Skocz do zawartości
Forum Burgmania

Wilno-Ryga-Tallin


Marcino1

Rekomendowane odpowiedzi

W dniu jutrzejszym rusza wyprawa skuterowa Warszawa-Wilno-Ryga-Tallin-Warszawa.

Rzec by można "śladami Orzecha i spółki" :helpsmilie:

Plany były różne ale ostatecznie wyprawa kameralna; 3-osobowa i 3-skuterkowa.

Udział biorą:

1. Honda SW 400.

2. Vespa GTS 300.

3. Piaggio MP3 400.

Wyjazd jutro (środa, godz.8.30), powrót w niedzielę wieczorem, czyli 5 dni w siodle.

Trzymajcie kciuki.

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

Kurka - rurka, gdybym wiedział kilka dni wcześniej ... , a teraz to już "po jabłkach"- za późno. Powodzenia !

Odnośnik do komentarza

Zapewne będzie cieplej niż podczas naszej wyprawy.

Powodzenia i dajcie od czasu do czasu jakiś wpis o postępach podróży.

I jeszcze jedno. Na Łotwie trzymajcie się z dala od dróg drugiej kategorii tym bardziej, że macie w drużynie Vespę

Odnośnik do komentarza

ja pierdu... moje plany na wiosnę-tym bardziej liczę na szczegóły typu noclegi, atrakcje, lokale itp. Napewno będę śledził wątek, a Wam - pogody i szerokości. oczywiście relacja plus FOTKI - obowiązkowe

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Trzymam kciuki za wyprawę, pogoda będzie murowana,

Ja w chwili obecnej siedzę w Kołobrzegu i ani chmurki trzeba uciekać do cienia :clapping: upał okropny :clapping:.

Czekam na wpisy i relację ...

Odnośnik do komentarza

Po wczorajszym zwiedzaniu Wilna, do którego dotarliśmy z przygodami, dzisiaj zjawilismy się w Rydze. Pogoda dopisuje i generalnie jest fantastycznie :) Napisalbym wiecej ale chłopaki ciągną mnie na piwo wiec szczegóły bedą pózniej. Pozdrawiamy ;)

Odnośnik do komentarza

Panowie dzisiaj widziałem was jak jechaliście z Suwałk w strone augustowa,około południa,jechałem 4oo,do Polski na pewno wjechaliście cało i zdrowo :gathering: , czekamy na relacje z wyjazdu...

Odnośnik do komentarza

Panowie dzisiaj widziałem was jak jechaliście z Suwałk w strone augustowa,około południa,jechałem 4oo,do Polski na pewno wjechaliście cało i zdrowo :) , czekamy na relacje z wyjazdu...

Ale mały jest ten świat :)

Dojechaliśmy szczęśliwie aczkolwiek przygód było mnóstwo, tych bardziej i tych mniej przyjemnych też... a jedna była nawet wyjątkowo nieprzyjemna.

W każdym razie nikt nie ucierpiał i wszyscy są zdrowi a to najważniejsze.

Jak tylko obrobię się w pracy to napiszę relację.

Notatki robiliśmy na bieżąco każdego wieczoru :fireman2:

Odnośnik do komentarza

Pomysł wyjazdu już dawno chodził mi po głowie, jednak z przyczyn niezależnych nie mogłem go zrezlizować. Przez przypadek "zgadałem" się z kolegami podczas Burgmanii w Żywcu i pomysł nabrał konkretniejszych kształtów. Kilka wymian mejli, jedno spotkanie i trasa oraz termin zostały ustalone. Rezerwacja noclegów przez internet zajęła kilka minut i pozostało już tylko czekanie na planowaną datę wyjazdu. Aha, były jeszcze dyskusje co do składu ale ostatecznie zdecydowaliśmy się jechać we trzech. Przed wyjazdem skuterki przeszły generale inspekcje, koledzy zakupili kaski oraz wdzianka termiczne, natomiast moja emetrójka otrzymała nową tyną oponkę Dunlopa.

Dzień 1 - środa (Warszawa - Wilno)

O godz. 8.30 na miejsce zbiórki na Statoilu przy Al. Solidarności stawili się:

1. Marcino1 oraz Piaggio mp3 400,

2. MarioM oraz Honda SW-T 400,

3. MarcinS oraz Vespa GTS 300

(w kolejności przyjazdu).

Wszyscy szczęśliwi i z bananami na twarzach. Po kilkuminutowej wymianie zdań i zatankowaniu skuterków udaliśmy się w pierwszy etap podróży.

Etap ten zakończył się 500 metrów dalej na myjni ręcznej, gdzie dokonaliśmy generalnego czyszczenia motorków i ostatniej fazy pakowania.

