Skocz do zawartości
Forum Burgmania

Bajkał - Mongolia - Azja Środkowa - Kaukaz 2015


xmarcinx

Rekomendowane odpowiedzi

  • Administrator

IMG_3422.jpg

Dzień 17

550 km, Listwianka – Ułan-Ude

Natura nas nie rozpieszcza. Niemal cały dzień jechaliśmy w deszczu. Rano wróciliśmy do Irkucka i stamtąd dopiero w kierunku Ułan-Ude.

Ja jestem dziś zbyt zmęczony żeby coś napisać. Umieszczam tylko dwa filmy z dzisiejszej jazdy. Krople na obiektywie, to łzy szczęścia.

Jutro rano jedziemy do Ułan Bator.

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 18

376 km, Ulan-Ude (RUS) - Darchan (MGL)

IMG_3623-1024x768.jpg IMG_3627-1024x768.jpg

Droga do granicy przepiękna, pogoda wspaniała jedziemy i podziwiamy. Już step dookoła. Po trzech godzinach dojeżdżamy do granicy. Prawie pusto. Wszystkie formalności na obu stronach zajęły jakieś dwie godziny. W tym czasie rozszalał się deszcz. Przeczekaliśmy i dalej w drogę.

IMG_3635-1024x768.jpg IMG_3631-1024x768.jpg IMG_3630-1024x768.jpg

Poczułem się słabo za kierownicą. Po godzinie chyba jazdy chciałem tylko dojechać do najbliższej stacji bo czułem, że bardzo źle ze mną i dalszych kilometrów nie zrobię. W mieście Darchan na stacji czułem się tragicznie, po wyjściu z toalety nadal tragicznie i widzę, że ledwo dojdę do motocykla. Doszedłem, położyłem się na poboczu i straciłem przytomność. Ocknąłem się jak ratownik z karetki mierzył mi ciśnienie i obmacywał brzuch. Trochę mi przez to świadomość wróciła. Zapakowali mnie do karetki i zawieźli do szpitala. Tam zbadali i wykluczyli poważniejsze zagrożenia. Diagnoza jak padła to - przegrzanie organizmu. Jakie przegrzanie w tej temperaturze. Stawiam na ostre zatrucie pokarmowe. Poleżałem 3 godziny, nawodnili mnie i wróciłem do jako takiej formy. Jest tu nawet fajny hotel, więc mamy nieplanowany postój.

Co najważniejsze - Andrzej ! Naprawdę nie mam słów. Od momentu jak skisłem, zajął się wszystkim: mną, motocyklami dwoma, zostawionymi rzeczami, kurtkami, kaskiem. Pojechał ze mną do szpitala, potem wrócił. Znalazł hotel, przyprowadził mój sprzęt i nawet wniósł bagaże. Serdecznie mu za to dziękuję. Prawdziwy kompan.

IMG_3639-e1436878629226-1024x768.jpg IMG_3644-e1436878596593-768x1024.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 19

241 km, Darchan - Ułan Bator

Rano wstałem w lepszej formie więc idzie ku dobremu. Wyspaliśmy się za wszystkie czasy. Normalnie wstajemy o godzinie 6 rano lokalnego czasu. Co daje odpowiednio północ lub 23 czasu polskiego. Często ja już jestem na nogach a moja rodzina jeszcze nie poszła spać i pogadamy sobie na czacie.

Trasa monotonna, chociaż widoki przepiękne. Ale na pewno mogą się znudzić po długim czasie. Ponieważ są powtarzalne, bardzo podobne do siebie. Krótko mówiąc step. W stepie rozproszone są jurty, niekiedy kilka obok siebie ale najczęściej samotnie. Zastanawiające co spowodowało, że akurat w tym a nie innym miejscu stoją. Widać pasące się kozy, krowy i chyba owce. Doglądają ich chłopcy na koniach. I to robi wrażenie. Tego się często w naszych rejonach nie widzi. Mam na myśli jeźdźców. Zwierzęta potrafią paść się po obu stronach drogi i zdarza się, że przechodzą na drugą stronę, wtedy ruch zatrzymuje się. Sytuacja jest groźna bo zwierzęta nie zwracają najmniejszej uwagi na samochody. Sami mongołowie jeżdżą jak dzieci. Taki infantylny styl. Są niepewni i robią głupie manewry. Nie raz na przykład widziałem, jak samochód zaczyna wyprzedzać po czym jak tylko znajdzie się na drugim pasie, zaczyna podhamowywać, i wyprzedzają się jak dwa tiry z prędkością 10 km/h. Co chwila też świecą do nas długimi. Początkowo myślałem, że ostrzegają nas przed czymś, ale okazuje się, że to takie "cześć".

W mieście sprawa tylko przybiera na sile. Trąbienie jest nagminne, jak w krajach arabskich. Jak stoją na czerwonym to trąbią ponieważ stoją, jak światło się zmieni, trąbią bo ruszyli. W sumie ciągle trąbią. Są nieuprzejmi, wciskają się. Do tego w stosunku do nas są ciekawscy. Każdy na nas patrzy, robią nam zdjęcia, dzieci opuszczają szyby i wpatrują się jakby nie wiem co zobaczyli. Oczywiście wtedy trąbią, żeby zwrócić uwagę, a może w geście sympatii.

IMG_3655-1024x768.jpg IMG_3662-1024x768.jpg IMG_3663-1024x768.jpgIMG_3666-1024x768.jpg

Oczywiście, że będzie padać.

Nocujemy w hostelu Gana. Na dachu stoją jurty i właśnie w takiej mieszkamy. Jest kibelek i na zewnątrz w przybudówce prysznic. Blisko mamy do centrum a jednocześnie mamy posmak stepu. Najbliższa okolica nieciekawa, w tym sensie, że brzydka, ale to właśnie w sumie jest fajne.

Pobędziemy tu kilka dni.

IMG_3667-1024x768.jpg

Nasz hostel. Jurty na dachu.

IMG_3668-1024x768.jpg IMG_3670-1024x768.jpg IMG_3672-1024x768.jpg IMG_3673-1024x768.jpg IMG_3674-1024x768.jpg

Tu zjedliśmy. Restauracja z polecenia. Uprzedzam pytania, zjadłem tylko odrobinę a resztę dojadł Andrzej (oprócz swojego ma się rozumieć)

IMG_3675-1024x768.jpg

Jak ktoś chce pokrowce dla siebie, proszę pisać. Mogę się rozejrzeć.

IMG_3740-1024x768.jpg

To zdjęcie i dalsze zrobione na palcu Czyngis-chana

IMG_3684-1024x768.jpg IMG_3685-1024x768.jpg IMG_3686-1024x768.jpg IMG_3687-1024x768.jpg IMG_3688-1024x768.jpg IMG_3689-1024x768.jpg IMG_3708-1024x768.jpg IMG_3709-1024x768.jpg IMG_3723-1024x768.jpg IMG_3725-%E2%80%94-kopia-1024x768.jpg IMG_3725-1024x768.jpg IMG_3726-1024x586.jpg IMG_3728-1024x768.jpg IMG_3729-1024x768.jpg IMG_3730-1024x768.jpg IMG_3731-1024x768.jpg IMG_3732-1024x768.jpg

Wracając do wczorajszego dnia jeszcze. Karetka przyjechała po 10 minutach. Taka transportowa bez wyposażenia. Był ratownik i kierowca, obaj kumaci w udzielaniu pierwszej pomocy. Zawieźli mnie do szpitala. Na izbie przyjęć czekałem 5 minut. Potem badanie 10-15 minut. Nikt nie rozmawiał po angielsku ani rosyjsku. Zawołali jednego, który podobno mówił. Pytam "do you speak english", odpowiada "a little", i to wszystko co powiedział, pewnie to wszystko co znał. Potem lekarz, który mnie badał wykrzesał z siebie kilka słów po rosyjsku i wiedziałem już co mi jest i co zamierzają robić. Następnie przeszedłem do sali, w której było 6 łóżek i tam mnie pielęgniarka ułożyła. Zdezynfekowała pod wenflon i przy użyciu jednorazowej (otwieranej przy mnie) igły zrobiła nakłucie. Dostałem dwie porcje jakiegoś płynu, zapewne coś klasycznego. Już wcześniej lekarz powiedział mi, że wszystko będzie za darmo. W sumie po 3 godzinach, wszystko się skończyło, zmierzono mi ciśnienie i puls i powiedziano, że mogę iść. Więc ubrałem się i wyszedłem. Miałem ze sobą GPS więc do hotelu trafiłem, a nawet poszedłem skrótem przez osiedla i zrobiłem zdjęcia. A w hotelu czekał i pokój i Andrzej. Pogadaliśmy i ja poszedłem spać a on coś zjeść, bo nic nie jadł.

