Skocz do zawartości
Forum Burgmania

Korsyka - raj dla motocyklistów.


rafałek

Rekomendowane odpowiedzi

Witam.

Tym razem wrzuciłem do skuterowego, bo jeden skuter był na wyjeździe.

Pomysł na wyjazd powstał na gruzach wakacyjnego planu eskapady do Grecji. Plan Grecja rozbił głównie kurs euro, ale z czasem zaczęło się poprawiać i jako alternatywa dla długodystansowego wariantu greckiego pojawiła się idea Korsyki – podobno motocyklowego raju. Początkowo miałem jechać sam, potem udział zadeklarował Matador a po jakimś czasie dołączył jeszcze Grzesiu. Matadorowi nie dane jednak było zakosztować Korsykańskich winkli. Najpierw podczas przejażdżki VFR-ką przytrafił mu się dzwon. Zdołał się pozbierać i nawet kupić nowy motocykl ale tym razem firma skróciła mu urlop i już nie było o czym gadać. Tak więc wyjazd odbył się w składzie, Rafałek – Honda CBF 1000 i Grzesiu – Suzuki Burgman 650.

Start zaplanowaliśmy na niedzielę 6.09.2009 rano. Grzesiu ruszył z Nałęczowa w sobotę i dotarł do mnie po południu. Wyjazd poprzedziliśmy jeszcze małym spustem surówki, czyli koncertem trasy Blitzkrieg kapel Vader i Marduk w katowickim Mega Klubie.

Dzień 1 niedziela (6.09.2009) Dystans około 800km

dzien01.jpg

Rano w niedzielę, jeszcze z gwizdem w uszach, zastartowaliśmy w kierunku na Cieszyn. Trasa nie raz przejeżdżana niczym nas nie zaskoczyła. Przerwa w Czeskim, wsiowym centrum handlowym w Znojmo i dalej objazdem Wiednia i piękną alpejską trasą przez Mariazell ruszyliśmy w kierunku Spittal, gdzie Grzesiu miał namiar na tani nocleg. Dzięki przebudowom i brakowi możliwości powrotu na autostradę zaliczyliśmy bardzo ciekawe rejony Austrii z górskimi, krętymi drogami i małymi wioskami. Do Spittal dotarliśmy około 21. Grzesiowa miejscówka zamknięta na głucho, więc Garmin w ruch i szukamy innej mety. Ceny zabójcze. 85 euro za pokój to jakaś masakra dla mnie. W końcu trafiamy do jakiegoś gasthofu na przedmieściach, gdzie skasowali nas po 28 za łeb ze śniadaniem. O rozbijaniu namiotów nawet nie myśleliśmy ze względu na nie za wysoką temperaturę. „Hans” pozwolił nam zaparkować motocykle w garażu, czyli pełen wypas. Wrzuciliśmy jeszcze po sznyclu i spać.

Dzien 1

Dzień 2 poniedziałek (7.09.2009) Dystans około 650km

dzien02.jpg

Śniadanie 7.30 i ruszamy w kierunku Wenecji. Wskakujemy na autostradę i suniemy aż do Mestre za Wenecją. Odcinek kosztował 13.40 euro. Z Mestre przeskoczyliśmy na włoskie drogi lokalne. Teraz już wiem dlaczego tam są płatne autostrady a mimo to jest na nich spory ruch. Jedno jezdniowe drogi alternatywne to bezustanna walka ze sznurami tirów. Ruch jakiego jeszcze nie widziałem. Na prowadzenie wyszedł Grzesiu jako znawca Włoch. Niedługo okazało się, że w tym kraju przepisy ruchu drogowego istnieją tylko w kodeksie a na drodze wszyscy mają je serdecznie w dupie (łącznie z policją). Sunęliśmy tak 100 – 110 km/h nie zważając na obszary zabudowane, wysepki i ciągłe linie. W pewnym momencie, po popisowym przekręcie wyprzedzania na skrzyżowaniu, Grzesiu zobaczył policyjny lizak. Rutynowa kontrola dokumentów. O wykroczeniu nikt nawet nie wspomniał mimo, że stało się to na oczach policjantów. Przejechaliśmy nudny odcinek do Ravenny i skierowaliśmy się na Florencję. Piękny odcinek drogi przez Apeniny. Równiutki asfalt, piękne winkielki i od czasu do czasu metaliczny odgłos grzesiowej centralki trącej o asfalt. Dalej Florencja i wzorcowy włoski traffic. Totalnie sparaliżowane miasto z wszędzie przedzierającymi się jednośladami. My stoimy, zwłaszcza Burgman z monstrualnymi sakwami bocznymi nie pozwala powalczyć pomiędzy samochodami. W końcu po godzinie Suzuki powiedziało „dość” i zaświeciło kontrolką przegrzania silnika. No to na boczek i jest okazja, żeby rozebrać się z niemiłosiernie ciepłych ciuchów motocyklowych. Z Florencji już dwupasmówką do Marina di Pisa gdzie zakotwiczyliśmy na Camping Internazionale. Miejsce niezbyt atrakcyjne, zwłaszcza kurzowe podłoże. Niczego nie można było położyć na ziemię. Cena Campingu 14 euro za osobę, prysznic płatny 0,5 euro za moment ciepłej wody.