Następnie ruszyliśmy na Augustów. Pogoda była piękna, termometr wskazywał 34 st. C, na niebie ani jednej chmurki, więc jechaliśmy sobie dziarsko respektując przepisy ruchu drogowego (mniej więcej). Podczas następnych dni okazać się miało, że temperatury rzędu 30 - 38 st. C będą nam towarzyszyć stale. Póki co, ciesząc się pogodą zrobiliśmy sobie przerwę na obiad w Augustowie, w przydrożnym zajeździe o nazwie Wiwa. Wszyscy stwierdzili, że podane im dania były pyszne. Być może był to rezultat głodu połączony z dobrymi nastrojami, tak czy inaczej zajazd polecamy. Po obiedzie całkiem przypadkowo stwierdziliśmy, że przednie kółeczko w Vespie posiada dwa poprzeczne pęknięcia na tyle głębokie, że wzgbudziło to nasze obawy co do dalszej jazdy. Już mieliśmy dzwonić po pomoc do Joasi, kiedy uprzejmy pracownik zajazdu poinformował nas o pobliskim serwisie motocykli i skuterów. Pojechaliśmy tam.

W serwisie oponki nie było, natomiast poinformowano nas, że sprowadzą ją w ciągu godziny. MarcinS zaczął załawiać zatem formalności a pozostała dwójka oddała się z lubością oglądaniu wystawionych skuterów i motocykli marki Junak. Zwłaszcza maxiskuter Junaka wzbudził nasz podziw, jednak po usiąściu na nim okazało się, że kanapa jest tak twarda, że dłuższa podróż wydaje się być na nim niemożliwa.

Po niespełna godzince zjawiła się prosto z Chin nowa oponka do Vespy i została szybko zamontowana w motorku. Po kopnięciu w nią na szczęście wsiedliśmy na motorki i pojechaliśmy w stronę granicy litewskiej, co nie zajęło dużo czasu. Po przekroczeniu granicy znaleźliśmy się w trochę innym świecie; proste i równe jak stół drogi, minimalny ruch samochodowy i dość jednolity krajobraz: łąki, pola, lasy i znowu łąki, pola i lasy. W pewnym momencie wyprzedziliśmy autobus ciągnący się 90 km/h. Kierowca był tak wzburzony, że wyprzedziły go pojazdy o tak lichej proweniencji, że postanowił nas dogonić i pokazać kto tu rządzi. Gonił nas tak kilkadziesiąt kilkometrów czasami niebezpiecznie się do nas zbliżając. Ponieważ zbliżała się przerwa - krótkie przerwy robiliśmy co 100-150 km - postanowiliśmy zjechać na leśną polankę. W tym samym czasie kiedy chłopaki jadące z przodu zatrzymały się aby skręcić w lewo pan w autobusie postanowił wyprzedzić pojazd, który w międzyczasie wepchnął się między autobus a skuterki. Ja również już hamowałem ale widząc w lusterku początek manewru przyśpieszyłem i odbiłem na pobocze. I dobrze zrobiłem. Ułamek sekundy później mineło mnie o włos kilkanaście ton stali piszcząc oponami i hamulcami w awaryjnym hamowaniu... skończyło się szczęśliwie.

Do Wilna dojechaliśmy późnym popołudniem, uruchomiliśmy GPSa i znaleźliśmy hotel... z przygodami ale znaleźliśmy. Kilka słów o hotelu. Założyliśmy spanie w hotelach i/lub hostelach położonych w samych centrach miast. Cena za nocleg za osobę oscylowała w okolicach 15 euro w każdej ze zwiedzanych stolic. Okazało się, że hotel Ambasador znajduje się w samym centrum starego miasta. Dosłownie. Pomimo luksusowej knajpki na dole sam hotel oferował standard pamiętany z polskich hoteli w latach 80-tych. Było natomiast czysto a okna wychodziły na ciche podwórze. W sumie nic więcej do szczęscia nie było nam potrzebne.

