPG

DSC04818.JPG

I dalej pędzimy na południe Rumunii. Po drodze, która najpierw jest mocno kręta, cały czas napawamy się widokami:

DSC04824.JPG

DSC04835.JPG

DSC04837.JPG

DSC04839.JPG

Przejeżdżamy przez Karpaty. Są tam zlokalizowane Rumuńskie uzdrowiska, bardzo fajnie położone, otoczone górami z wysokiej jakości hotelami i pensjonatami. Można im zazdrościć tak fajnej infrastruktury do odpoczynku w takim miejscu.

DSC04838.JPG

DSC04845.JPG

Przejeżdżamy Karpaty głównymi drogami. Niestety nisko zawieszone, cięzkie chmury i deszcz w górach zniechęca nas do przeprawy przez góry Transalpiną, która na pewno jest bardziej atrakcyjną widokowo trasą. 

Wyjeżdżamy na płaski teren, na którym znajdują się ciągnące kilometrami pola ze słonecznikami i kukurydzą.

DSC04850.JPG

DSC04853.JPG

DSC04854.JPG

Przed Bukaresztem gps kieruje nas na autostradę. Robi się późno i zaczyna się ściemniać. Postanawiam w ciemno zjechać na równoległą drogę do autostrady, żeby mieć szansę znaleźć kwaterę na nocleg. Po zjechaniu z autostrady i około 30 minutowym poszukiwaniu noclegu udaje nam się w ostatniej chwili przed zmrokiem i zamknięciem recepcji ulokować w miłym pensjonacie. Warunki były dobre, a przy tym był basen i bar. Z tego pierwszego nie korzystaliśmy, ale schłodzone regionalne rumuńskie piwo smakowało wyśmienicie.

DSC04857.JPG

Dzień 5

Rano po śniadaniu ruszamy dalej.

DSC04872.JPG

Pogoda robi się upalna, a przed nami Bukareszt. Jak się okazało, jak w każdym dużym mieście masa korków, a przy tym baaaardzo gorąco. Robimy City Tour po Bukareszcie w tym upale. Miasto pociągnięte socjalistyczną kreską architektów. Duże gmachy rządowe, wielkie budynki na wielkich placach i dużo willi dla tych, którzy według władzy swego czasu na nie zasłużyli. Poza tym zniszczone biedne budynki, oczywiście schowane, aby nie rzucały się w oczy. Oczywiście to moje odczucia, może nie są zgodne z prawdą. A oto parę fotek:

DSC04883.JPG

DSC04885.JPG

DSC04887.JPG

DSC04891.JPG

DSC04894.JPG

DSC04918.JPG

DSC04913.JPG

Po zmęczeniu szumem i gorącem dużego miasta odpoczywamy na parkingu przy autostradzie.

 Dla tych co lubią kwiaty załączam zdjęcie. Ta roślina jest tak popularna już od Węgier (w wielu przydomowych ogródkach jak i klombach), jak u nas w Polsce w tym roku hortensje:

DSC04922.JPG

DSC04924.JPG

Po przejechaniu w bardzo szybkim tempie autostradą docieramy do Konstancy nad morzem Czarnym. Pogoda deszczowa i chłodno. Przecież to lipiec, coś jest nie tak. Ale z drugiej strony po upalnym Bukareszcie to dla nas duża ulga. Zwiedzamy Konstancę i Mamaję część plażową rumuńskiego wybrzeża, lecz przy takiej pogodzie o plażowaniu nie może być mowy.

DSC04930.JPG

DSC04955.JPG

DSC04961.JPG

DSC04994.JPG

DSC05000.JPG

Ruszamy dalej w kierunku Bułgarii. Zatrzymujemy się na noc w miejscowości 2 Maj. Tym razem pensjonat za 40 euro. Ale to wybrzeże zatem ceny za nocleg wyższe i dużo miejsc zajętych przez wczasowiczów. Miejsce fajne blisko morza. Dziś przejechaliśmy około 250 km.

DSC05014.JPG

DSC05008.JPG

Odnośnik do komentarza

Niestety, tak jak napisałem, Transalpinę musieliśmy odpuścić. Nad górami wisiały tak ciężkie chmury, że jedyne co byśmy zobaczyli to mgła. Może jeszcze kiedyś pojedziemy?

Przy takim widoku jeszcze się zastanawialiśmy czy nie jechać Transalpiną, ale im byliśmy bliżej gór, tym było gorzej. Szkoda.