IMG_3645-1024x768.jpgIMG_3649-1024x768.jpg IMG_3650-1024x768.jpg

Jeszcze filmik z wjazdu do miasta

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Witejcie roztomili, skoro Marcin tak się rozpisal o wczorajszym dniu to i ja dodam że nieźle mnie wystraszyl . Po odwiedzinach w klopie przy stacji benzynowej na chwiejnych nogach podszedł do motora i powiedział że nie jest w stanie jechać i musi się położyć . Położył się na skarpie był niesamowicie blady i zsinialy mu usta, polecialem na stację prosząc o wezwanie doktora . Z Marcinem było coraz gorzej nie reagował na głos po przyjeździe karetki diagnoza , hospital . W jechałem jego motorem pod samą stację a swoim pojechałem za karetka . Potem zalatwilem hotel boy hotelowy zadzwonił po kumpla który mówił po rosyjsku jego autem pojechaliśmy na stację i przywiozlem GS -a pod hotel . Za 15 minut doszedł Marcin . Nie wyobrażam sobie takiego zdarzenia na pustyni ale Marcin obiecał ze się to nie powtórzy . Wiem że gdyby takie coś mnie się przytrafiło Marcin postąpiłby tak samo w końcu jak sami sobie nie pomożemy to kto .To nara roztomili .

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 20

Zero km, Ułan Bator

Leje teraz i lało całą noc. Cholera. Miasto zakorkowane. Nasz ger (jurta) nieco przecieka w jednym miejscu przy samych drzwiach, ale poza tym jest sucho. Nawet wyprane rzeczy schną, co mnie dziwi. Wilgoci nie czuć specjalnie. Widać, że przez stulecia taki styl mieszkania jakoś się sprawdzał. Ale nie wyobrażam sobie takiego mieszkania w zimie, lub gotowania czy prania w gerze. Natomiast samo turystyczne nocowanie jest kapitalne.

Poszliśmy połazić po okolicy. Raczej w mało turystyczne zakątki. Bieda, slumsy, smród, błoto. No niestety, ma to swój urok i klimat, ale krótko mówić kiepsko. Co innego centrum, tam jest światowo, ale światowości ja nie szukam, bardziej ciekawi mnie zwykły mongolski "kowalski".

"Kowalscy"

IMG_3754-e1437040664126-768x1024.jpgIMG_3755-e1437040631732-768x1024.jpgIMG_3758-1024x768.jpgIMG_3760-1024x768.jpgIMG_3761-1024x768.jpgIMG_3762-1024x768.jpgIMG_3792-1024x768.jpgIMG_3793-1024x768.jpgIMG_3794-1024x768.jpgIMG_3795-1024x768.jpgIMG_3796-1024x768.jpgIMG_3801-1024x768.jpgIMG_3802-1024x768.jpg

Mnisi

IMG_3759-1024x768.jpg IMG_3791-1024x768.jpg IMG_3789-1024x768.jpg IMG_3784-1024x768.jpg IMG_3783-1024x768.jpg IMG_3782-1024x768.jpg IMG_3781-1024x768.jpg IMG_3767-1024x768.jpg IMG_3766-1024x768.jpg IMG_3765-1024x768.jpg

Poszukiwaliśmy też miejsca na zamianę opon. Znalezione i jesteśmy umówieni. Koła zdejmiemy sami przy hostelu i zawieziemy jutro na wymianę. Można oczywiście jechać motocyklem, ale miasto jest zakorkowane w deszczu i łatwiej nam demontować koła samemu. Ale precyzyjniej mówiąc to zrobi to Andrzej, ja mu pomagam tylko. Andrzej jest w swoim żywiole - biega z narzędziami, klęka, wstaje, kuca, zagląda, leci po coś, zawraca, zderza się sam ze sobą. Ja mu nie przeszkadzam, nawet pomagam - kupiłem po browarku.

IMG_3803-1024x768.jpg IMG_3805-1024x768.jpg IMG_3806-1024x768.jpg IMG_3810-1024x768.jpg IMG_3811-1024x768.jpg IMG_3812-1024x768.jpg

Nie wspominam o tym często, ale co jakiś czas spotykamy Polaków na swojej drodze. W hostelu już od czterech miesięcy mieszka Polak, który ma zamiar zamieszkać w Mongolii na stałe. Jest także amerykańsko polska para z Connecticut, która odwiedza syna pracującego tu w ramach praktyk studenckich. Widzieliśmy także TIRa na rejestracji BI.

Dziś jednak byliśmy absolutnie zaskoczeni, gdy stojąc wieczorem na światłach, żeby przejść przez ulicę, słyszymy: "Bieszczady, gdzie was tu chłopaki przyniosło?" Patrzymy, kto to mówi, a mówi to autentyczny Mongoł (przeczytał polski napis na plecach zlotowej koszulki Andrzeja). I mówi dalej - "chodźcie za mną, tam jest więcej Polaków", i za kilkanaście metrów wchodzimy do baru z karaoke, gdzie widzimy jeszcze około pięć osób, które nas witają po polsku. Okazuje się, że wszyscy pracują, a wcześniej studiowali w Polsce, a do Ułan Bator przyjechali na wakacje. Pogadaliśmy kilkanaście minut, wymieniliśmy się numerami i mamy w planach spotkać się w kraju.

IMG_3821-1024x768.jpg

Dwa filmy jeszcze, pokazujące ruch uliczny

Dzień 21

Zero km, Ułan-Bator

Wyszedł nam dziś zabiegany techniczny dzień. Andrzej załatwiał zmianę opon a ja kupno karty sim i kupno papierowych map. Pół dnia nam to zajęło. Oczywiście w deszczu. Pomagał nam Polak, mieszkający w naszym hostelu, który ma samochód.

Jak już uporaliśmy się ze wszystkim, to pojechaliśmy 50 km na wschód od Ułan-Bator do wielkiego pomnika Czyngis-chana. Pojechaliśmy samochodem, w sumie w pięć osób, gdyż dołączyła do nas jeszcze para polsko szkocka. To była ciężka jazda, gdyż nasza dodatkowa para zachowywała się oględnie mówiąc nieco dziwnie, i nie będę tego tu opisywał. Wróciliśmy zmęczeni i zdenerwowani.

Ponieważ tradycyjnie już prognoza na jutro słaba, to wzięliśmy jeszcze jedną noc tutaj, ale na pewno to będzie ostatnia. Ale jutro już czysty relaks. Poza tym jutro kończę brać antybiotyk i można zaczynać od nowa ryzyko.

IMG_3854-1024x768.jpg IMG_3869-1024x768.jpg IMG_3905-1024x768.jpg IMG_3902-1024x237.jpg IMG_3876-1024x768.jpg IMG_3872-1024x768.jpg IMG_3866-1024x768.jpg IMG_3861-1024x768.jpg IMG_3842-e1437135479653-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 22

Zero km, Ułan-Bator

Rano była ładna pogoda. Poszliśmy do Muzeum Mongolii. Bardzo ciekawe eksponaty, wszystko ładnie przygotowane i z zainteresowaniem spędziliśmy godzinę na zwiedzaniu. Poza tym dzień na luzie. Obiad, piwko, wymiana walut, pogawędki z tubylcami. Kupiliśmy też lokalny numer komórkowy na wszelki wypadek. Poszliśmy do supermarketu, żeby jeszcze dokupić mapę Mongolii, gdyż Andrzej był niespełniony po tym co ja kupiłem. Jeszcze jakieś uzupełnienie podstawowych artykułów spożywczych i zrobiła się godzina osiemnasta. Jutro wstajemy rano i ruszamy do Karakorum - stolicy za czasów Czyngis-chana.

Pierwotnie zakładaliśmy trasę przez południe Mongolii, ale z uwagi na moje problemy żołądkowe i przedłużony pobyt w Ułan-Bator, nieco uprościliśmy trasę i pojedziemy przez środkową i północną część kraju. Też ładnie.