Uprzejma pani w recepcji dała nam klucz do pokoju i powędrowaliśmy stromymi schodami na 3 piętro. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy w pokoju zobaczyliśmy na łóżkach porozrzucane damskie ciuchy, w tym również bieliznę. Różne myśli, mniej lub bardziej fantastyczne przebiegły przez nasze głowy, jednka w końcu postanowiliśmy zapytać w recepcji czy rzeczywiście przewidziano dla nas w nocy towarzystwo. Ku ubolewaniu kolegów jednak nie. Po sprawdzeniu pani recepcjonistka poinformowała nas, że nasz pokój dała innym osobom przez pomyłkę, w związku z czym my dostaliśmy "apartament". W rzeczywistości było to takie dwupokojowe studio, przy czym jeden pokój miał dwa normalne łóżka, natomiast drugi dwie nierozkładalne sofy, na których nie zmieściłoby się wzdłuż nawet dziecko. Postanowiłem zatem spać na podłodze. Wcześniej jednak wyszorowaliśmy się, odstawiliśmy pojazdy na parking i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Wilno nas zauroczyło; piękne zbytkowe centrum, mnówstwo ludzi, pyszna kolacja i kilka lokalnych piw sprawiły, że poczuliśmy się błogo. Nie da się ukryć, że byliśmy również pod wrażeniem urody Litwinek (aczkolwiek Polkom ustępowały). Około północy stwierdziliśmy, że jesteśmy zmęczeni i wróciliśmy do hotelu. Chłopaki rzucili się do łóżek, ja na prowizorycznie przygotowane posłanie na podłodze i w poczuciu dobrze spędzonego dnia zapadliśmy w zasłużony sen.

Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że prawdziwe "przygody" dopiero przed nami...

Odnośnik do komentarza

Dzień 2 - czwartek (Wilno - Ryga)

Wstaliśmy skoro świt i po krótkich czynnościach toaletowych udaliśmy się na śniadanie. Jak już wspomniałem hotel miał standard specyficzny, natomiast knajpka należąca do niego oferowała już standard światowy. Piękne urządzone wnętrze, przyjazna obsługa i całkiem niezłe śniadania, chociaż ilości jedzenia nie nazwałbym astronomiczną. Ciekawostką były wyjmowane tzw. okna balkonowe co sprawiło, że śniadanie jedliśmy praktycznie na ulicy obserwując budzące się do życia Wilno. Pogoda pomimo wczesnej pory zaczynała być znowu upalna.

Ponieważ tego dnia czekało nas zaledwie 350 km, postanowiliśmy zwiedzić Stare Miasto w świetle dziennym. Zaopatrzeni w mapę ruszyliśmy na zwiedzanie, co biorąc pod uwagę usytuowanie hotelu nie zajęło nam dużo czasu. Nasze wieczorne spostrzeżenia co do zabytków i Litwinek potwierdziły się w świetle dziennym.

Po powrocie do hotelu i szybkim spakowaniu się zeszliśmy do naszych skuterów. Okazało się, że były przykryte brezentem. Jeżeli ktoś właśnie pomyślał o wyjątkowej troskliwości obsługi hotelu, to jest w błędzie. Po prostu fasada budynku, pod którym stały była remontowana i wapno oraz cement, którego ekipa używała do remontu fasady skapywały na nasze pojazdy. Dodam, że skapywały jeszcze zanim położono na nie brezent. Vespie się udało, wyszła z tej operacji czysta a w każdym razie nie brudniejsza niż była wieczorem. MP3 miało trochę zabrudzeń, które jednak udało mi się usunąć, najgorzej wyglądała Honda, która była dość mocno utytłana. Pani z recepcji przyniosła nam wodę oraz mopa i po kilkunastu minutach większość zabrudzeń zeszła. Reszta pozostała z nami do końca wycieczki.

Pokręciwszy się trochę na motorkach po Wilnie udaliśmy się do pierwszego celu naszej dzisiejszej podróży czyli Góry Krzyży. Krajobraz mnie nie zaskoczył, niestety; znowu łąki, pola, już rzadziej lasy... zakrętów jak na lekarstwo i upał dochodzący do 36 st. C. W zasadzie poza skrzyżowaniami to zakrętów nie było. Zaczynałem czuć jak opony robią się kwadratowe od ciągłej jazdy na wprost. Ruch znowu symboliczny. Niedaleko za Wilnem MarioM wymusił przerwę techniczną. Na szczęście dolegliwości zdrowotne szybko minęły i mogliśmy ruszyć dalej. Podczas jazdy autostradą zbyt mocno przekręciłem skrzydełko na manetce, czyli tzw. tempomat i musiałem drałować ok. 300 metrów pod prąd aby go podnieść. Jak mały jest tam ruch niech zilustruje fakt, że w tym czasie minął mnie zaledwie jeden samochód.

Pokrzepieni na duchu i ciele obiadem oraz zimnymi trunkami w jakiejś urokliwej miejscowości dotarliśmy w końcu do Góry Krzyży. Rzeczywiście ilość umieszczonych tam krzyży robi ogromne wrażenie. Postaram się wrzucić zdjęcia, jak tylko nauczę się to robić. Po zlustrowaniu Góry i okolicy obraliśmy kierunek na Rygę.

Na granicy zrobiliśmy krótki postój. Pamiątkowe zdjęcie i... Vespa odmówiła posłuszeństwa. Prosiliśmy i przekonywaliśmy ale kapryśna Włoszka postanowiła odpocząć kilkadziesiąt minut. A my, chcąc, nie chcąc, razem z nią. Kiedy już wszyscy odpoczęliśmy ruszyliśmy dalej.