DSC04737.JPG

Dzień 6 i 7

Dziś (19.08.2017 r.) ruszamy do naszego miejsca docelowego do Topoli w Bułgarii. Pogoda rano nas zaskakuje. Wczoraj deszczowo i nieprzyjemnie, a dzień później słonecznie i gorąco już od rana. Przed wyjazdem idziemy na spacer nad morze. Strome zejście do morza i dzika plaża naturystów. To dodatkowa atrakcja ;) wyjazdu.

Spacerując wieczorem nie przypuszczaliśmy, że  w namiotach rozbitych nad samem brzegiem morza mieszkają naturyści. Chociaż właściwie nie powinno nas to dziwić, przecież to ludzie kochający naturę.

DSC05023.JPG

Przed drogą poranny spacerek.

DSC05039.JPG

DSC05042.JPG

DSC05051.JPG

Robi się dość późno, a my ciągle w Rumunii. Ale wreszcie się zbieramy i jedziemy dalej. Dziś do przejechania około 70 km, ale przed nami granica. I jak się okazało trzeba trochę się wystać i dodatkowo po raz pierwszy sprawdzanie dokumentów skutera. Ale się udało i jesteśmy już w Bułgarii.

DSC05069.JPG

DSC05073.JPG

DSC05096.JPG

DSC05091.JPG

Po kilku dniach jazdy dotarliśmy do pierwszego celu jakim była miejscowość Topola w Bułgarii. Dlaczego właśnie jechaliśmy tam. Po pierwsze nigdy wcześniej tam nie byliśmy. Ale przede wszystkim zachęcili nas nasi znajomi, którzy korzystali z uroków tego miejsca dwa lata temu i tak im przypadł do gustu ten teren i położenie hotelu, że po raz drugi wybrali się tam na wakacje. Możliwość poznania nowego miejsca jak i perspektywa spędzenia kilku wieczorów na pogaduchach we wspólnym gronie była wystarczającym powodem do zatrzymania się w Topoli.

Znaleźliśmy kameralne miejsce noclegowe w pobliżu hotelu naszych znajomych. To był strzał w dziesiątkę. Tu tzw. „noclegowy spontan” udał się nam  w 100%. W przeciwieństwie do warunków naszych znajomych czyli dużego hotelu z basenami, mnóstwem wczasowiczów (w tym bardzo wielu rodaków), z tym całym hotelowym zgiełkiem, nasz apartament był cichy z pięknym widokiem na morze. Miejsce prowadzone jest od 4 lat przez bardzo uroczą i uśmiechniętą Ukrainkę razem z jej partnerem Belgiem. Kupili to miejsce wyremontowali, nazwali Villa Topola i wynajmują letnikom od kwietnia do października. Są to bardzo mili ludzie, którzy nie robią żadnych problemów wynajmującym. Pozwalają na wszystko, można również zaprosić znajomych. W cenę noclegu 50 euro wliczone były śniadania. Na terenie można kupić jedzenie czy napoje w rozsądnych cenach, znacznie taniej niż w pobliskich barach. Można korzystać z rowerów czy oddać do prania ciuchy w cenie wynajmu.

Warunki bardzo dobre, czysto i pachnąco, z basenem, w tle słychać było muzykę dobrej jakości, puszczaną przez właściciela (byłego dysk jockeya). Zostaliśmy w tym miejscu trzy dni, zwiedzając okolicę, bawiąc się wspólnie ze znajomymi. Możemy polecić wszystkim to miejsce, naprawdę warto.

DSC05113.JPG

DSC05126.JPG

DSC05140.JPG

DSC05144.JPG

DSC05190.JPG

DSC05195.JPG

DSC05214.JPG

DSC05248.JPG

DSC05260.JPG

Dzień 8

Wczorajszy dzień spędziliśmy na zwiedzaniu najbliższej okolicy. Honda miała dzień zasłużonego odpoczynku.

Dziś (21.07.2017 r.) zwiedzaliśmy pobliski półwysep Kaliakra oraz ogrody i pałac w Bałcziku.

Kaliakra:

DSC05263.JPG

DSC05267.JPG

DSC05280.JPG

DSC05286.JPG

DSC05298.JPG

DSC05304.JPG

DSC05305.JPG

DSC05318.JPG

DSC05328.JPG

Bałczik:

 

DSC05332.JPG

DSC05333.JPG

DSC05337.JPG

DSC05343.JPG

DSC05348.JPG

DSC05359.JPG

DSC05377.JPG

DSC05408.JPG

DSC05410.JPG

DSC05428.JPG

DSC05432.JPG

Odnośnik do komentarza

Dzień 9 i 10

Trzy dni minęły bardzo szybko. Okolica zwiedzona. Ostatni rzut oka na jaskółki, które towarzyszą nam przy  śniadaniu i ruszamy dalej.