Budynek i schody Muzeum. W środku nie można robić zdjęć.

IMG_3915-1024x768.jpg IMG_3914-1024x768.jpg

Andrzej "na telefonie"

IMG_3917-1024x768.jpg

Coś ładnie grało w okolicy. Czy to lody rozwożą, czy może to ze świątyni dochodzi?

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 23

627 (427) km, Ułan-Bator - Karakorum

O szóstej pobudka, śniadanie i w drogę. Z rana pogoda ładna. Zatankowaliśmy przy wyjeździe z miasta i jedziemy. Pięknie ale monotonnie. Mijamy burze a niekiedy mokniemy lekko. Garmin beztrosko sugeruje skręcić na rozstaju dróg w prawo i ja tak robię. Przez chwilę miałem wątpliwość ale sprawdziłem, że powinno być ok. Po 100 km okazuje się, że mamy skręcić w lewo, ale nie ma drogi tylko sam step. Potem znowu za 5 km a lewo, znowu nie ma drogi. Cholera! Pytamy tubylców. Mówią, że można. Ale ja nie wiem jak. Może koniem na owies, ale mechanicznym nie ma najmniejszych szans. Co chwila pada i step jest podmokły, śliski, są kałuże. Nie ma szans tak jechać i to przez góry. Krótko mówiąc trzeba zawracać i jechać tą drogą, z której wcześniej skręciliśmy. Sto w tę, sto wewte. Drogi nadłożyliśmy okrutnie. Za to spotkaliśmy w barze przydrożnym Nowozelandczyka i Amerykanina. Profesorów języka angielskiego pracujących w Seulu. Miło nam się pogadało i pojechaliśmy dalej. Był jeden odcinek, który dał nam się niemiłosiernie we znaki, najgorsza powtórka z Rosji. Dziury, błoto, samochody. Andrzej się ślizgnął na glinie. Obyło się bez strat. Motory od razu po przyjeździe do Karakorum oddaliśmy do jakiejś myjni. Słabo umyli ale przynajmniej markę można rozpoznać. Dziś już nic nie zwiedzamy, bo kompleks jest zamknięty. Jutro startujemy ze zwiedzaniem a potem dalej da zachód. W sumie już wracamy.

IMG_3958-1024x768.jpg IMG_3960-1024x768.jpg IMG_3928-1024x768.jpg IMG_3940-1024x768.jpg IMG_3944-1024x768.jpg IMG_3948-1024x768.jpg IMG_3952-1024x768.jpg IMG_3967-1024x768.jpg

Wieczorna wizyta w murach lamajskiego klasztoru Erdenedzuu w Karakorum

IMG_3988-1024x768.jpg IMG_3993-1024x768.jpg IMG_3990-1024x768.jpg IMG_3995-1024x768.jpg IMG_3996-1024x768.jpg IMG_3997-1024x768.jpg IMG_3998-1024x768.jpg IMG_3999-1024x768.jpg IMG_4001-1024x768.jpg IMG_4002-1024x768.jpg IMG_4003-1024x768.jpg IMG_4004-1024x768.jpg IMG_4006-1024x768.jpg IMG_4008-1024x795.jpg IMG_4011-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Witejcie roztomili, jesteśmy w Olgiy zostajemy dwa dni , nie mogę sobie wyobrazić gdzie byśmy byli gdybyśmy jechali motorami 650 km tą trasą . W moim motocyklu luzy pojawiły się nie w główce ramy tylko w goleniach , olej tam mam nowy, lozyska w główce nowe a stuka . Mentalność Mongolow mnie wkurza mój hełm byl przymierzany z dziesięć razy rękawice też bez pytania bierze i tyle , wszystkiego muszą dotknąć pomacac . Na wsiach w zajazdach baba podaje kubek ale z paluchem w środku chociaż uchwyt jest kompletny brak higieny , dzieci miały ubaw jak mylem nogi przy wiaderku , nie wspominając o wychodkach, dziwny zwyczaj zużyte papiery wrzucają do wiaderka jak pelne pala na zewnątrz. Wszystkie miasta i wsie w których byliśmy to obraz nędzy i rozpaczy ogólny bałagan, syf nie chciałbym mieszkać w żadnym z nic h. Szlaki którymi jechaliśmy przez step nie mają żadnych drogowskazow , jedynie na przeleczach tablice które pokazują w którą stronę zaczyna się następny szlak który za kilometr rozgalezia się w kilka równoległych tras krzyzujacych się miedzy sobą, ciągły wiatr i kurz dopełnia obraz stepu. Olgiy miasto duże między górami z jedną zyciodajna rzeką gdy zniknie miasta nie ma. Joasia napisala że w jechaliśmy w jakieś uliczki, to zewnętrzne slamsy, płoty z kostek glinianych ,niska zabudowa pełno zwierząt i dominujące kupy leżące wszędzie jak i w innych miastach. Z noga lepiej jutro wyjeżdżamy. Jeszcze mi się jedno przypomnialo , nad każdym miastem latały potężne ptaki drapieżne jak jastrzebie tylko brązowe .

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 33

451 km, Olgij (MGL) - Ongudaj (RUS)

Rano jeszcze dwa małe problemy były: nagle w hotelu nie chcieli przyjąć dolarów za drugą noc (za pierwszą bez problemów) i nie mogłem włączyć SPOTa z powodu wyczerpanych baterii. Zajęło nam godzinę rozwiązanie tych problemów bo wszystkie sklepy otwierane są o godzinie dziesiątej. No ale coś tam jednak było już czynne. Potem od razu w drogę do granicy. Niecałe 100 km asfaltem i jakieś 15 km szuter.

Tak sobie pomyślałem jadąc na stojaka po tym szutrze i właściwie nie myśląc wiele, jak sporo się przy okazji nauczyliśmy jazdy off roadowej. Różne rodzaje stania: na krótkie pokonywanie przeszkody oraz na długą, powiedzmy 20 km tarkę, gdzie jedzie się niemal godzinę na stojąco. Nogi nie wytrzymują i trzeba usztywniać w kolanach. Jak automatycznie zmieniamy biegi na stojąco i hamujemy zarówno przednim jak i tylnym hamulcem. Przyznam, że hamowanie tylnym hamulcem na stojaka jest dla mnie najtrudniejszym elementem. O balansowaniu podnóżkami czy napieraniu na bak udami nawet nie wspominam. Czy o ustawianiu lusterka tak aby było widać co z tyłu. Ja nigdy nie lubiłem takiej jazdy i nie lubię, ale nie da się ukryć, że nasz poziom wiedzy a raczej praktyki poszybował w górę.

Na granicy mongolskiej kolejka około 30 samochodów. Przepchnęliśmy się na sam przód i udajemy wariata. I wjechaliśmy jakoś tym sposobem, potem nie dłużej niż 20 minut papierologii i można jechać dalej. Dalej znaczy 25 km przez ziemię niczyją do granicy rosyjskiej. Tam niestety 3 godziny. Nie ma o czym pisać, wszystko wolno i skrupulatnie 5 okienek w każdym pojedyncza czynność. I nagle bum - przerwa obiadowa jedna godzina. Granica zamknięta, ludzie uwięzieni. W takim razie i my wyjęliśmy po słoiku z jedzeniem i raczyliśmy się obiadem.

W nagrodę po stronie rosyjskiej zmienia się czas o dwie godziny, zatem praktycznie z 3h robi się 1h jaką straciliśmy na granicy (ale ci co jadą do Mongolii stracili 5h, ale to już nie mój interes).

Krajobrazy po granicy takie, że dech zapiera. To Ałtaj. Zaśnieżone szczyty, gładkie drogi, wreszcie można jechać i podziwiać okolice. Coś cudownego. Pierwszy raz od wielu dni na mym licu zagościł banan uśmiechu a jak kładłem się w zakrętach na tych moich kostkach, to nawet banan “Chiquita”

Motocykle pracują raczej bez zarzutu, wlaliśmy jednak benzynę podłej jakości i zawory dzwonią jak w kościele. Trasa prowadzi przez góry, więc tym bardziej czuć słabe paliwo. Andrzej skarży się na słabą moc ale wiadomo o co chodzi - filtr powietrza. Ja zmieniłem filtr w Numrug i stary wyglądał arcy tragicznie, było tam wszystko żeby zbudować dom - piach, cement, trawa liście, i cała gama owadów. Tylko że u mnie, zmiana filtra do 5 minut a u Andrzeja dwie godziny. Jutro jedziemy do Barnaul i tam to zrobimy.