Łotwa przywitała nas paskudnymi drogami i krajobrazem trochę jak z Czarnobyla (przynajmniej według moich wyobrażeń). Dużo zrujnowanych domów, wszędzie widoczna bieda, mnóstwo opuszczonych ogromnych skupisk budynków wyglądających jak fabryki - zapewne posowieckich. Generalnie wrażenie dość przygnębiające. Sama Ryga natomiast zrobiła wrażenie, jakby znajdowała się w innej części świata - tętniące życiem miasto z kolorowymi knajpkami i tłumem ludzi mówiących w wielu językach. W samej Rydze zaobserwowaliśmy również mnóstwo jednośladów. Uruchomiliśmy zatem GPSa i zaczęliśmy szukać naszego hostelu. Co do GPSa: wzięliśmy tylko jeden i był to błąd, ciągle się zawieszał i wyłączał. Mamy nauczkę: następnym razem należy wziąć dwa.

Nasz hostel o nazwie Green Apple znajdował się znowu w samym centrum starego miasta i miał niestety jeden feler. Otóż nie posiadał parkingu. Po dłuższych obradach, zachęceni informacją od pana w recepcji, że tu się nie kradnie i on sam od dwóch lat trzyma motor na ulicy postanowiliśmy zostawić skutery przed wejściem do budynku. Ponieważ MarioM posiadał całą baterię różnego rodzaju zabezpieczeń, tylne koło MP3 i przednie koło Vespy profilaktycznie spięliśmy łańcuchem, co nazajutrz miało okazać się prorocze. Honda otrzymała blokadę i tak uspokojeni ruszyliśmy w miasto.

Ryga, a w zasadzie jej centrum robi bardzo korzystne wrażenie. Jak już wspomniałem, ilość knajpek różnego rodzaju przyprawia o zawrót głowy. Zewsząd dobiega muzyka, po ulicach przelewają się tłumy ludzi. Jako że byliśmy głodni wybraliśmy restaurację w ichnim rynku. To co nas niemiło zdziwiło to ceny; wyższe dwu, trzykrotnie niż w Wilnie i Warszawie. Po posiłku kontynuowaliśmy zwiedzanie zatrzymując się jeszcze w dwóch knajpkach aby sprawdzić czy w każdej piwo jest tak samo dobre... Miłą niespodzianką była duża ilość muzyki na żywo dlatego też zaliczyliśmy występ zespołu grającego standardy rock’n’roll’a oraz… jazz’u (na prośbę MarioM :).

Po powrocie do hostelu zmęczeni upałem i całodniową wycieczką zasnęliśmy błyskawicznie. Planowaliśmy wyjechać nazajutrz skoro świt ale życie - jak to życie, pokrzyżowało nasze plany.

Odnośnik do komentarza

Podczas spotkania przed wyjazdem została poruszona kwestia drugiego kompletu kluczyków do skutera. Przypomniałem sobie wcześniejsze wycieczki i skonstatowałem, że nigdy nie brałem zapasowego kompletu. MarioM stwierdził, że on również nie widzi takiej potrzeby. MarcinS oświadczył natomiast, że weźmie drugi komplet, tak na wszelki wypadek.

Dzień 3 – piątek (Ryga – Tallin)

I znowu skoro świt obudziły nas promienie słoneczne wpadające przez otwarte okno. Przy czym „skoro świt” nie oznacza bynajmniej, że zrywaliśmy się o 5 rano. Ponieważ kładliśmy się spać każdego dnia dobrze (albo bardzo dobrze) po północy to i wstawaliśmy ok. godz 8 rano. Może nawet tak bliżej godz. 9.

Hostel w Rydze miał swoje plusy: położenie, ogromny pokój, czystą łazienkę i nawet ręczniki ale w cenie nie było parkingu i śniadania. Dlatego też po porannych oblucjach postanowiliśmy podjechać na śniadanie do kolegi McDonalda. Nagle MarcinS z lekką nutą paniki w głosie (co zrozumiałe) poinformował, że nie może znaleźć kluczyków do Vespy. Przeszukaliśmy cały pokój a MarcinS przetrząsnął wszystkie swoje rzeczy. Nie chciało nam się wierzyć w zgubienie kluczyków, więc zebraliśmy graty i zeszliśmy na dół. Vespa została otwarta zapasowym kluczem a MarcinS dalej przetrząsał rzeczy. Poszedłem sprawdzić na recepcję czy ktoś przypadkiem nie przyniósł kluczyków a MarcinS wrócił na górę jeszcze raz przeszukać pokój.