Dzień 2

Dzień 3 wtorek (8.09.2009) Dystans ok. 30km

dzien03.jpg

Rano pobudka, śniadanko i lekki relaks na campingowej prywatnej plaży. Czasu dużo, bo prom z Livorno odchodził o 13.30 a do portu 12km. Przebiliśmy się przez portowe nabrzeża i dotarliśmy do terminali promowych. I tu szok. Prom do Bastii kosztuje 76 euro. W rezerwacjach w internecie na wtorek powinien kosztować 36 a na poniedziałek nawet 15 a tu 76!!!. Kobitka powiedziała, że cena jest zależna od pory i godzinę temu była promocja a teraz nie ma. Co zrobić? Pozostało tylko z ciężkim sercem przekroczyć budżet i zamknąć ryja.

Na prom osobna kolejka dla motocykli. Podczas rejsu pogoda była piękna więc strzelaliśmy zdjęcia mijanych wysp Capraia i Elba. O 18 przybiliśmy do Bastii. Już na promie znaleźliśmy w Garminie fajnie położony na mierzei, parę kilometrów od Bastii, camping San Damiano. Trzeba było jeszcze przebić się przez zakorkowaną Bastię, ale po treningu we Florencji Bastia to była bułka z masłem. Najlepsze były tunele pod portem i pod centrum, zakorkowane i nie wentylowane. W środku komora gazowa połączona z piekarnikiem. Na zewnątrz tunelu widać było unoszący się z niego dym. Za centrum zrobiliśmy zakupy w markecie i dojechaliśmy na miejsce około 19. Camping znacznie lepszy niż ten w Marina di Pisa. Super sanitariaty z prysznicami z ciepłą wodą bez limitu, plaża, sklep i coś w rodzaju świetlicy. Minusem był brak stolików i ławek co odczuliśmy boleśnie jako, że na motocykl ciężko jest zapakować mebleJ. Cena 12 euro za osobę. Plaża przy campingu żywcem przypomina Bałtyk. Piach, wydmy z drzewami iglastymi i fale. Tylko woda jakby trochę cieplejsza... Największa porażka to kapiąca z drzew żywica zwłaszcza motocyklom nie bardzo to służyło a mnie doprowadziło do szału przy myciu po powrocie.

Dzien 3

Dzień 4 środa (9.09.2009). Dystans ok. 160km

dzien04.jpg

Plan na dzisiaj to Cap Corse i objazd całego północnego cypla Korsyki. Wyjazd „na lekko” bo toboły zostały przy namiotach. Po tradycyjnej walce z korkami i inhalacjach w tunelu wyskoczyliśmy na drogę D80 w kierunku północnym. Piękny asfalt, szeroko, kręto i czym dalej od Bastii coraz mniejszy ruch. W okolicach Marcinaggio droga odbija w głąb wyspy w góry. Tutaj jakość asfaltu wyraźnie spada a ilość i ciasnota winkli zdecydowanie zwyżkuje. Mniej więcej w połowie półwyspu północnego odbiliśmy w boczną drogę prowadzącą do najbardziej na północ wysuniętych miejscowości Korsyki czyli Barcaggio i Tolare. Szerokość drogi pozostawiała sporo do życzenia. Grzesiu Burgmanem zajmował całą szerokość pasa. Agrafki miały czasem ledwie po kilka metrów średnicy a wrzucenie trzeciego biegu w ogóle nie wchodziło w grę. Obie miejscowości to prawdziwy koniec świata. Mały porcik, dwie knajpki, kilka domów i żywego ducha. Piękne miejsce dla kogoś, kto szuka spokoju nad morzem. Powrót na główną drogę nie poprawił już jej jakości. Piękna trasa po klifach ale niemiłosiernie dziurawa.