 

DSC05444.JPG

Tym razem udajemy się do naszego ulubionego miejsca w Bułgarii jakim jest Old Nesebyr. Miejsce jest tak urokliwe i romantyczne, że każda para powinna tam choć trochę pobyć, korzystając z tego co półwysep oferuje.

Po śniadaniu w Topoli, bez specjalnego pośpiechu, wyjeżdżamy w 150 km drogę. Jest słonecznie i gorąco, dlatego między innymi po dotarciu do celu nie tak łatwo znaleźć miejsce na nocleg. W dodatku wąskie i bardzo strome uliczki nie ułatwiają tego zadania. Ale i tym razem dość szybko znajdujemy sobie kwaterę prawie w samym sercu starówki. Zatrzymujemy się na dwa dni. Płacimy 42.5 euro za nocleg ze śniadaniem. Czysto, schludnie z klimatyzacją. Jest OK. Zwiedzamy okolicę, spacerujemy, popijamy piwko w rozlicznych knajpkach czy też smakujemy tego na co mamy ochotę. Oczywiście nie mogło odbyć się bez spaceru brzegiem morza do Słonecznego Brzegu. Jest tam tak dużo turystów, że trudno się przez nich przeciskać. Może dlatego, że jest sobota wieczór? A może w czasie wakacji jest tam tak codziennie? W każdym razie panujący zgiełk, ścisk i hałas mimo wszystko nas zaskakuje. Polaków słychać na każdym kroku. Jest naprawdę wesoło i mnóstwo atrakcji i dla dzieci jak i dla dorosłych. My jednak szybko wracamy do Neseberu, który pomimo dużej ilości turystów jest jednak bardziej kameralny.

DSC05461.JPG

DSC05463.JPG

DSC05466.JPG

DSC05468.JPG

DSC05471.JPG

DSC05474.JPG

DSC05476.JPG

DSC05480.JPG

DSC05488.JPG

DSC05489.JPG

DSC05496.JPG

DSC05502.JPG

DSC05513.JPG

DSC05535.JPG

DSC05541.JPG

DSC05543.JPG

DSC05546.JPG

DSC05548.JPG

Słoneczny Brzeg nocą:

DSC05572.JPG

Kolejnego dnia trochę plażujemy, trochę spacerujemy. Lenistwo.

DSC05592.JPG

DSC05604.JPG

DSC05605.JPG

Pogoda drugiego dnia wieczorem się psuje. Burza i grad wielkości orzechów laskowych [można go dokładać do drinków:)] powoduje, że powietrze znacznie się schłodziło, a turystów wygnało szybko do kwater. Nesebyr opustoszał.

 

DSC05623.JPG

DSC05621.JPG

DSC05608.JPG

Dzień 11

Minęły dwa dni a my musimy jechać dalej. Jeszcze nie wiemy gdzie uda nam się dotrzeć na naszym spontanicznym wyjeździe skuterowym. Na razie ruszamy wcześnie rano i jedziemy w stronę Sofii. Do stolicy Bułgarii prowadzi autostrada. Nie jest dla nas zaskoczeniem, że i tym razem na niebie goszczą chmury zwiastujące możliwość opadów deszczu. Po kilku godzinach jazdy, z przerwami na tankowanie skutera czy też małe co nieco, dojeżdżamy do Sofii. Droga minęła stosunkowo szybko. Niestety pogoda coraz bardziej się psuje, zatem postanawiamy ominąć Sofię obwodnicą i jechać w kierunku Rylskiego Monastyru. Z obwodnicy stolica wygląda wyjątkowo betonowo. W otoczeniu gór leży miasto z dominującymi blokami z wielkiej płyty. Być może gdybyśmy wjechali do centrum nasze odczucia byłyby inne, a tak w sumie fajnie położone miasto nie zachęca do zwiedzania. Może Wy macie inne odczucia, gdyż mieliście możliwość poznać Sofię lepiej.

Po drodze do Rylskiego Monastyru niestety zauważamy, iż nad górami, w których jest on położony gromadzą się burzowe chmury. Są tak ciężkie i czarne, że wręcz zasłaniają szczyty. Po przejechaniu kolejnych 50 km od Sofii i zjechaniu na boczną drogę dopada nas pierwsza prawdziwa, bardzo gwałtowna ulewa. Niestety nie mieliśmy gdzie się schować, aby założyć ubrania przeciwdeszczowe. Leje nieprzerwanie z taką intensywnością, że w pewnym momencie oboje mamy wrażenie, że przed nami spływające drogą potoki  deszczu utworzyły rozlewisko błotne na drodze, w którą zaraz wpadniemy. Na szczęście okazuje się, że to nawierzchnia drogi zmienia się z asfaltowej na gruntową na wprost, a my skręcamy pod kątem prostym w drogę asfaltową.