Po następnych kliku minutach MarcinS pochodzi do mnie i mówi:

- Nie mam kasku.

- A gdzie masz – nie zrozumiałem w pierwszej chwili.

- No nie mam.

Powoli zaczęła do mnie docierać smutna prawda. Po emocjach związanych z przyjazdem do Rygi, rozpakowaniem i zabezpieczeniem skuterów kluczyki zostały w stacyjce Vespy. Jakiś złodziej wyciągnął je w nocy, otworzył topcase i ukradł nowiutki kask MarcinaS. Kluczyki zresztą też. Zrozumieliśmy nawet kradzież kasku ale po co pier….ona menda kradła kluczyki??? MarcinS podszedł do sprawy filozoficznie, ja natomiast byłem gotowy natychmiast wprowadzać w życie kary mutylacyjne za kradzież. A za kradzież idiotyczną kary mutylacyjne bez znieczulenia. MarioS podzielał raczej moje zdanie.

Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy, że chłopaki jadą po nowy kask a ja zostaję pilnować skuterów. Rozsiadłem się zatem w knajpce 4 metry od motorków i rozpocząłem obserwację życia codziennego w Rydze. Po ok. 1,5 godziny chłopaki wróciły z nowym ślicznym kaskiem, MarioM dołączył do mnie przy stoliku a MarcinS udał się na pobliski posterunek policji załatwiać formalności potrzebne do zwrotu przez ubezpieczyciela kasy za skradzione rzeczy.

Tutaj muszę nadmienić, że kiedy chłopaki szukali kasku, ja nawiązałem pierwsze przyjaźnie. Oczywiście za sprawą MP3, które budziło powszechne zainteresowanie. Po udzieleniu kilku krótszych lub dłuższych informacji na temat funkcjonowania sprzęta oraz zezwoleń na fotografowanie się z nim/ na nim usiadłem w końcu przy stoliku napić się porannej kawy. Obok siedzieli Rosjanie, ich baterie były już nieźle rozładowane pomimo wczesnej godziny. Jeden zaczął coś do mnie mówić a kiedy nie reagowałem przysiadł się do mnie. Ot, taka kultura. Na początku stwierdził, że on też „bajker” i patomu szto on bogaty u niewo wsjo co najlepsze. I tak od słowa do słowa okazało się, że „bajker” pochodzi z Soczi, reprezentuje biznes naftowy i wśród licznych jaguarów i mercedesów posiada – uwaga: również trójkołowca – Gilerę Fuoco. Jaki ten świat mały :kicking: Kolega Rosjanin był tak wzruszony, że posiadamy podobne pojazdy, że postanowił mnie „ugościć” proponując wódkę, whisky a nawet wino (jakkolwiek „wino” wymówił z pewnym obrzydzeniem). Grzecznie ale kategorycznie odmówiłem proponując mu w zamian colę, on też odmówił.

Właśnie w tym momencie przysiadł się MarioM i zaczęliśmy wspólnie pomstować na złodziejstwo. Chwilę później przysiadł się do nas pewien Belg i prowadziliśmy miłą, niezobowiązującą konwersację na tematy ogólne. Szybko okazało się, że Belg (lat 50+) już któryś raz przyjeżdża do Rygi na randkę. Za każdym razem umawia się przez Internet z inną panienką. Kiedy MarioM kontynuował wątki erotyczne z Belgiem do mnie wrócił „mój” Rosjanin. Ciągle był tak wzruszony spotkaniem kolegi „bajkera iz Polszi”, że złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Nachylił się konfidentalnie nade mną i, fakt, że opluwając mnie nieco, powiedział (nieco bełkotliwie): ty nie wiesz, jakie masz szczęcie, że mnie spotkałeś, ja dam Ci pracę, chcę abyś pracował dla mnie w Polsce, będziesz bogatym człowiekiem. Kiedy odparłem, że już mam pracę powiedział: rzuć ją (tylko dość wulgarnie – po rosyjsku i po polsku ten zwrot akurat brzmi bardzo podobnie) :batman:. Wzruszony jego propozycją wymieniłem się numerem telefonu a MarioM nawiązał bliższą znajomość z Belgiem wymieniając e-maile :Jumpy:

I tak spędzając miło czas doczekaliśmy się powrotu uśmiechniętego Marcina. Pomimo nieprzyjemnych okoliczności humor go na szczęście nie opuszczał. Być może wpływ na to miał fakt, że formalności załatwiał z panią policjant. Po spakowaniu się i mniej (z Belgiem) lub bardziej (z Rosjaninem) wylewnych pożegnaniach ruszyliśmy w stronę granicy Estońskiej. GPS znowu się zawieszał, w związku z czym objechaliśmy Rygę jakoś tak dookoła ale w końcu się udało. Przed granicą zatrzymaliśmy się jeszcze w przydrożnej knajpce na pyszny obiad i w mgnieniu oka wkroczyliśmy na ziemie estońskie. Aha, złożona mi przez Rosjanina propozycja zrobiła takie wrażenie na chłopakach, że kilkukrotnie musiałem obiecać im pracę w biznesie naftowym. Na szczęście nie wymagali abym postawił im obiad w formie zaliczki :angel:

Estonia: znowu znaleźliśmy się w innym świecie. Idealnie równe drogi, krajobraz niby ten sam a jednak zadbane domy, uprzątnięte posesje, ogólny porządek i ład powodują, że kraj ten bardziej kojarzy się ze Skandynawią, niż byłą republiką Związku Republik Radzieckich. I wszystko byłoby Ok., gdyby nie droga; idealnie z południa na północ, bez ani jednego zakrętu… Ze względu na mały ruch od czasu do czasu poruszałem się wężykiem aby choć raz na jakiś czas mieć namiastkę jazdy w zakręcie. Byliśmy też zawiedzeni samą drogą, która prowadzi przez ponad sto kilometrów obok morza. Liczyliśmy na piękny widok, jednak morze prześwitywało zaledwie w dwóch czy trzech miejscach. Jedyną rzeczą wartą odnotowania to wielokilometrowy korek tuż przed Tallinem, który sprytnie ominęliśmy poboczem. Upał był standardowo niesamowity - ok. 35 st. C.

Wieczorem dotarliśmy do Tallina. Już przejazd przez przedmieścia dawał pozytywne wrażenie co do miasta a im dalej w stronę centrum, tym dobre wrażenie się nasilało. Przestało się nasilać, kiedy dotarliśmy do naszego hoteliku położonego w ciągu dość zrujnowanych jednopiętrowych kamieniczek, tuż obok dworca kolejowego. Zaznaczę tylko, że nazwa ECONOMY Hotel odpowiadała wyglądowi zewnętrznemu. Natomiast w środku czekało nas bardzo miłe zaskoczenie. Duży, świeżo wyremontowany pokój na poddaszu z widokiem na odległą 500 metrów starówkę. Plus zamykany parking dla motorków. Super.

Po odświeżeniu i przebraniu ruszyliśmy w miasto. A dokładniej w Stare Miasto. Nie będę tutaj udawał przewodnika, brak mi kwalifikacji i w tym zakresie odsyłam do bardziej fachowych publikacji. Mogę tylko napisać, że Stare Miasto Tallina jest przepiękne. A wierzcie mi, nie nadużywam tego słowa. Położone malowniczo wokół góry z mnóstwem urokliwych uliczek i cudowną architekturą. Podobnie jak centrum Rygi tętniące życiem ale nie w tak ordynarny sposób. Estończycy naprawdę mogą być dumni z Tallina.

A propos Estończyków. Odnieśliśmy wrażenie, że język angielski jest ich drugim językiem. W tym języku porozumiewał się każdy, z kim rozmawialiśmy. I nie był to szkolny angielski przeznaczony do obsługi turystów tylko solidny angielski ze wszystkimi jego niuansami. Kiedy wychodziliśmy z hotelu, w hallu podeszła do mnie piękna Estonka, przywitała się po angielsku, zapytała jak mam na imię, skąd jestem, co robię, potem sama się przedstawiła i opowiedziała o sobie. Miała na oko tak ze 6 (sześć!) lat…

Póki co musieliśmy jednak zadbać o nasze żołądki. Zainstowaliśmy się w średniowiecznej knajpce, potem drugiej, potem trzeciej i wśród żartów, pomstowań na złodziei oraz wygłupów minął nam wieczór. Kiedy zaczęto zamykać knajpki i my udaliśmy się do hotelu na zasłużony odpoczynek. Sen, jak zwykle przyszedł szybko.

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

No chłopie! Co tak na raty sprzedajesz taką emocjonującą historię?

Dawaj no szybko następny odcinek!

Albo konto na wpłaty dobrowolnych datków na rozwój twojej pisarskiej twórczości :)

Odnośnik do komentarza

Dzień 4 – sobota (Tallin – Kiejdany)

Obudziliśmy się w znakomitych humorach i głodni zeszliśmy na śniadanie. Serwowane było ono na tarasie zamkniętego podwórka z widokiem na zaparkowane samochody i motorki. Może nie brzmi to zbyt dobrze kiedy się czyta, jednak taras i generalnie sam hotelik jako całość, mimo że z nazwy i klasy typowo „economy” robił naprawdę bardzo przyjemne wrażenie. No, może poza parówką, którą zapodałem sobie na śniadanie. Smak trocin rozmoczonych w wodzie ze szczyptą jakiejś przyprawy na długo pozostał mi w ustach tego dnia. Być może był tam też posmak mielonych kości i innych tkanek… Dla odmiany kawa była znakomita :)