Dzien 4

Dzień 5 czwartek (10.09.2009) Dystans ok. 200km

dzien05.jpg

Opuszczamy Bastię i przenosimy się na zachodnie wybrzeże w okolice Ajaccio. Trasa prowadzi przez najwyższe góry i korsykańskie zakopane czyli Corte. Najwyższy punkt jaki osiągnęliśmy to 1255m. Ze względu na to żeby wyrobić sobie trochę luzu czasowego na znalezienie fajnego campingu jechaliśmy bez przerw wiec fotek brak. Zajechaliśmy na południową stronę Ajaccio i skierowaliśmy się wybrzeżem na południe, rozglądając się za campingiem. Pierwszy, położony koło jakiejś wypasionej, komercyjnej plaży z mnóstwem barów spowodował u mnie początki depresji. Fatalnie pusto jakoś ponuro i w ogóle do dupy. Spadamy. Kierunek tym razem na Ajaccio. Kolejny camping, który wcześniej minęliśmy okazał się całkiem w porządku. Miejscowość Pietrosella Plage campig Le-Sud. Cena 8 euro i ciepła woda bez limitów, chociaż taka bardzo ciepła nie była. Namioty rozbiliśmy na jednym z tarasów w karłowatym lasku, gnąc przy tym wszystkie szpilki na twardej jak beton ziemi. Czasu mieliśmy jak lodu więc czas na plażę, z tej strony całkowicie innej niż na wschodzie. Piękne skałki, zatoczki kamienie, cudne miejsca do nurkowania, czyli to, po co przyjechałem na Korsykę. Wieczorem jeszcze wycieczka do Ajaccio.

Dzien 5

Dzień 6 piątek (11.09.2009) Dystans ok. 60km.

dzien06.jpg

Grzesiu bardzo chciał zwiedzić muzeum Napoleona w Ajaccio, więc dzień podporządkowaliśmy odchamianiu. Muzeum szukaliśmy z GPSem w ciasnych uliczkach. Przy okazji, przechodząc przez targowisko w strefie serów, o mało co a puściłbym pawia od tego smrodu. Muzeum niestety właśnie zaczynało sjestę, wiec 4 godziny luzu wykorzystaliśmy na dojazd do północnego cypla za Ajaccio i wyjście na wzgórze z wierzą strażniczą, co o mało nie spowodowało u mnie zawału. W muzeum stawiliśmy się około 16. Godzina zwiedzania i nie było za fajnie zwłaszcza dla mnie, bo ja to muzeów nie za bardzo... Potem jeszcze poszwendaliśmy się po mieście i powrót do namiotu i plażowanko. Wykorzystaliśmy także możliwość zakupu w porcie biletów na prom, co było chyba dobrym posunięciem, bo cena tym razem 18 euro (76 płaciliśmy w Livorno).