Po kilkunastu minutach dojechaliśmy na niewielką stację benzynową i schroniliśmy się, już i tak przemoczeni, pod zadaszeniem. I znów mieliśmy szczęście, gdyż po kilkunastu minutach zaczyna się rozpogadzać i panorama gór, w których jest nas dzisiejszy cel podróży - Rylski Monastyr - zaczyna się zmieniać. Wychodzi słońce, na niebie zaczyna przeważać kolor błękitu, a w górach zieleń lasów. Jest pięknie.

Po godzinie, krętymi drogami, docieramy do Rylskiego Monastyru. Niestety pomimo, że jest już około 17-tej, na parkingu nie ma prawie żadnych samochodów (pewnie wskutek wcześniejszego deszczu), a w cenniku parkingowym nie ma informacji o opłatach za jednoślady, musimy zapłacić za parking 4 lewa. Skoro trzeba płacić to wykorzystujemy tę sytuację i pozostawiamy pod opieką parkingowego nasze przemoknięte kurtki i kaski, a sami idziemy zwiedzać monastyr.

Jest to ważne miejsce religijne dla Bułgarów, w którym daje się odczuć niezwykłą atmosferę powagi i zadumy.  Ulegamy nastrojowi i dzielimy swoimi przemyśleniami jakie nasuwają się w tym pięknym miejscu, położonym w otoczeniu wspaniałej przyrody.

DSC05653.JPG

DSC05658.JPG

DSC05660.JPG

DSC05667.JPG

DSC05669.JPG

DSC05678.JPG

DSC05682.JPG

DSC05685.JPG

DSC09992.JPG

DSC05691.JPG

DSC00005.JPG

DSC00014.JPG

DSC00023.JPG

Już w trakcie zwiedzania mamy „z tyłu głowy” J myśl, że trzeba już rozglądać się za kolejny noclegiem. Tym bardziej, że w górach i po deszczu zrobiło się mocno chłodno. Niestety (a może na szczęście) w hotelu prowadzonym przy monastyrze nie ma wolnych miejsc. Decydujemy się pojechać do pensjonatu (na zdjęciu poniżej), którego reklamy widzieliśmy jadąc do monastyru. Miejsce okazało się „strzałem w dziesiątkę”. Właściciel bardzo miły i otwarty. Dodatkowe zainteresowanie wzbudziło nasze przybycie na skuterze z Polski. Był zaskoczony tym faktem. Prawdę powiedziawszy nas też to dziwiło, że udało się nam pokonać już tyle kilometrów.

Po chwili nasza Honda odpoczywała po męczącym dniu, a my kosztowaliśmy wyjątkowo pysznie smakującego, schłodzonego piwa. Było smacznie i miło. Nie pozostaje nic innego jak polecić to miejsce następnym.

Tego dnia przejechaliśmy około 550 km. Za nocleg z klimatyzacją w dobrych warunkach zapłaciliśmy 40 lewa czyli około 80 zł.

DSC00035.JPG

DSC00033.JPG

Dzień 12

Ostatni rzut oka na wczorajszą kwaterkę i ruszamy dalej.

DSC00042.JPG

Ruszamy w stronę Bełogradczika i usytuowanej tam twierdzy. Dość wcześnie rano opuszamy nasz nocleg. Jest około 8 rano, ale jeszcze nie ma nikogo z obsługi, zatem zostawiamy kluczyk w zamku od pokoju i po sprawdzeniu czy wszystko zastało spakowane zamykamy drzwi zewnętrze, które po puszczeniu automatycznie się ryglują. Nie pozostało nic innego jak wskoczyć na skuter i mknąć dalej. Pogoda na razie bardzo fajna. Słonecznie i nie za gorąco, ale przecież jesteśmy w górach. Wracamy tą samą drogę, którą dzień wcześniej jechaliśmy w ulewie. Teraz wygląda inaczej, a na horyzoncie widać malujące się na tle niebieskiego nieba, zielone pasmo gór. Po godzinie jazdy po raz kolejny mijamy obwodnicą Sofię. Jeszcze z godzinę jazdy i GPS kieruje nas na węższe drogi. Tempo jazdy spada. Niestety, gdy pozostało ok. 20 km do celu pogoda po raz kolejny się załamuje. Burza i chmury wyglądają wręcz przerażająco, a podmuchy wiatru powodują, że trzeba walczyć z utrzymaniem skutera w prawidłowym torze jazdy. Nawet zastanawiam się czy warto jechać do Bełogradczika, nad którym zapewne leje jak z cebra. Zatrzymujemy skuter i pośpiesznie ubieramy się w przeciwdeszczówki. Wieje taki wiatr, że skuterem postawionym na bocznym podnóżku tak się buja, że mam wrażenie, że zaraz będę podnosił go z ziemi. Mimo wszystko decydujemy się i jedziemy dalej, zgodnie z naszym w planem. I jak to czasem bywa „z dużej chmury, mały deszcz”.  Nam też się prawie udaje. Trochę zmokliśmy, ale w momencie dojechania do celu przestało padać.