I w ten sposób dojechaliśmy do miasta Ongudaj, trafił się taksówkarz i polecił hotel. I bardzo fajny choć z zewnątrz skromny, jest nawet sauna i basen (malutki), nie ma wifi.

IMG_4375-1024x768.jpg IMG_4378-1024x768.jpg IMG_4384-1024x768.jpg IMG_4386-1024x768.jpg IMG_4389-1024x768.jpg IMG_4392-1024x768.jpg IMG_4393-1024x768.jpg IMG_4394-1024x768.jpg IMG_4396-1024x768.jpg IMG_4397-1024x768.jpg IMG_4398-1024x768.jpg IMG_4399-1024x768.jpg IMG_4401-1024x768.jpg IMG_4403-1024x768.jpg IMG_4405-1024x768.jpg IMG_4406-1024x768.jpg IMG_4409-1024x768.jpg IMG_4410-1024x768.jpg

Poniżej nasz hotel i widok z podwórkaIMG_4414-1024x768.jpg IMG_4413-1024x768.jpgIMG_4412-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 34

504 km, Ongudaj - Barnaul

Korzyści ze zmiany czasu są dość konkretne, człowiek budzi się i czuje, że jest albo 8 albo nawet 9, patrzy na zegarek a tam 6. Korzystając z tego zjawiska, Andrzej wziął się rano za wymianę filtra powietrza. Dwie godziny później filtr był wymieniony. Podczas jazdy Andrzej ocenił, że różnica jest kolosalna.

Droga do Bijska była przyjemna i lekko nudna. Zbierało się na deszcz i gdy lunęło, schowaliśmy się pod daszek małego sklepu spożywczego. Po pół godzinie ruszyliśmy dalej. W Bijsku mieliśmy misję. Chcieliśmy odwiedzić grób Władysława Jaruzelskiego, ojca Generała. Nie mieliśmy namiarów, a w mieście są przynajmniej cztery cmentarze. Udało się namierzyć ten odpowiedni (Zarecznoje) a potem zeszło nam przynajmniej godzinę aby odszukać grób.

Po drodze do Barnaul czułem się jak w Polsce, podobne zapachy, roślinność i pomyśleć że to zaledwie półtora dnia drogi od Mongolii. Aż dziw bierze.

Hotel mamy przydrożny i słaby. Internet miał być ale nie ma. Na kolację natomiast był wypas. Ale to w pobliskim zajeździe. Był szaszłyk gigantyczny z sosem i krojoną świeżą cebulą a do tego lokalne zimne piwo a na deser rozpływający się miodowy melon. Ledwo mogę oddychać z najedzenia. A motocykl otrzymał myjnię za swoją wierną i dobrą służbę, a wcześniej benzynę 98.

Wczoraj zapomniałem napisać, że minęło 10000 km podróży. Jak na miesiąc to przebieg ładny.

Ktoś pytał co procentowego pijemy. Tu skromnie. Andrzej lubi drinka zrobić a ja jestem słabo pijący i jeszcze męczę pewien balsam kupiony nad Bajkałem.

To tyle na dziś.

IMG_4425-768x1024.jpg IMG_4427-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 35

467 km, Barnaul (RUS) - Semey (Semipalatinsk) (KZ)

Obudziło nas słońce i prognoza dla Semipałatyńska również słoneczna. To nasz dzisiejszy cel.

Na śniadanie dojadłem wczorajszego melona a Andrzej zrobił sypaną kawę i w dobrych nastrojach ruszyliśmy w stronę Kazachstanu. Jechało się wspaniale. Po bokach pola słoneczników ciągną się setkami kilometrów. Jest tylko jedno miasteczko, przez które trzeba przejechać (Rubcowsk) a ulice w nim są w katastrofalnym stanie. Kwadrans i znowu jesteśmy na pięknej drodze.

Potem granica. Poszło wszystko w godzinę. Poszło by krócej ale dopatrzono się u nas starych tureckich wiz i to opóźniło procedurę. Nasze paszporty zniknęły na zapleczu biura na kwadrans. Oddano je bez komentarza.

Potem jeszcze setka do Semeja. Jedzie się przez step i lasy. Ziemia jest piaszczysta a lasy iglaste. Było bardzo gorąco. I nagle z tego lasu wyjeżdża się do miasta. W mieście umiarkowane korki i lekki chaos. Bez problemu w sumie.

Hotel fajny, wreszcie jest Internet.

Pochodziliśmy po mieście. Przyjemne ale trochę zaniedbane. Brak chodników miejscami i trzeba iść ulicą. Centrum niewielkie. Tak mnie naszła ochota na pizzę, że chyba z pół godziny szukaliśmy, gdyż nie jest to popularna kuchnia w tym rejonie. Ale w końcu jest. Wzięliśmy najdroższą na cienkim cieście i do tego lane piwo.

Pyszności.

Ogólnie fajny wyszedł dzień. W mieście byliśmy dość wcześnie, zwiedziliśmy trochę, do tego jest piątek i miasto tętni życiem. Hotel jest w zacisznym miejscu, ale słychać zabawę w centrum, odgłosy dyskotek (Modern Talking), klaksonów, muzyki. Fajna atmosfera.

Semey

IMG_4440-1024x768.jpgIMG_4450-768x1024.jpgIMG_4446-768x1024.jpg

Kupiliśmy kartę. 1550 T / 1.5 GB

IMG_4445.jpgIMG_4444-1024x768.jpgIMG_4443-768x1024.jpg

Pizza i browarek. Wszystko bardzo smaczne.

IMG_4434.jpg

Buzia z motylkiem

Dzień 36

608 km, Semej - Usharal

Zaczęliśmy wstawać o piątej i ruszać po szóstej. Jest kilka godzin normalnej temperatury, a wręcz chłodu. Po jedenastej rozpala się piekło. Pierwsze pięćdziesiąt kilometrów za Semejem droga jest bardzo dobra ale później są spore wyboje, ale jedziemy dość szybko, około stówy. Cieknie mi prawy amortyzator.

Na obiad zatrzymaliśmy się około południa w mieście Ajagoz. Brzydki budyneczek i dwie jurty przed nim. I w tych jurtach podają do stołu. I tu jest ładnie. Zdjęliśmy buty i usiedliśmy na podłodze. Zjedliśmy baraninę z ziemniakami i odrobiną surowej cebuli. Jak zwykle pycha. Do tego kawa 3w1. Klasyka, bo tu innej nie robią.

Jeszcze dwie informacje.

Po pierwsze, Andrzej dziś obchodzi urodziny. Można przesyłać życzenia. Razem mamy 105 lat.

Po drugie, wczoraj w hotelu zainstalowałem sobie Windows 10 na notebooku. Walczyłem z sobą bo wiem, że w podróży lepiej nie kombinować, ale ja tak lubię upgrady, że uległem. U mnie działa.

Droga zrobiła się fatalna, dziura na dziurze. Po Mongolii obiecałam sobie, że przez dwa lata nie będę narzekał na drogi. Cytuję więc Andrzeja. W planie mieliśmy dojechać jeszcze 60 km ale w motorze Andrzeja odpadła śruba mocowania osłony łańcucha i musieliśmy się zatrzymać. Jak zwykle hotel podły. Bez Internetu.

Droga prowadzi przez step, setki tysięcy albo miliony kilometrów kwadratowych ugorów, pustyni. Co z tego, że Kazachstan to ogromny kraj, skoro składa się z niczego. Pod ziemią są skarby, ale na powierzchni nie ma na czym oka zawiesić. Po horyzont Nicość. Jedziemy w bardzo wysokiej temperaturze, w słońcu przynajmniej 45 stopni. Ale wolę już to niż zimno. Nie narzekam.

Jutro rano wstajemy jeszcze wcześniej, czyli o czwartej i zasuwamy do Almaty, gdzie zostaniemy dwa dni.

IMG_4454-1024x768.jpg IMG_4457-866x1024.jpg

Nicość powyżej a poniżej okoliczności w jakich jedliśmy obiad.