Dzień 7 sobota (12.09.2009) Dystans ok. 260km

dzien.jpg

Na dzisiaj zaplanowany został atak na południe Korsyki i legendarny port piracki w Bonifacio. Dzień wcześniej od spotkanych Polaków pracujących na Korsyce dowiedzieliśmy się, że droga jest ok i spokojnie damy radę obrócić w jeden dzień. Ruszyliśmy wybrzeżem ale gdzie ta dobra droga? Mijaliśmy korsykańskie agrafki po dziurawym asfalcie a średnia prędkość wynosiła może ze 30km/h. Okazało się, że główna droga biegnie z Ajaccio a my ruszyliśmy od siebie bocznymi a do głównej dobiliśmy dopiero w Propriano. No i od teraz można było powinklować po równiutkim asfalcie i szerokiej drodze. Bonifacio robi mocne wrażenie. Miasto twierdza położone z jednej strony na klifie a z drugiej na skale dokoła fiordu tworzącego naturalny port. Miasteczko przeszliśmy wzdłuż i w szerz a na koniec jeszcze udaliśmy się do pobliskiej latarni morskiej. Pod koniec naszej wizyty w Bonifacio zaczął lekko kropić deszcz, który rozpadał się na dobre w drodze powrotnej. Stanąłem na chwilę bo wiedziałem, że Grzesiu ma deszczówkę w Burgmanie, ale stwierdził, że nie ma potrzeby zakładać, no i chwilę potem rzeczywiście już nie było. Błyskawiczna pompa przemoczyła nas w kilka minut. Warto dodać, że po wyspie jeździliśmy w dżinsikach, ze względu na wysokie temperatury. Pod koniec tej ulewy chciało mi się śmiać. Deszcz po prostu walił jak z wiadra a wokół słońce i 30 – stopniowy upał. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że za jakiś czas od deszczu już nie będzie mi do śmiechu. Zanim dojechaliśmy wiatr na już wysuszył.

Dzien 7

Dzień 8 niedziela (13.09.2009) Dystans ok. 150km

dzien07.jpg

Ostatni dzień wspólnego wyjazdu z Grzesiem. Umówiony z żoną w Rzymie musiał niestety spadać. Poczekałem aż zbierze majdan i razem wyruszyliśmy. Grzesiu w kierunku Bastii, ja w góry do miejscowości Bastelica i dookoła jeziora Lac de Tolla. Piękna trasa. Bastelica pusta i nudna, ale drogi cudowne. Drugą część wycieczki jechałem goniąc deszcz, po mokrej drodze, ale na szczęście mnie nie dostało. Objazd był nieco krótki, więc przedłużyłem go nieco trasami wewnątrz wyspy szwendając się bez celu. Na kempingu samemu nuda. Poszedłem poplażować a potem dla zabicia czasu udałem się na wieczorną wycieczkę do Ajaccio.