Ponieważ na dzień dzisiejszy zaplanowaliśmy trasę do Kiejdan czyli 530 km, postanowiliśmy się streszczać. Już około godz. 10 byliśmy przy skuterkach i uskutecznialiśmy poranne pakowanie oraz mycie szybek, co weszło nam już w nawyk. Jako że do hotelu przyjechało również kilku motonitów z pobliskich Helsinek musieliśmy odpowiadać na pytania w rodzaju: czy naprawdę przyjechaliście „na tym” z Polski? MarcinS wdał się w dłuższą pogawędkę na temat Vespy PX 150, którą jeden z prawdziwych motocyklistów posiadał był w dzieciństwie.

Po spakowaniu zrobiliśmy sobie jeszcze rundkę po Starym Mieście, zwiedziliśmy kilka uliczek, które nam umknęły poprzedniego wieczoru, wjechaliśmy skuterkami na Rynek, aby zrobić pamiątkowe zdjęcie i z żalem zaczęliśmy się kierować w stronę granic miasta. Po jakimś czasie zdaliśmy sobie sprawę, że jeździmy w kółko.

No właśnie. Generalnie jeździliśmy bez GPSu. W zasadzie uruchamialiśmy go tylko aby w danym mieście znaleźć miejsce na nocleg. Jednak Tallin naprawdę jest rozległym miastem i w dodatku niezbyt dobrze oznakowanym, dlatego MarioM uroczyście podłączył swojego elektronicznego przewodnika. W zasadzie to chciał podłączyć, ponieważ ten odmówił współpracy. MarioM prosił, zaklinał a nawet groził ale nie przyniosło to większego rezultatu. I tak, zdani na własną wrodzoną lub nabytą zdolność rozróżniania kierunków świata skierowaliśmy się na południe. Tak mniej więcej.

Pomimo mojej ogromnej sympatii dla Tallina muszę stwierdzić, że oznakowanie mają tam fatalne, takie chyba trochę na wypadek wojny. Może to jedna z nielicznych spuścizn po ZSSR? Przejechaliśmy dobre 50 kilometrów, kiedy pojawił się znak, że jedziemy w dobrym kierunku pod warunkiem, że jest to kierunek na Sankt Petersburg. Pomimo że rozmawialiśmy o zwiedzeniu kiedyś tego miasta, w tym dniu nie mieliśmy tego w planach. Rzut oka na mapę i zawróciliśmy. W wyniku tego droga wydłużyła się do znacznie ponad 600 km.

Drogę już opisałem. Do Rygi była taka sama jak wczoraj, tylko w drugą stronę. Takie trochę deja vu. Jedyną zmienną była temperatura, która osiągnęła 38 st. C. Gdzieś przed Rygą zatrzymaliśmy się na parkingu coś zjeść a potem ja wyciągnąłem los „pilnuj skuterów” a koledzy poszli zamoczyć nogi w pobliskim morzu. Myślałem o tym aby w międzyczasie wykręcić im świece ale upał mnie rozleniwił :(

Po wyjechaniu z Estonii znowu znaleźliśmy się na Łotwie, którą przemierzyliśmy w dość jednostajnym tempie i w sumie nic szczególnego się nie wydarzyło. Chociaż nie, muszę o czymś wspomnieć. Otóż generalnie nasze pojazdy wywoływały wiele przejawów sympatii. Ludzie przyglądali im się z ciekawością, zagadywali, czasami robili zdjęcia. Z tym, że raczej MP3 i Vespie. Honda MarioM na ich tle była praktycznie niezauważana ku wielkiej frustracji MariaM. Tymczasem gdzieś w jakiejś łotewskiej wsi zatrzymaliśmy się na jedynych światłach obok Burgmana 650 z lokalnym kierownikiem bez kasku. Ten odwrócił głowę, popatrzył na MP3, zerknął na Vespę a potem przeniósł wzrok na Hondę. Oczy rozszerzyły mu się i zapytał ze zdziwieniem: a eto szto? MarioM aż napęczniał z dumy odpowiadając: eta Honda. Niestety, nie było czasu na dalsze pogaduszki, ponieważ zapaliło się zielone światło i pomknęliśmy dalej. Nie mniej jestem pewien, że MarioM był jeszcze co najmniej przez 14 minut pod wrażeniem, jakie zrobiła jego Honda. Albo i dłużej :)

W rzeczywistości droga mijała dość monotonnie. Z Estonii wjechaliśmy na Łotwę, z Łotwy na Litwę i powoli zmierzaliśmy do celu dzisiejszego dnia, czyli do Kiejdan. Każdy próbował cieszyć się widokami, jazdą i na własną rękę walczyć ze strasznym upałem oraz bolącymi częściami ciała.