A widoki zobaczcie sami:

DSC00063.JPG

DSC00070.JPG

DSC00073.JPG

DSC00075.JPG

Sama twierdza w Bełogradcziku to nic innego, jak od dawien dawna wykorzystywane ukształtowanie terenu w celu obrony mieszkańców przed nieprzyjaciółmi. Faktycznie występujące tam skały tak są ukształtowane, że w dość prosty sposób można wykorzystać je do stworzenia twierdzy, prawie nie do zdobycia. Wyjątkowo fotogeniczne miejsce. Obecnie obiekt nie służy do celów militarnych. Jest to miejsce gdzie odbywają się różnego rodzaju imprezy kulturalne. Według nas na plus dla tego miejsca jest fakt, że nie jest ono zbyt licznie odwiedzane przez turystów. Być może z tego względu jest średnio zabezpieczone, zatem aby zwiedzający czuli się bezpiecznie muszą uważać na różne uskoki, szczeliny, ruszające się poręcze i inne niespodzianki, które na nich czekają podczas zwiedzania.

DSC00082.JPG

DSC00086.JPG

DSC00093.JPG

DSC00101.JPG

DSC00105.JPG

DSC00106.JPG

Twierdza obejrzana. Robimy jeszcze zakupy spożywcze i ruszamy dalej. Pogoda na szczęście teraz już dopisuje. Jedziemy bocznymi drogami. Zaskakuje nas jak bardzo dużo jest opuszczonych domów w wioskach, które po drodze mijamy. Przed granicą z Serbią całe wsie wyglądają na porzucone. To fajne, a zarazem dziwne doświadczenie. Na granicy sprawdzanie dokumentów, wymiana walut i już Serbia.

DSC00109.JPG

Nowe państwo i nowe spostrzeżenia. Przede wszystkim wydawało mi się, że Serbia będzie bardziej biedna i zaniedbana. A tu zaskoczenie. Drogi mają lepszą nawierzchnię, wioski i miasteczka nie dość, że mają ciekawszą i bogatszą zabudowę, to zupełnie nie przypominają tych wyludnionych po stronie bułgarskiej. Wszystko jakby wróciło do normy. Poza terenami zurbanizowanymi rozciągają się przestrzenie i widać, że w tym rejonie nie zamieszkuje dużo ludzi. Pod tym względem trochę mi to przypomina Rumunię.

DSC00112.JPG

DSC00113.JPG

DSC00115.JPG

DSC00116.JPG

DSC00118.JPG

Kilometry szybko mijają, lecz powoli zaczyna się robić późno. Udaje nam się dotrzeć w okolice miejscowości Cacak i tam zatrzymujemy się w hotelu, dość nie fajnym pod względem warunków noclegowych, ale za to atrakcyjnym cenowo. Dodatkowo ludzie są przychyli i mili, a dla skutera miejsce pilnowane przez psa. Ponadto tuż przy kwaterze przydrożna restauracja okazuje się całkiem fajnym miejscem, aby usiąść i już na spokojnie podsumować spędzony dzień.

Niestety wieczorem znowu zaczyna padać. Pada również w nocy. A przecież przed nami ambitne plany, aby zjechać nad Adriatyk i przypomnieć sobie tamto wybrzeże. Ale zobaczymy, chęci są. A pogoda? Okaże się następnego dnia. Hotel kosztował nas 14 euro i przejechaliśmy około 750 km.

Odnośnik do komentarza

Dzień 13

Jeszcze pamiątkowa fotka z miejsca noclegu i w drogę.

DSC00125.JPG

Wstajemy wcześnie rano. Przecież przed nami planowana długa droga nad Adriatyk. Niestety pogoda deszczowa utrzymała się przez całą noc. Jest zimno i mży nawet podczas pakowania skutera. Zatem wcielamy wariant B wyjazdu. Nic na siłę. Ma być przyjemnie i spontanicznie, jak do tej pory. Czyli ruszamy na północ w stronę Polski. Ten dzień właściwie zejdzie na jechaniu, z przerwami na odpoczynek i podziwianiu zmienności nieba.