Dzien 8

Dzień 9 poniedziałek (14.09.2009) Dystans ok. 220km

dzien08.jpg

Ambitny plan odwiedzenia niedostępnej miejscowości Porto oraz zaliczenia górskich przejazdów w jednym z wyższych rejonów Korsyki. Zaczęło się bardzo przyjemnie. Słoneczko, pusta droga, dobre tempo, piękne widoki, i tak było do miejscowości Cargese, gdzie zrobiłem sobie mały przystanek na późne śniadanie, czyli bułkę słodką z marketu. Zaczęło lekko kropić, ale co tam, zawsze padało słabo a jak mocniej to krótko, więc nie bardzo się przejąłem. Wypuściłem się dalej w kierunku Porto i... długo nie musiałem czekać. Przyszła nagła nawałnica i po dwóch minutach już nie było na mnie suchego skrawka materiału. Najgorzej zniosły to cywilne spodnie, a deszczówka w namiocie, bo przecież na Korsyce miało nie padać. Postanowiłem cisnąć dalej, na szczęście nie było zimno. Niestety po paru chwilach zaczął walić grad, co szczególnie odczuły moje uda. Drogą zaczęła płynąć rzeka a przez zalaną i zaparowaną szybę w kasku nic nie widziałem. Turlałem się powoli, szukając jakiegoś schronienia i trafiłem na ruiny jakiegoś gospodarstwa. Główny budynek niestety nie posiadał dachu, ale obok stał rodzaj pieca, czy jakiejś wędzarni i tam się schowałem. Lokum średnio luksusowe. Pomieszczenie 2x2m przeciek między cegłami, który po kilku minutach utworzył mi pod nogami kałużę, zero możliwości żeby sobie przycupnąć a na dodatek to miejsce robiło chyba za przydrożną ubikację, bo smród moczu wyciskał łzy z oczu. I tak stojąc w tym śmierdzącym piecu w okrutnej nawałnicy spędziłem około 1,5 godziny. W końcu burza odeszła w góry a ja nieśmiało wychyliłem się z mojej kryjówki. Postanowiłem być twardy i mimo przemoczonego ubrania zaliczyć jednak to niedostępne Porto. I warto było, bo widoki i droga niesamowite. Sama miejscowo dość ponura, zwłaszcza przy tej pogodzie, mieści się w zatoce z trzech stron otoczonych ścianami skalnymi tak wysokimi, że ledwie widać niebo, o słońcu w ogóle nie było mowy. Cel osiągnięty, pozostała jeszcze druga część planu, czyli powrót przez góry. Deszczyk cały czas kropił, ale ubranie jednak trochę mi podeschło, więc założyłem, że to koniec pecha na dzisiaj i dalej w góry. Po raz kolejny stwierdziłem, że warto było. Zaledwie kilka km od morza a człowiek czuł się jak w Alpach, niestety temperatura również zrobiła się alpejska a pogoda skandynawska, czyli dolało mnie. Teraz już telepałem się cały z zimna, przemoczony. Przejazd umilały mi stadka dziko żyjących świnek domowych sępiących żarcie od przejeżdżających kierowców. Kiedy dojechałem w okolice miasteczka Evisa miałem sporą ochotę, na poza planowy przejazd drogą D84 w kierunku Corte i przejazd u podnóża najwyższych gór na Korsyce (Monte Cinto 2704m), ale z wyliczeń czasowych wypadło, że trzeba zrezygnować. Gdyby to był słoneczny dzień to pewnie bym się skusił, ale przemoczony i zmarznięty... Pass. Skierowałem się na pierwotnie planowaną trasę na miejscowość Sagone skąd już rzut beretem do miejsca bazowania. Po drodze jeszcze zaliczyłem wjazd w chmury i widoczność kilku metrów, pogorszoną jeszcze przez zaparowaną i mokrą szybę kasku. Dobiłem do wybrzeża mając nadzieję, ze deszcze zostały w górach. Po drodze były jeszcze problemy komunikacyjne, bo doszło do podtopień i kałuże w niektórych miejscach były głębokości 1m. Wstrzymywano ruch a straż pożarna wypompowywała wodę z drogi. Kiedy w końcu uporali się z wodą ruszyłem dalej. Do Ajaccio już rzut beretem i przyszła nowa pompa. Stwierdziłem, że nie będę już tracił kilku godzin czekając na koniec nawałnicy i jadę twardo a wysuszę się już na miejscu. Nie udało się nawałnica mnie pokonała i schroniłem się w podmiejskim hipermarkecie. Przeczekałem i ruszyłem do domu a z każdym kilometrem pogoda się poprawiała. Na campingu było już całkowicie letnio, chociaż dosychające alejki sugerowały, że też tutaj przepadało. Potem deszcz nawrócił, już nie z taką siłą, ale padał do rana.