Jadąc w tak małej grupie nie sposób uniknąć porównań sprzętów. Vespa, chociaż jest skuterem typowo miejskim ze względu na dość dynamiczny silnik całkiem dobrze zniosła podróż. Jednak komfort podróżowania ze względu na małe kółeczka i brak możliwości zmiany pozycji był względny i podczas jazdy dawał się MarcinowiS we znaki. Piaggio MP3 oferowało większą możliwość zmiany pozycji, jednak nie nazwałbym tego pojazdu turystykiem długodystansowym. Zwłaszcza przy wzroście 193 cm. Z pewnością mniejszy kierownik miałby dużo wygodniej. Czyli po prostu można, jednak są do tego bez wątpienia lepsze pojazdy. Wydawać by się mogło, że najlepszym skuterem do tego typu podróży będzie Honda SW-T. I tutaj niespodzianka. Honda oferuje największą ilość miejsca na nogi i ma coś na kształt podparcia dolnej części pleców, jednak porównując dolegliwości podczas przerw okazało się, że odczuwamy ból i zmęczenie dokładnie w tych samych częściach ciała i z podobnym natężeniem. Dodam, że w zasadzie różnicy w podparciu pleców nie było, ponieważ wszyscy mieliśmy zamontowane na miejscach dla pasażerów torby podróżne, które zapewniały doskonałe podparcie dla całych pleców. Również zużycie paliwa było podobne. Najmniej paliła Vespa, nieznacznie więcej MP3 i znowu nieznacznie więcej Honda. Żaden pojazd nie przekroczył 4 litrów jadąc z licznikowymi prękościami 100 - 120 km/h.

Do Kiejdan przyjechaliśmy wieczorem. Od razu zauważyliśmy tłumy odświętnie ubranych ludzi. W mieście był bowiem festiwal lodów – taka lokalna ciekawostka. Pewien Rosjanin posiadający w tym mieście fabrykę lodów co roku organizuje festyn będący wielką atrakcją. Zaprasza różnych celebrytów, są koncerty a główną atrakcją tego wydarzenia jest zrzucanie na ludzi z samolotu kuponów na darmowe lody. Dlatego też ludzie przychodzą tam z parasolkami i kiedy leci samolot rozkładają je odwracając do góry nogami i próbują złapać w nie jak najwięcej kuponów. Co ciekawe, jeszcze niedawno zrzucano na ludzi z samolotu prawdziwe lody. Tego wszystkiego dowiedzieliśmy się już na miejscu w hotelu. Nie wiem tylko jak wyglądała konsumpcja, kiedy te lody zrzucali na ludzi…

Hotel: raczej nowy, utrzymany w skandynawskim, surowym ale jednocześnie eleganckim stylu. Klimatyzacja w pokojach, zamykany parking. Wszystko to w założonej nisko budżetowej cenie. Rewelacja. Nazwy nie pomnę ale jak komuś będzie bardzo zależało prześlę na PW. Po przebraniu zeszliśmy na mocno spóźnioną kolację. Okazało się, że knajpka hotelowa jest dość oblegana przez różnego rodzaju towarzystwo, w którym prym wiedli Rosjanie handlujący kokainą. Kolacji co prawda nie dostaliśmy ze względu na porę, jednak miły kelner przyniósł nam chipsy, które pozwoliły zabić pierwszy głód. Ze względu na zmęczenie nie siedzieliśmy tam zbyt długo, jednak zdążyliśmy poznać trójkę przemiłych Litwinów oraz dwóch Rosjan. Tematy rozmowy jakoś tak ciągle były kierowane przez naszych rozmówców na kwestie polityczno ekonomiczne, w związku z czym nie ma sensu o tym wspominać.

Pokrzepieni piwami i chipsami rzuciliśmy się do łóżek i zapadliśmy w sen wachlowani świeżym powiewem powietrza z klimatyzatora. Przed nami został ostatni dzień wycieczki.

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Oczy rozszerzyły mu się i zapytał ze zdziwieniem: a eto szto? MarioM aż napęczniał z dumy odpowiadając: eta Honda.

Nu kak ty nie znajesz szto!? Eta ZACNA! :fish:

Marcino1... fajnie się czyta, prawie jakbym z Wami jechał...

Czekamy na cd... :)

Odnośnik do komentarza

Marcin,jeżeli można wiedzieć,co robisz zawodowo? nie jesteś przypadkiem pisarzem ? :)

Jaro, zdecydownie nie jestem pisarzem. Widomość na PW :fish:

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...