IMG_4469-1024x768.jpg IMG_4471-1024x376.jpg IMG_4473-1024x768.jpg IMG_4465-1024x768.jpg

Czasami widoki bardzo ładne

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 37

586 km, Usharal - Almaty (Ałma-Ata)

Dzisiaj było dużo drogi i mało oglądania. Spotkani wcześniej motocykliści uprzedzali nas, że dzisiejsza droga będzie trudna i powolna z uwagi na przebudowy. Ostrzegali przed objazdami i złymi drogami. Przestraszyliśmy się nieco i postanowiliśmy ruszyć już o wschodzie słońca, czyli o 5:30. Oznacza to pobudkę o 4:00. Jeszcze ciemno, ale plan to plan. Nie lubię przyjeżdżać do miasta na wieczór i iść od razu do łóżka, bo późno. Co się okazało. Droga całkiem przyjemna a te objazdy owszem były, ale całkiem łatwe. Fakt, że było tych robót 150 km.

Około 70 km przed Ałmaty, jest sztuczne jezioro Kapszagaj (Zbiornik Kapszagajski). Mając dobry czas dojazdu, zatrzymaliśmy się na kąpiel. Cudowne orzeźwienie, bo upał niemiłosierny. Potem jeszcze miasto Kapszagaj, które jest siedliskiem kasyn. Takie Las Vegas Kazachstanu. Miasto Ałmaty jest potężne. Grubo ponad milion mieszkańców, tramwaje, trolejbusy, autobusy, nawet metro. A nad miastem królują ośnieżone szczyty górskie, to już Tienszan.

Łatwo znaleźliśmy hotel zamówiony wcześniej przez Internet. Ponieważ na dwa dni, to lepszej klasy i ceny. I jest wspaniale. Pokój znakomity, duży balkon, w cenie pralnia. To ważne, bo choć pierzemy codziennie podstawowe rzeczy, to raz na jakiś czas trzeba przeprać w pralce. Poza tym trzeba prać spodnie i kurtkę, co już nie jest takie proste. A mając dwa dni wszystko zdąży wyschnąć. Pranie zrobione. Andrzej poszedł do sklepu po zimne piwko. Nie muszę opisywać, każdy czuje o co chodzi – niebo w gębie. Cały czas upał więc uzgodniliśmy, że 2 godziny drzemki będzie w sam raz.

Dziś pierwszy raz odparzyłem nogi w butach. A buty dobre bo Daytona Road Star. Jednak na tych objazdach i potem na dojeździe do miasta prędkość była znikoma i cylindry dawały taki gorąc, że głowa mała. A temperatura powietrza w okolicach 40 stopni. Nawet kąpiel nie była wstanie obronić nóg, chociaż sporo pomogła. Tak więc krem Alantan jest w użyciu.

Poszliśmy spać na dwie godziny. Potem poszliśmy na kolację. Andrzej zamówił baraninę, zachęcony wczorajszym smakiem, ja zaś zamówiłem stek z frytkami.

IMG_4485-1024x768.jpg

Brytyjczycy. Jadą w odwrotną stronę naszej trasy. Wymieniliśmy sporo uwag. Tym razem to oni pytali i słuchali naszych opowieści i porad. Kwadrans rozmów i spora przyjemność ze spotkania.

IMG_4487-1024x768.jpg

W tym miejscu zażywaliśmy kąpieli.

IMG_4492-1024x768.jpg

Nasz hotel

IMG_4494-1024x768.jpg IMG_4496-1024x768.jpg

Baranina oraz stek

IMG_4497-1024x768.jpg IMG_4498-1024x768.jpg IMG_4503-1024x768.jpg IMG_4502-1024x768.jpg IMG_4501-1024x768.jpg IMG_4500-1024x768.jpg IMG_4499-1024x768.jpg

City by night

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 38

Zero km, Almaty

Dzień leniucha. Mieliśmy spać do południa ale udało się tylko do 7. Potem potężne śniadanie. Następnie fryzjer. I od razu poczułem się lepiej. Jeszcze tylko drzemka przed południem i idziemy na miasto.

Po mieście chodziliśmy chyba z 7 godzin i zrobiliśmy 19 km. Poznaliśmy całą okolicę i większe ulice. Są bardzo bogate dzielnice, dzielnice biznesu, hoteli. Tam jest światowo, samochody z najwyższej półki. Ludzie uśmiechnięci, dobrze ubrani. Pochodziliśmy też po biedniejszych, starszych dzielnicach. Jest skromniej ale dramatu nie ma.

Na ulicach królują samochody Kia i Toyota. Z Toyoty prym wiodą Land Cruiser i Camry. Samochodów niemieckich jest mało. W mieście widać co jakiś czas niemieckie samochody nowe, ale poza miastem to jest istny niemiecki dom starców. Jeżdżą samochody, które lubiłem jako dziecko. Mają ponad 30 lat, Audi, Mercedesy, VW. Natomiast samochody ze wschodu przeważnie nowe.

W mieście ruch przebiega płynnie, jest trochę trąbienia ale mało. Sygnalizacja na skrzyżowaniach działa zawsze i do tego pokazywany jest czas w sekundach trwania danego światła. Tak samo dla pieszych. To znacznie usprawnia ruch i aż się prosi, żeby to wprowadzić w całej Polsce.

Zdjęcia z miasta

IMG_4506-1024x768.jpg IMG_4507-1024x768.jpg IMG_4509-1024x556.jpg IMG_4510-1024x768.jpg IMG_4511-1024x768.jpg IMG_4512-1024x768.jpg IMG_4513-1024x768.jpg IMG_4514-1024x768.jpg IMG_4515-1024x768.jpg IMG_4516-1024x768.jpg IMG_4517-1024x768.jpg IMG_4518-1024x768.jpg IMG_4519-1024x768.jpg IMG_4520-1024x768.jpg IMG_4521-1024x768.jpg IMG_4522-1024x768.jpg IMG_4526-1024x768.jpg IMG_4524-1024x768.jpg IMG_4525-1024x768.jpg

Rolls-Royce i Maybach

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 39

252 km, Almaty (KZ) - Biszkek (KGZ)

Rano pakowanie, śniadanie hotelowe, mocowanie bagażu i w drogę.

Ponieważ śniadanie było od godziny 8 to nie mogliśmy wyjechać wcześniej. Przez to staliśmy w gigantycznym korku na wylotówce na Biszkek. Motor mi się zagrzał (chłodzony powietrzem) i musiałem na pół godziny stanąć na poboczu. Potem już droga była bardzo fajna choć w upale.

Biszkek leży bardzo blisko granicy. Jeszcze w Kazachstanie GPS wskazywał 25 km do hotelu a granicy nie widać. Potem miasto jakieś i w nim granica. Nie wspominam jej najlepiej, chociaż niczym się nie różni od innych. Formularze, okienka, pytania, trochę prywatnych i trochę służbowych rozmów i po dwóch godzinach wjechaliśmy do Kirgistanu. Zaraz po granicy jest ustawiona policyjna pułapka. Znak stop na prostej drodze. Wpadliśmy w tę zasadzkę i kosztowało nas to po 10$ łapówki. Dwadzieścia minut później byliśmy już w hotelu. Tu znowu przepraszają ale mają tylko pokój z jednym dużym łóżkiem, trudno. W zamian za to będzie taniej.

Nowy kraj to zawsze nowe obowiązki czyli wymiana pieniędzy i kupno Internetu oraz kupno mapy drogowej. Po pierwsze kasa. Trzeba niestety daleko iść, aż na dworzec. Poszliśmy, wymieniliśmy i przy okazji poznaliśmy sympatycznego faceta, który zaproponował, że zawiezie nas do salonu telefonii komórkowej. I faktycznie. Trzeba było całkiem daleko jechać. W korkach postaliśmy, pogadaliśmy, trochę rad nam udzielił, trochę posłuchał o naszych podróżach a potem podrzucił nas do hotelu. Dzięki niemu zaoszczędziliśmy ze dwie godziny. Minus jest taki, że nie zrobiłem żadnych zdjęć. Teraz siedzimy w restauracji hotelowej i czekamy na szaszłyki baranie i popijamy piwko. Właściwie jest to restauracja i do tego kilka pokoi na górze. Wygląda to wszystko w porządku i ma dobre opinie w Internecie. Jutro rano wstajemy wcześnie i ruszamy dalej.