 

DSC00130.JPG

DSC00131.JPG

DSC00132.JPG

Czym dalej jedziemy na północ tym robi się cieplej, odwrotnie niż na logikę powinno być. Słońce dogrzewa coraz mocniej, a o deszczu zaczynamy zapominać. Po drodze spotykamy Polaków wracających na motorach z Albanii. Też są zdziwieni pogodą jaka panuje w lipcu w Serbii. Mówią, że w Chorwacji też padało. Może to takie kiepskie lato. Z drugiej strony jadąc na jednośladzie nie doskwiera upał, jaki w tych rejonach może być nie do zniesienia.

DSC00136.JPG

DSC00138.JPG

DSC00144.JPG

DSC00145.JPG

Po przejechaniu około 300 km znowu granica pomiędzy Serbią a Węgrami. Niestety usytuowana jakby na autostradzie. To nie wróży nic dobrego. Faktycznie jest gorąco, a samochodów czekających na odprawę kilka kilometrów. Nie pozostaje mi nic innego, jak skorzystać z możliwości omijania samochodów czekających na swoją kolejkę. Dla usprawiedliwienia mogę dodać, że jest naprawdę bardzo gorąco. I tak po ok. 45 minutach zamiast po kilku godzinach już jesteśmy po węgierskiej stronie. Postanawiamy dojechać w okolice Budapesztu. Jakieś 20 km od stolicy Węgier kwaterujemy się w hotelu. I znowu podczas rozpakowywania skutera zaczyna padać deszcz. Ale my już mamy dach nad głową i w perspektywie pyszną kolację. Tym razem płacimy 50 euro, ale warunki są w super. Nie może być inaczej, trzy gwiazdkowy hotel Dabas jest świeżo po remoncie. Dziś przejechaliśmy około 540 km.

DSC00163.JPG

Dziś ruszamy przypomnieć sobie jak wygląda Budapeszt. Zwiedzamy zamek i okoliczny rynek, górę Gelerta. Dodatkowo robimy sobie city tour. Miasto jak zwykle nas urzeka swoim urokiem. Pogoda taka sobie, akurat idealna na zwiedzanie. Oczywiście wszystkiego w tak krótkim czasie nie można ponownie zobaczyć, ale główne punkty miasta można powiedzieć zostały odwiedzone.

DSC00169.JPG

DSC00182.JPG

DSC00198.JPG

DSC00193.JPG

DSC00221.JPG

DSC00223.JPG

DSC00225.JPG

DSC00227.JPG

DSC00230.JPG

DSC00233.JPG

DSC00239.JPG

DSC00244.JPG

DSC00253.JPG

DSC00266.JPG

DSC00275.JPG

DSC00276.JPG

DSC00281.JPG

DSC00292.JPG

DSC00304.JPG

DSC00308.JPG

DSC00309.JPG

Zwiedzanie dużego miasta jak zwykle zajmuje dużo czasu. Ale czas tam spędzony mija wesoło i przyjemnie. Jeszcze obiad i ruszamy dalej, tym razem mamy ochotę zobaczyć i zwiedzić Bratysławę. Wieczorem udaje nam się zatrzymać w hotelu Astra w planowanym do zwiedzenia mieście. Warunki dobre, a śniadanie jak okazuje się następnego ranka wyśmienite. Jeszcze zakupy w pobliskim sklepie i wieczorne podsumowanie przeżytych chwil na naszym hotelowym balkonie, przy własnoręcznie przygotowanej kolacji. Dziś przejechaliśmy około 220 km. Za miejsce w hotelu ze śniadaniem i opłata klimatyczną zapłaciliśmy 53 euro. Honda pod troskliwym okiem Pana z ochrony została na noc, zatem jesteśmy o nią spokojni.

Rano ruszamy zwiedzać Bratysławę. Miasto fajnie położone. W dole mieni się  Dunaj, a dookoła otaczają ją tereny pagórkowate. Z zamku widać, gdzie miasto się kończy i zaczynają tereny rolnicze. Starówka jest bardzo kameralna. Miasto zwiedzamy pierwszy raz i przypada nam do gustu.

DSC00325.JPG

DSC00328.JPG

DSC00348.JPG

DSC00341.JPG

DSC00353.JPG

DSC00356.JPG

DSC00359.JPG

DSC00364.JPG

DSC00376.JPG

DSC00395.JPG

DSC00402.JPG

DSC00409.JPG

Z Bratysławy wyjeżdżamy jeszcze przed południem. Pogoda coraz lepsza. Naprawdę robi się gorąco i słonecznie. A my ruszamy w stronę kolejnego państwa. W planie krótka wizyta w Czechach. Tym razem granicę przekraczamy w bardzo szybkim tempie, gdyż zaznaczona jest tylko znakiem przy drodze. Nawet nie ma śladu po przejściu granicznym. Czy tak nie mogło by być na całym świecie? Wiem, że to na razie nie możliwe. Może kiedyś ludziom się uda i będziemy mogli bezpiecznie zwiedzać każdy zakątek świata, bez formalności i problemów z tym związanych?