Dzien 9

Dzień 10 wtorek (15.09.2009) Dystans ok. 160km

dzien09.jpg

Dzień mojej przeprowadzki z powrotem do Bastii. Jutro prom do Livorno. Wszystko szło świetnie. Pogoda dobra, namiot wysechł, zostałem miło zaskoczony rachunkiem za pobyt. Objuczyłem motocykl i w drogę znaną już drogą przez Corte. Wiedziałem już, ze przejazd nie trwa długo i nie muszę się spinać, więc jechałem rekreacyjnie ze strzelaniem fotek. Wydawało mi się, że odzwyczaiłem się od jazdy załadowanym motocyklem, bo jakoś tak mnie bujało a w zakrętach stawiało do pionu. Po jakimś czasie dopiero nabrałem podejrzeń, kiedy boczna stopka okazała się za wysoka i nie dało się podeprzeć motocykla. Coś podejrzanie nisko siedzi. No i jest przyczyna, kapeć w tylnym kole. Pięknie, środek gór, zero ludzi... Ale mijałem jakiś czas temu znak stacja benzynowa 2km. Było ich chyba ciut więcej albo to wpływ świadomości kapcia na ciasnych serpentynach górskich, ale jakoś z żółwią prędkością się tam dotoczyłem. Pytam gościa o wulkanizatora... Nie ma i daje mi spray do opon. Nie skorzystałem, bo po takiej akcji opona jest na śmietnik a ja miałem nowe opony założone tuz przed wyjazdem. Na szczęście był kompresor. Nawaliłem do koła 3,5 atmosfery, ale słyszę jak syczy. Powietrze znika bardzo szybko, mimo, że to przecież opona bezdętkowa. Jako lokator zagnieździł się w niej 5cm gwóźdź. No nic, trzeba się spróbować z nowymi rzeczami. Pod siedzeniem na szczęście miałem zestaw do kołkowania, taki z Louisa. Problem w tym, że kompletnie nie wiedziałem jak się go używa. Zadzwoniłem do Polski do zaprzyjaźnionego serwisu i otrzymałem krótki instruktaż. Rozjuczyłem motocykl i do dzieła. Po półgodzinie (razem z odczekaniem) spróbowałem podpompować. Szło dobrze, więc nacisnąłem fabryczne 3 atm. i słucham. Nic nie syczy, ślinię, nie bombelkuje. No nic spakowałem wszystko i z duszą na ramieniu ruszyłem w kierunku Bastii. Co kawałek stawałem i sprawdzałem stan opony, ale nic się nie zmieniało wiec dałem sobie z tym spokój. Bez przeszkód już dojechałem do Bastii gdzie podjechałem do jakiegoś wielkiego serwisu moto gdzie koleś na migi (na Korsyce z zasady nikt po angielsku nie mówi) powiedział, że on robi to tak samo i że zrobione jest OK. Pokazał mi nawet takie same kołki. Widać u nich się kół nie rozbiera tak jak u nas. Uprzedzając fakty bez problemu dojechałem do domu i nic nie wskazuje, że coś jest z oponą nie tak. Na znany już kemping San Damiano dojechałem z duża rezerwą czasową, co pozwoliło mi się wyplażować i udać na wycieczkę do centrum Bastii. Po powrocie kolacyjka samoróbka a potem miał być mecz w lidze mistrzów wyświetlany na kempingowej świetlicy na telebimie. No i był, do połowy a potem zerwała się kolejna nawałnica i koleś wyłączył sprzęt, bo mu zaczął zamakać. Zostałem w tej świetlicy, bo lało jak z cebra a było w miarę wcześnie, ale nuda. Ani się do kogoś odezwać ani czymś zająć a do tego ulewa była taka, że w knajpie podmyło całą podłogę i wszyscy trzymali nogi na stołach. Po jakiejś godzince stwierdziłem, że ja to już wole w namiocie poleżeć. Rozebrałem się do gaci i sprintem golasa dostałem się do namiotu i spać, po raz kolejny modląc się żeby rano nie padało.

Dzien 10

Dzień 11 środa (16.09.2009) Dystans ok. 30km

dzien10.jpg

Błagania zostały wysłuchane. Wszystko mokre, ale nie pada. Pozbierałem się z majdanem bez pośpiechu, nawet namiot zdążyłem wysuszyć no i jazda na prom 13.30 odpływam. Oczywiście nie obyło się bez nerwówki, już myślałem, że przez korki w Bastii mój pobyt na Korsyce przedłuży się o jeden dzień, ale udało się. Przy wjeżdżaniu na prom zdziwiło mnie, dlaczego obsługa na te parę metrów każe wszystkim zakładać kaski. Odpowiedź przyszła za chwilę, kiedy jakaś dziewczyna na Bandicie wysunęła wzorcową glebę na mokrej, polakierowanej emalią, stalowej podłodze promu. Podróż bardzo nudna, zwłaszcza, że prawie cały czas lało. Pamiętając wyczyn koleżanki z Bastii z sercem na ramieniu wyjechałem na nabrzeże w Livorno i skierowałem się na kolejny, znany już kemping. Dojechałem tam około 7.30. Nie było źle, co prawda lekko padało i wszystko było mokre, więc o tym, żeby usiąść można było tylko pomarzyć. Rozbiłem się i pod prysznic. No i znowu się zaczęło. Ulewa i gromy niesamowite. Nie przejąłem się bardzo, bo miałem już w namiocie na wypadek porannych opadów deszczu naszykowane rzeczy na rano a co do mnie to pod prysznicem i tak już byłem mokry. Leżę sobie, spać się nie chce, bo jeszcze wcześnie a burza na zewnątrz szaleje. W pewnym momencie zauważam, że podłoga w namiocie zachowuje się jak łóżko wodne. Otworzyłem wejście i widzę, że namiot stoi w środku bajora a poziom wody zaraz przekroczy wysokość zawinięcia podłogi w namiocie. Wody było grubo ponad kostkę. Cóż było robić? Trzeba się przenieść, bo jak mi woda wejdzie do środka to jutra na pewno nigdzie nie pojadę, bo nie będzie w czym. Ubrałem z powrotem mokre gacie, te, w których przyszedłem spod prysznica i zacząłem wynosić wszystko, co miałem w środku w jedyne zadaszone miejsce, czyli pod prysznice. Trzy kursy i namiot był już opróżniony z ciężkich rzeczy. Na szczęście wszystko schowałem do sypialni, a nie, jak do tej pory pod tropik. Namiot w całości przeniosłem na skarpę obok i od nowa przymocowałem. Wszystko w nawałnicy i piorunach. Przeniosłem cały towar spod pryszniców i próbowałem usnąć. Ciężko było i cały czas lało. Potem trochę przycichło.