IMG_4528-1024x768.jpg IMG_4536-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 40

Zero km, Biszkek

Planowaliśmy wyjazd z Biszkeku o 7 rano, ale wyszedł nieplanowany dzień postoju w tym mieście. Całą noc Andrzej miał problemy żołądkowe i ma je nadal. Nie chcemy ryzykować i zostajemy jeszcze dzień. Kupimy coś w aptece np. Smecta.

Nie udało się złapać taxi spod hotelu, więc poszliśmy do centrum miasta na piechotę. Skwar, korki, kurz. Nie jest przyjemnie. Po drodze weszliśmy do chińskiej restauracji i zjedliśmy późne śniadanie. Andrzej zjadł zupę a ja smażone wątróbki.

IMG_4540-1024x768.jpg IMG_4541-1024x768.jpg

Cały gar zupy dostaliśmy i pikantne wątróbki

IMG_4542-768x1024.jpg

Stylowa czapeczka

IMG_4543-768x1024.jpg IMG_4544-1024x768.jpg IMG_4546-1024x768.jpg IMG_4547-1024x768.jpg IMG_4548-1024x632.jpg IMG_4549-1024x768.jpg IMG_4550-1024x768.jpg IMG_4552-1024x768.jpg IMG_4553-1024x768.jpg IMG_4557-1024x768.jpg IMG_4558-1024x768.jpg IMG_4554-1024x768.jpg IMG_4556-1024x768.jpg IMG_4559-1024x768.jpg IMG_4560-1024x768.jpg

Handel w przejściu podziemnym

IMG_4561-768x1024.jpg IMG_4562-1024x768.jpg IMG_4563-1024x768.jpg IMG_4564-1024x768.jpg IMG_4565-1024x768.jpg IMG_4566-1024x768.jpg IMG_4567-1024x768.jpg IMG_4568-1024x768.jpg IMG_4569-1024x768.jpgIMG_4570-1024x768.jpg IMG_4571-1024x768.jpg IMG_4573-1024x768.jpg IMG_4574-1024x768.jpg IMG_4575-1024x768.jpg IMG_4577-1024x768.jpg IMG_4578-1024x768.jpg IMG_4581-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Witejcie roztomili, jesteśmy w Xorog , musieliśmy jechać taką drogą której nie ma na mapie, ponieważ M41jest od miesiąca zamknięta a dolne odgalezienie to 100km piachu oraz spore prawdopodobieństwo zderzenia z tirem .Na M41 nastąpiło osuniecie stoku i jest nieprzejezdna, można się przeprawic łódką ale tylko osoby , natomiast dolna odpajtka jest rozjezdzona przez tiry i ciasna, jeżeli któryś złapie awarię stoją wszyscy . Nasza droga okazała się być szlakiem sezonowym przez góry , najpierw most z luźnych desek, później dwie przeprawy przez tą samą rzekę po pół metra wody na szerokości 6 , 8 m przy rwacym nurcie górskiej rzeki wjazd na 4500 m zjazd na dół znowu rozwalony most . Rozlicznych strumykow nie zlicze , kamienisty szlak przez 200 km i dwa dni dał nam w kość oraz motocyklom ale odpoczniemy i jedziemy dalej.

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 41

608 km, Biszkek - Jalalabad

To była najpiękniejsza droga górska jaką jechałem w życiu. Ale po kolei.

Już przed siódmą byliśmy w drodze. Na śniadanie kawa, snickers i melon. Brzmi mało poważnie ale jest to i smaczne i na trochę starcza. Z Biszkeku trzeba wyjechać 40 km na zachód i dopiero na wysokości miasta Karabałta skręca się na południe. Tam zaczyna się droga M41. Po kilkunastu kilometrach są bramki i trzeba zapłacić 5$ za motocykl. Podobno jest to opłata za 4 tunele. To wszystko na wysokości 800 mnpm. Potem zaczyna się jazda przez góry. Piękny asfalt, serpentyny, mostki. Cudowna droga. Jeśli nie najpiękniejsza, to na pewno w pierwszej trójce. Góry są ogromne, jedzie się właściwie wąwozem rzeki Karabałta, co chwilę zmieniając brzegi. Skały są na wyciągnięcie ręki. Te góry są inne niż polskie czy europejskie i to sprawia, że te góry są niesamowite. Nie umiem sprecyzować, ale od razu widać że to jest poza Europą.

Dość szybko wjeżdżamy na 3000 mnpm potem jeszcze ze 200 i dojeżdżamy do tunelu. Wąski i przejazd powinien odbywać się wahadłowo, jest nawet czerwone światło. Ale tylko my się zatrzymaliśmy, reszta "wali" na czerwonym. To my też. Tunel jest wąski i zadymiony. Oczywiście nic się nie stało i wszyscy przejechali. Po drugiej stronie tunelu następuje zjazd z tego pasma gór. Też około godziny się jedzie, aż dojeżdża się do ponad stu kilometrowej równiny. Jesteśmy na 2000 mnpm. Widać co nas czeka i po godzinie wbijamy się w kolejne pasmo górskie. Powtórka. Jest przepięknie, inaczej. Jest zimno a przed chwilą był ukrop. Wjeżdżamy na chyba 3400 mnpm. Potem Jedziemy wzdłuż rzeki Naryn. Przepiękna turkusowa rzeka. Jedzie się wzdłuż niej setki kilometrów. Raz po lewej raz po prawej. Wcześniej robimy postój obiad w przydrożnym zajeździe jakich wiele. Zamiast krzeseł są leżanki. Trudno tak jeść ale potem można legalnie się położyć. Menu skromne. Baranina smażona i placek. Mnie to bardzo smakuje. Jest tłuste i jest dużo mięsa. Do tego czajnik z czarną herbatą i cukier. Oczywiście zamiast kubków są czarki.

W mieście Ugut rzeka Naryn ma tamę. Potem jest już dużo słabiej. Zaczynają się miasteczka i do samego Jalalabad droga jest męcząca i ruchliwa. Miasto nie powala. Hotel swoje czasy świetności miał dawno temu. Jest jeszcze w nim instytucja pani "etażnej", pierwszy raz widzę taką panią w hotelu. Zarządza piętrem. Idziemy na miasto zjeść. Nie ma restauracji, coś dziwnego. W końcu coś znajdujemy i kolacja jest pyszna. A już miałem wątpliwości czy coś zjemy. Do tego po dwa browary, lodowate. Jeszcze szybkie zakupy i spać, bo jutro kolejny dzień.

IMG_4585-1024x768.jpg IMG_4586-1024x768.jpg IMG_4589-1024x768.jpg IMG_4590-1024x768.jpg IMG_4591-1024x768.jpg IMG_4592-1024x768.jpg IMG_4593-1024x768.jpg IMG_4594-1024x768.jpg IMG_4595-1024x768.jpg IMG_4596-1024x768.jpg IMG_4597-1024x768.jpg IMG_4598-1024x768.jpg IMG_4599-1024x768.jpg IMG_4600-1024x768.jpg IMG_4601-1024x768.jpg IMG_4602-1024x768.jpg IMG_4607-1024x768.jpg IMG_4608-1024x768.jpg IMG_4611-1024x768.jpg IMG_4622-1024x768.jpg IMG_4623-1024x416.jpg IMG_4625-1024x768.jpg IMG_4629-1024x525.jpg IMG_4661-1024x768.jpg

Dzień 42

280 km, Jalalabad - Sary-Tash

Kolejny dzień drogi zapierającej dech w piersiach. Moje słowa ani tych parę zdjęć nie jest w stanie oddać piękna krajobrazu gór, rzek, strumieni, formacji skalnych i wszystkich kolorów jakie tu występują.

Sary-Tash to mieścina położona około 40 km przed Tadżykistanem. Jest tu kilka opcji noclegu. My wynajęliśmy pokój u rodziny. Warunki w pokoju ok, w stylu mongolskim czyli same dywany na podłogach i ścianach. Śpimy w śpiworach. Wody bieżącej nie ma. Tak się składa, że leje deszcz i można umyć się pod rynną. Jest jednak dość zimno. Oby pogoda nie zablokowała nas jutro. Dobre asfaltowe drogi na jakiś czas się skończyły i trzeba przeprosić się z szutrem. W cenie (15$) mamy też kolację i śniadanie.

Z całą odpowiedzialnością polecam każdemu podróżowanie po Kirgistanie. Zwłaszcza przejazd drogą M41, czyli Pamir Highway.