Droga mija szybko i po około 130 km docieramy do Brna. Panie z informacji turystycznej pozwalają nam zostawić kurtki i kaski w bezpiecznym miejscu i dzięki temu w warunkach komfortowych zwiedzamy urokliwe miasto.

DSC00420.JPG

DSC00426.JPG

DSC00428.JPG

DSC00441.JPG

DSC00442.JPG

DSC00446.JPG

DSC00448.JPG

DSC00449.JPG

Z Brna wyjeżdżamy około 18-tej. Ruszamy w stronę... tak jest, już w stronę Polski. I po przejechaniu 162 km przekraczamy kolejną komfortową granicę.

DSC00458.JPG

DSC00459.JPG

Czujemy się już prawie jak w domu. Zaraz za granicą zatrzymujemy się w karczmie Byczy Róg. Na szczęście mieliśmy kolejny raz farta i dostaliśmy apartament. Ponieważ wszystkie pokoje były już wynajęte lub wcześniej zarezerwowane to udało nam się jeszcze trochę utargować i zmniejszyć cenę wynajmu. Warunki dobre, barman sympatyczny, zatem jeszcze piwko, kolacja i zasłużony odpoczynek. W karczmie spotkaliśmy rodaków na motocyklach, którzy wracali z tygodniowego pobytu na Węgrzech nad Balatonem. Byli rozczarowani. Brudna woda w jeziorze, komary, wysokie ceny i paskudna pogoda. Nie zawsze dobrej pogody my również doświadczyliśmy. W tym roku w lipcu lato płatało figle codziennie i to nie zawsze przyjemne. Ale co tam wakacje, a to najważniejsze. Tego dnia przejechaliśmy około 300km, a za nocleg zapłaciliśmy 200 złotych.

DSC00463.JPG

DSC00469.JPG

Dzień 16

Rano budzimy się na śniadanie. Jednak polskie wędliny są najlepsze, smakują tak po swojsku. Wyspani i najedzeni ruszamy dalej. Następnym przystankiem będzie Minieuroland w okolicach Kłodzka. To dość nowo otwarty park z miniaturami różnych budowli, ale przede wszystkim w otoczeniu pięknych kwiatów oraz ciekawych gatunków drzew i krzewów. Z roku na rok obiekt się rozwija i myślę, że za kilka lat może być będzie koniecznym („must see”) i zarazem przyjemnym przystankiem dla turystów.

DSC00475.JPG

DSC00476.JPG

DSC00480.JPG

DSC00495.JPG

DSC00496.JPG

DSC00499.JPG

DSC00504.JPG

DSC00510.JPG

DSC00513.JPG

DSC00520.JPG

DSC00524.JPG

DSC00523.JPG

DSC00527.JPG

DSC00526.JPG

DSC00532.JPG

DSC00540.JPG

Pogoda robi się upalna. Trochę to dziwne, przecież wróciliśmy z południa Europy i dopiero w Polsce jest naprawdę gorąco. Podziwiamy piękne polskie widoki. Łany zbóż, zielone łąki i lasy, dające cień i ochłodę.

DSC00544.JPG

Postanawiamy, korzystając z pięknej pogody, zwiedzić jeszcze arboretum w Wojsławicach z narodową kolekcją różaneczników i liliowców. My mogliśmy podziwiać m.in. wspaniałe liliowce i hortensje w przeróżnych barwach. Na kwitnące różaneczniki trzeba się ewentualnie wybrać w przyszłym roku.  Piękne miejsce, które każdy kto lubi rośliny powinien koniecznie zobaczyć.

DSC00545.JPG

DSC00549.JPG

DSC00552.JPG

DSC00555.JPG

DSC00560.JPG

DSC00563.JPG

DSC00564.JPG

DSC00566.JPG

DSC00568.JPG

DSC00574.JPG

DSC00580.JPG

DSC00594.JPG

DSC00601.JPG

DSC00607.JPG

DSC00613.JPG

DSC00623.JPG

Jedziemy do naszego ostatniego celu podróży jakim jest Wrocław. Już od dawna planowaliśmy przypomnieć sobie jak wygląda to miasto. I tym razem nam się udało. Dzień wcześniej rezerwujemy przez internet kwaterę prywatną, kilka przystanków od centrum. Tym razem skromne warunki, pokoik z dostępem do kuchni i oczywiście miejsce bezpieczne na Hondę. Dziś nacieszyliśmy oczy pięknymi widokami polskiej ziemi, kolorowymi kwiatami pięknych ogrodów. Ale jeszcze do pełni szczęścia brakuje nam wieczornego spaceru po wrocławskiej starówce, co czynimy do późna wieczorem. Jest sobota. Mimo późnej pory miasto żyje, mnóstwo ludzi spędza czas w rozlicznych pubach i kawiarniach. Jest piękny, gorący wieczór. Gdzieniegdzie uliczni artyści prezentują swoje różne talenty. Trudno się nudzić. Czas mija szybko, a my już wiemy, że Wrocław jest naprawdę uroczym miastem. Dziś przejechaliśmy około 100 km, a za nocleg zapłaciliśmy 100 zł.