Dzien 11

Dzień 12 (17.09.2009) Dystans ok. 1350km

dzien12.jpg

O 5 rano obudziła mnie kolejna nawałnica z gromami. Pięknie a o 6 miałem się zacząć zbierać. W takim deszczu to dopiero będzie zabawa. Przed samą szóstą zanim telefon zaczął mnie budzić deszcz ustał. Pięknie. Wszystko pływa, ale przynajmniej na łeb nie kapie. Zwinąłem namiot, tym razem całkowicie mokry, jakoś w tych bajorach ogarnąłem pakowanie i bez śniadania o godzinie 8 wystartowałem. Jeszcze dzień wcześniej miałem w planie jechać nad Gardę i tam zanocować a potem jeszcze ewentualnie jedna nocka w Austrii. Po tej nocy jednak miałem już tak dość, że postanowiłem zrujnować się na autostradę i walić jak najszybciej w kierunku domu. No i tak jechałem i jechałem a potem stwierdziłem, że mam już tak, blisko, że nie opłaca się nocować i po przejechaniu 1350km o godzinie 23.30 Stanąłem na progu domu. Od Wiednia jechałem w deszczówce a ostatnie poważne oberwanie chmury trafiło mnie w Cieszynie.

Podsumowanie

Przejechałem około 4200km przy spalaniu około 5,5 litra, nawet wliczając przeloty autostradami z prędkością 160km/h.

Korsyka to piękna wyspa z niesamowitymi widokami.

Ceny:

Chleb mały lub bagietka 1,3euro

Piwo w sklepie w promocji 1euro normalnie od 2 do 4

Paczka plasterkowanego sera 1.2 euro

Wino od 3euro

Paliwo 1.35euro

Kempingi średnio 10 euro za namiot motocykl i osobę.

Żarcie w knajpie od 12 euro za zestaw

Pizza, panini w kawałku 4euro za kawałek

Cola 1,5 litra 1,4 euro

Puszka na stacji 1,5 euro

Woda około 1 euro za 1,5l.

Bungalow 80 euro i tyle samo pokój dwu osobowy.

Prom zależnie od ceny danego dnia, lepiej zarezerwować wcześniej.

Cała Korsyka to raj gdzie motocyklista nie ma obowiązku przejmować się kodeksem drogowym. Nie jest to nadużywane, ale wolno dosłownie wszystko a kierowcy samochodów są w 100% tolerancyjni,. Motocyklem można wjechać wszędzie i wszędzie zaparkować a do tego są specjalne parkingi tylko dla motocykli.

Drogi główne w większości w dobrym stanie, czasem nawet można rozwinąć na nich 120km/h ale w większości są bardzo kręte i średnia na głównych to jakieś 60km/h. Drogi boczne to prawdziwe oblicze Korsyki. Wąskie, bardzo kręte z wielkimi przewyższeniami a do tego niemiłosiernie dziurawe, za to w większości całkowicie puste. Z paliwem nie ma kłopotów, jak również z płaceniem Visa Electron. Niestety poza recepcjami na kempingach nikt nie chce mówić po angielsku, więc komunikacja jest mocno utrudniona.

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Wyprawa bajka, super relacja. Gratki Rafałek. ;)

Ale, musiałeś podpaść temu na górze, że nawałnice i ulewy tak Ci doskwierały . :D

Miałem Ciebie przed oczami, jak opisywałeś schronienie w piecu i przeniesienie namiotu w inne miejsce :) !YES

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy
Miałem Ciebie przed oczami, jak opisywałeś schronienie w piecu....