Na trasie motocyklistów nie widzieliśmy, ale za to było kilku rowerzystów jadących w przeciwną stronę. Ciężka praca przed nimi. Z kilkoma pogadaliśmy. Mam dla nich duży szacunek ale sam bym tak nie chciał.

Przy okazji odkryłam pewną prawdę. Wiem dokąd "po śmierci" idą Daewoo Matiz i Tico. Idą do miasta Osz i okolic. Jest tu tych samochodów za-trzę-sie-nie. Nie wie czy oprócz Polski są one gdzieś produkowane. Niektóre są w całkiem dobrym stanie, jednak okraszone wiejskim tuningiem, a są też takie sztrucle że brak słów.

IMG_4687-1024x768.jpg IMG_4686-1024x768.jpgIMG_4699-1024x768.jpg IMG_4698-1024x768.jpg IMG_4697-1024x768.jpg IMG_4702-1024x768.jpg

Dzień 43

244 km, Sary-Tash (KGZ) - Murghab (TJ)

W nocy lało i myślałem że nam to pokrzyżuje plany. Rano jednak pogoda dobra, ale nad Pamirem gęste chmury. Wyruszyliśmy po śniadaniu około 7 a pogoda robi się coraz lepsza. Wspaniale, jednak podpinki były konieczne.

Granica Kirgistanu jest pół godziny drogi od miasta. Bardzo szybko nam poszło, zaledwie kwadrans. Pogranicznik cały czas ziewał i to pewnie dla tego. Następnie jest około 10 km ziemi niczyjej. Przepiękna okolica. Wreszcie dojeżdżamy do granicy Tadżykistanu. Tu nam zeszło godzinę. Najpierw jedna budka, w drugiej dostajemy kwit na dezynfekcję, płacimy 10$ i facio spryskuje dół motocykla jakimś towarem, potem podeszwy butów. Jedziemy do następnej budki. Tu za kolejne 10$ dostajemy czasowy import motocykla. W następnej budce za kolejne 10$ dostajemy policyjny świstek na motocykl. To wszystko. Jedziemy dalej. Poza tym kolejna godzina odzyskana, teraz wyprzedzamy Polskę o 3h.

Tadżykistan wita nas cudownymi widokami, zapierającymi dech w piersiach. Droga przyjemnie zaskakuje, jest asfalt i to jest go sporo. Poza tym jest szuter ale twardy a tarka w granicach normy.

Przełęcze mają szuter, czyli tam gdzie najtrudniej. Góry są skaliste, roślinności nie ma, zwierząt też nie widać. Osad ludzkich brak. Słowem pustkowie. Jest zimno a powietrze jest rzadkie. Czuć to po jakimś lekkim wysiłku. Szybkie oddechy nie wiadomo po czym.

Mijamy przełęcz Kizyl-Art 4282 oraz najwyższą przełęcz Ak-Baitał ponad 4600 mnpm i zaczynamy zjazd przez około 80 km do miasta Murgab, leżącego na 3600 mnpm. Małe miasto, które nie ma prądu z jakiejś przyczyny. W sumie to dziura. Znajdujemy hotel i rozpakowujemy graty. Pokój bez łazienki aż 32$, drogo ale nie ma konkurencji. Prąd będzie z generatora przez 4 godziny wieczorne, tak samo ciepła woda. W hotelu jest dużo podróżników. Jest też przynajmniej 8 motocykli. Są Anglicy, Kanadyjczycy, Włosi i inni. Ostrzegają nas przed jutrzejszym dniem, gdyż będziemy jechali dużym objazdem. Główna droga jest zniszczona przez wielkie osuwisko skalne. Oni przejechali, przejdziemy i my. Kanadyjczyk zaliczył wczoraj dziesięć gleb, pytany później Anglik zaliczył dwadzieścia gleb jednego dnia. Zostaje moim idolem. Nie byli to nowicjusze, zapewniam. Obaj na dużych GSach. Przyznam, że ma to efekt mrożący. Wszystko przez kopny piach i przez wielki ruch na tym objeździe. Droga wąska z jednej strony rzeka z drugiej skały, a jadą tam wszystkie ciężarówki razem z chińskimi mocno przeładowanymi. Podobno pełno zepsutych samochodów, których nie ma jak ominąć. Słowem cały ruch z M41. To skłoniło nas do poszukiwania jakiegoś rozwiązania. Ale jeszcze słowo wprowadzenia. Normalna trasa do Khorog to jakieś 200 km a objazd to 400 km przez Langar i Iszkaszim i robi się go w dwa dni. Zniszczenia na normalnej trasie to zaledwie kilometr a już miesiąc nie jest to naprawione. Chcieliśmy łodzią przetransportować motocykle ten zepsuty odcinek, ale to dopiero za 2-3 dni, bo wtedy zakończą budowę rampy załadowczej na łódź. Odcinek do przepłynięcia to około 250 metrów. Śmiech.

Pewien kierowca Fiedia, poznany w jadłodajni powiedział nam o teoretycznie niezłej drodze, dużo krótszej niż objazd, po której nie zmieszczą się ciężarówki, więc będzie o tyle lepiej. Obrabiamy teraz tę drogę na mapach i jutro chyba nią pojedziemy. Da się nią teoretycznie dojechać do Khorog w jeden dzień. Droga na mapie nie zachęca, ale Fiedia mówi żeby się nie bać i jechać. On przejechał samochodem osobowym i wie co mówi. Zobaczymy.

IMG_4743-1024x768.jpg IMG_4749-1024x768.jpgIMG_4768-1024x768.jpg IMG_4779-1024x768.jpg

Dzień 44

271 km, Murghab - Sovietabad

Wczoraj nie udało nam się nigdzie kupić karty do Internetu. Dziwne uczucie. Nic nie można sprawdzić, z nikim skomunikować. Sieć komórkowa raz jest a raz "brak sieci". Może jest to związane z brakiem prądu w całym mieście.

Poprosiłem kolesia z hotelu, żeby udostępnił mi wifi ze swojego telefonu. Owszem połączyłem się do jego telefonu ale dalej nie wyszedłem. Czyli nawet kupno karty tutaj, Internetu by nie dało. Miejsce nie dla mnie.

Już o 5 rano byliśmy na nogach. To efekt zmiany czasu. Kawa, tankowanie już z wiadra bo stacji brak i jazda. Przyznam, że miałem tremę.

Zacznę od konkluzji: gdybym wiedział, to bym chyba nie pojechał.

Ta trasa to ścieżka górska. Wjeżdża się na szczyt góry, około 4500 mnpm. Same kamienie. Jesteśmy koszmarnie zmęczeni. Trzeba było pokonać dwie rzeki. Woda w butach. I kilkanaście strumyków. Na tej wysokości ja odczuwam zwiększone zmęczenie. Po pokonaniu jednego strumienia tak mi się w głowie kręciło, że musiałem usiąść i poczekać parę minut. Musieliśmy naprawić jeden most. Samochody z niego nie korzystały i jechały przez rzekę, ale było około metra głębokości. Samochody zwykłe tam nie jeżdżą, tylko terenowe i rosyjskie Uazy/Zazy. W ciągu dnia widziałem 4 samochody tylko. Były deski i kamienie to uzupełniliśmy braki i przejechaliśmy. Było ciężko a miejscami bardzo ciężko, szram przybyło. Ale to już za nami. Te 271 km robiliśmy w 12 godzin.

Jesteśmy 30 km od asfaltu i przysięgam, że go jutro ucałuję.

Na noc wylądowaliśmy w miasteczku Sovietabad, chociaż plan był dojechać do Thorogh. I zrobili byśmy to, aczkolwiek byli byśmy około 21, czego nie lubię.

Przejeżdżając przez Sovietabad, Andrzej zrobił przerwę na odpoczynek, a ja wdałem się w gadkę z lokalesami. Zapytałem kiedy będzie dobra droga i o której dojedziemy. Zapytałem też czy można tu przenocować. Tak można, zapraszam do siebie do domu. Takiej okazji nie można zmarnować. Śpimy w jednym pomieszczeniu z gospodarzami. Na szerokiej drewnianej konstrukcji. Kobiety śpią w innym pomieszczeniu.