DSC00632.JPG

DSC00639.JPG

DSC00652.JPG

DSC00665.JPG

DSC00667.JPG

DSC00674.JPG

No i oczywiście nie można pominąć wrocławskich krasnoludków:

DSC00635.JPG

DSC00636.JPG

DSC00645.JPG

DSC00646.JPG

DSC00658.JPG

DSC00670.JPG

Krasnoludkowe pozdrowienia dla wszystkich czytających

DSC00669.JPG

Ranek budzi nas pięknym słońcem, co zapowiada gorący dzień. Zanim wrócimy do Warszawy postanawiamy odwiedzić ZOO we Wrocławiu.

DSC00680.JPG

Niestety jest niedziela i już od samego rana do kas ustawiają się kolejki. Mam mieszane uczucia czy warto zwiedzać w takich warunkach ZOO, ale słyszeliśmy, że na terenie ogrodu zostało wybudowane Afrykanarium. I myślę, że pomimo upału i dużej ilości zwiedzających jak i nie niskiej ceny biletu wstępu (45 złotych od osoby) było warto. Ważne, że przy wejściu są skrytki bezpłatne, zamykane na kluczyk i można bez problemu zostawić tam rzeczy niepotrzebne podczas zwiedzania. Nam do jednej skrytki zmieściły się i kurtki, i kaski.

To będzie nasz ostatni dzień wakacji - dzień 17

DSC00681.JPG

DSC00690.JPG

DSC00691.JPG

DSC00694.JPG

DSC00697.JPG

DSC00698.JPG

DSC00719.JPG

DSC00712.JPG

DSC00725.JPG

DSC00739.JPG

DSC00748.JPG

DSC00752.JPG

DSC00754.JPG

DSC00755.JPG

DSC00757.JPG

DSC00761.JPG

DSC00764.JPG

Teren ogrodu zoologicznego jest duży. Zwiedzanie zajmuje około 3 godzin. Trochę zmęczeni, przede wszystkim panującym upałem, kończymy naszą wycieczkę pomiędzy zwierzętami. Przed nami jeszcze trasa z Wrocławia do Warszawy. Ale co to dla nas, po tylu przejechanych wcześniej kilometrach. Po drodze zajeżdżamy jeszcze nad zalew Jeziorsko. Atmosfera jak nad morzem.

DSC00778.JPG

DSC00781.JPG

I to koniec naszej podróży.

DSC00790.JPG

Szczerze, przed naszym wyjazdem, bałem się trochę, że mogę zawieść ja sam (przeżyłem już pół wieku), że mogą się nam przytrafić jakieś kontuzje związane z wielogodzinnym podróżowaniem na skuterze. Również nie byłem pewny, czy spontaniczne szukanie miejsc noclegowych zawsze zakończy się sukcesem i zdążymy się schronić przed często kapryśną pogodą. Ale wszystko – no może poza trochę deszczową pogodą – nam się udało. Z drugiej strony nie zabiły nas upały. A co najważniejsze na Hondzie SW T600 można było polegać, na całej trasie.

Dzięki Wam wszystkim, którzy na forum mi pomogli, przed wyjazdem wyjaśniali sprawy techniczne – szczególne podziękowania dla Arturo-bb - oraz dopingowali do spróbowania takiej formy zwiedzania. Jeszcze raz dzięki i już teraz wiemy, że turystyka skuterowa może być pasjonująca i dawać takich doznań, których nie jesteśmy w stanie poznać w innych formach podróżowania. Mamy nadzieję, że jak zdrowie i czas pozwoli, to zwiedzimy jeszcze inne zakątki Europy.

Pozdrawiamy,

Edyta i Robert

Odnośnik do komentarza
16 godzin temu, rbpol napisał:

(...) turystyka skuterowa może być pasjonująca i dawać takich doznań, których nie jesteśmy w stanie poznać w innych formach podróżowania.(...)

To chyba najważniejsze zdanie podsumowania :) . Super czytało się tekst i oglądało fotki. Dzięki !OKK.

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...