Dokładnie, prawie się posikałem, nawet smród czułem razem z Rafałkiem :D

Rafałek, super wyprawa ;)

PS. Myślałem, że będzie o jakiejś awarii B650 a tu klapa :D

Odnośnik do komentarza

Cześć.

B650 szedł jak burza mimo pond 40 tys na blacie. Grzesiu trochę narzekał, że na serpentynach pod ostrą górę załadowany Burgman nie miał z czego wyprzedzić na krótkim odcinku no i zagotował się we Florancj,i ale tak to extra. Ja też skorzystałem bo, przy zwiedzaniu na lekko nie musiałem brać plecaka bo wszystkie drobne bambetle Grzesiu brał pod siedzenie.

Pleban, Bałkany były do ostatniej chwili moim planem awaryjnym, bo do końca nie wiadomo było, czy ktoś się ze mną wybierze.

Piec był zajebisty, teraz bez obawy wchodzę do najgorszych szaletów i stwierdzam, że to lajcik.

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Opis wyprawy rewelacyjny.Czytając przenosiłem się wirtualnie w twoją wyprawę,a teraz nie bardzo jestem pewny czy to było czytanie czy real.Wielki szacun,-widoczki,zdjęcia aż chciało się czytać mimo tak późnej pory i powrotu dopiero co z pracy.

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

Super wyprawa !

Ale jak zwykle coś musiało nie zagrać w B 650 - gotowanie, znana mi bolączka - odpowiedź serwisu "wymienić chłodnicę"- a tak na marginesie.

Odnośnik do komentarza

Paliwo jakieś 1200-1300zł

noclegi jakieś 600zł

Prom 400zł, ale gdybym rezerwował prze z net byłoby jakieś 160zł

Wienieta na Austrię 36zł

Autostrady w Włoszech 170zł

Wałówka z Polski jakieś 100zł

Plus wydatki na miejscu napoje, żarcie, gorzałka (kilka euro dziennie)

Wariant maksymalnie ekonomiczny.

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Echh... jaki ten świat jest mały... :o Rafałek, 17.09 (12 dzień) Ferrara, byliśmy obok siebie o jakieś 40 km :) Szkoda, że się nie zgraliśmy to byś wpadł do nas na kwadrat i wykąpał się w (naszym ;) ) Adriatyku :)

Ogólnie Włochy są bardzo wdzięcznym kierunkiem podróży... i to nie tylko skuterowych ;)

PS.

noclegi jakieś 600zł

Hmm... dość tanio Wam wyszły ten noclegi whist

Faktem jest, że we wrześniu są niższe ceny niż w scisłym sezonie (07-08).

Pizza, panini w kawałku 4euro za kawałek

Tu dla odmiany bardzo drogo opisałeś whist

We wrześniu są restauracje gdzie cała pizza kosztuje 2-3 eur a spore penne 4 eur... tylko, że takie miejsca można znależć jeśli stacjonujemy dłużej w jednym miejscu i mamy czas na rozpoznanie terenu :) .

Z komunikacją po eng jest różnie... są miejsca gdzie żaden jezyk poza włoskim do nikogo nie dociera B) , jednak nie jest najgorzej. Często z pomocą przychodzi wymiana zdań po niemiecku.

Potwierdzam, że poza autostradami śr. prędkości oscylują w granicach 60- 80 km/h... raj dla tych, którzy preferują ecodriving :lol: . Poza tym jeżdżąc bocznymi drogami zobaczymy to czego autostrada nam nie pokaże.... np. widok 15 sztuk ustawionych równiutko obok siebie Fiatów 500 z lat 70 tych, kanały dopływające pod domy, rozpadające się budowle, winnice, plantacje winogron i inne B)

Poza tym relacja !OK

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Rafałek, relacja - poezja, pióro masz naprawdę sensowne, zdjęcia piękne, jak i miejsca opisywane...

Zaje....e popatrzyć w zimne, mokre i ciemne jesienne wieczory... mam nadzieję że nie nastąpią i będzie piękna Polska złota jesień... B)

pzdr

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...