Około 21 przyszedł czas na kolację. Też w męskim gronie. Była zupa z mięsem, do tego chleb, wątróbka ze słoniną oraz wódka i piwo. Wszystko raczej smaczne. Andrzej sporo pojadł a ja mniej. Potem mycie skromne. Banię mają 5 km stąd a codzienne mycie, to zimna woda w misce.

Gospodarz opowiadał trochę o trudnym życiu w Pamirze. Ludzie nie mają pracy ani pieniędzy. Ciekawostką jest to, że już kilka wiosek wcześniej ludzie mówią innym dialektem pamirskim. Różnice są znaczne, bo padło parę przykładów.

Leżę sobie teraz, słucham muzyki i w sumie jest mi dobrze. Jutro pojedziemy do Thorog zrobić zakupy i jedziemy dalej w stronę Duszanbe.

IMG_4801-1024x768.jpg IMG_4803-1024x768.jpg IMG_4804-1024x768.jpg IMG_4816-1024x768.jpg IMG_4830-1024x768.jpg IMG_4821-1024x768.jpg IMG_4828-1024x542.jpg IMG_4814-1024x768.jpg IMG_4837-1024x768.jpg

Dzień 45

90 km, Sovietabad – Chorog

Mieliśmy ambitniejsze plany, ale dojechaliśmy tylko do Chorog. Już po drodze czułem, że trzeba nam dnia odpoczynku. U naszych gospodarzy za bardzo nie odpoczęliśmy. Ciągle ktoś łaził i trzaskał drzwiami, nawet w nocy. Rano zjedliśmy po kawałku domowego placka i popiliśmy herbatą. Pożegnaliśmy się szczerze, uściskaliśmy sobie prawicę i w drogę. Naprawdę porządni mieszkańcy Pamiru (jak o sobie mówią).

W Chorog znaleźliśmy hotel w centrum za 25$ ze śniadaniem. Tylko trochę pochodziliśmy po mieście, kupiliśmy melona na bazarze i kilka drobnych rzeczy. W hotelu jest bardzo smaczna restauracja i tam się stołujemy, nie mamy potrzeby chodzić dalej.

Samo miasto nie jest małe jak na tutejsze warunki. Położone jest na wysokości 2000 mnpm, i za dnia panuje tu upał, czego nie ma w wyższych partiach gór i miasteczkach tam położonych. Miasto ma dwie główne ulice po obu stronach rzeki Gunt. Gunt znowu wpływa za kilka kilometrów do rzeki Panj (Pyandzh river).

Jutro o 7 mamy zamówione śniadanie i potem lecimy na północ. Po drodze znajdziemy jakiś nocleg.

Tak więc dziś krótki, techniczny dzień z nastawieniem na regenerację. Coraz częściej takie dni są nam potrzebne. Rano też musimy zatankować dobre paliwo, bo to co dziadek z wiadra nalewał nam w Murgab, to się ledwo pali. Moc jest znikoma, brak wolnych obrotów, gaśnie przy redukcjach, słowem gówno a nie paliwo. No ale takie są warunki i nie ma wyboru, trzeba lać co jest dostępne. Tu w mieście są trzy dobre stacje i jutro dowiemy się jaka jest jakość paliwa.

IMG_4850-1024x683.jpg IMG_4853-1024x768.jpg IMG_4854-1024x768.jpg IMG_4855-1024x768.jpg IMG_4856-1024x768.jpg IMG_4857-1024x768.jpg IMG_4861-1024x768.jpg

Nasz hotel

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Witejcie roztomili, nie wiem dlaczego tak narzekalem na ruskie drogi, dzisiejsza trasa znowu dała nam w kość. Z Chorogb dojechaliśmy do Kalaikchum , takich urwisk jeszcze nie widziałem w dole rzeka Pandz po drugiej stronie Afganistan , widoki przepiękne ale strach przed upadkiem niesamowity. Po stronie afgańskiej ścieżki wykute w skale jakieś niskie domki nie widać żadnych ludzi ale ludzie tam żyją , zauważyłem człowieka z osiolkiem. Trasa była bardzo wymagająca i męcząca w szutrze ostre podjazdy i zakrety Tiry z tyłu i z przodu o LandCruizerach nie wspomnę jeżdżą szalenie ale daliśmy rade . Zawsze najlepsze przed nami, Marcin mówi że nic gorszego nie może nas spotkać, po prostu zahartowalismy się.

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 46

254 km, Chorog - Kalaikhum

Dziś był znowu ciężki dzień jeżeli chodzi o jazdę i piękny jeżeli chodzi o widoki.

Jechaliśmy nad brzegiem rzeki Panj, po drugiej stronie rzeki Afganistan. Początkowo tylko skały a właściwie potężne góry, a potem w miarę jazdy i schodzenia na wysokość około 1500 mnpm pojawiają się ludzkie osady. Na początek strasznie prymitywne, lepianki, a potem ładniejsze, okazalsze, wśród strzelistych drzew, bogatsze domy i zagrody.

Po afgańskiej stronie nie ma dobrej drogi. Początkowo jest jedynie zalążek ścieżki. Nigdy bym nie wszedł. To jest wydrążone w skałach przejście, właściwie podest na szerokość człowieka na potężnej wysokości i widać ludzi, którzy to przejście robią. Obłęd.

Potem jednak ta ścieżka zamienia się w drogę, piaszczystą. Pojawiają się ludzie idący oraz jadący na motorowerach. Afganistan, cholera! Machamy sobie. Są ubrani odmiennie od Tadżyków, w białe stroje i nakrycie głowy.

Rzeka Panj nie jest ładna. Wody ma rwące i takie brudne, koloru kawy z mlekiem. Nie napił bym się. Kilka rzek wpada do niej i to widać podczas jazdy. I te rzeki też mają swoje kolory. Przeważnie zbliżone, ale jedna miała kolor czerwony jak rozwodnione buraki nie mam pojęcia skąd te kolory.

Droga z Chorog do Kalaikhum to około 250 km, ale nawierzchnia jest albo słaba, albo tragiczna. Jest wąsko, trzeba uważać, żeby nie wpaść po prostu w przepaść. W sumie 8 godzin jechaliśmy. Spotkaliśmy ekipę Rosjan na motocyklach, oraz klika ekip rowerzystów, w tym Polaków.

W Kalaikhum skorzystaliśmy z oferty człowieka, który oferował noclegi. Nie jest źle. A nawet jest bardzo dobrze. Piękne miejsce nad rzeką, dopływem Panj. Koszt 30$ za dwie osoby ze śniadaniem i kolacją. W hotelu cena 145$ za to samo.

IMG_4881-1024x768.jpg IMG_4878-1024x768.jpg IMG_4875-1024x768.jpg IMG_4886-1024x768.jpg IMG_4890-1024x768.jpg IMG_4889-1024x784.jpg IMG_4884-1024x768.jpg IMG_4885-1024x768.jpg IMG_4892-1024x768.jpg IMG_4893-1024x768.jpg IMG_4896-1024x427.jpgIMG_4898-1024x519.jpgIMG_4904-1024x768.jpg IMG_4905-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 47

382 km, Kalaikhum - Duszanbe

Dojechaliśmy do Duszanbe, stolicy Tadżykistanu. Opuściliśmy Pamir. Trochę szkoda i przykro, ale taka jest kolej rzeczy.

Tradycyjne już muszę ponarzekać na drogę. Pierwsze dwadzieścia kilometrów był trudne, ale bez przesady. Potem następuje cud: z szutru wjeżdża się na asfalt. Ten asfalt ciągnie się przez 80 kilometrów i jest wspaniały i równy. Początkowo strach szybciej jechać w obawie, że za zakrętem znowu będzie pach lub żwir, ale nic takiego nie ma miejsca. W końcu człowiek nabiera pewności i czerpie przyjemność z jazdy kładąc się w zakrętach i przypominając sobie o szóstym biegu. Bajka. Po lewej Afganistan, ale trochę już powszedni, bo oglądany godzinami od kilku dni. Dwa razy trzeba się zatrzymać do kontroli paszportowej. Wszystko w bardzo przyjemnej atmosferze.

Cud się kończy i zaczyna się "nie cud", czyli 50 kilometrowy odcinek wjazdu na przełęcz lub dwie obok siebie. Teraz będę narzekał: nie mam już oleju w obu amortyzatorach, silnik mi się przegrzewa bo nie mogę rozwinąć prędkości. Jadę przeważnie na dwójce lub jedynce i gorąc bucha na nogi. Ciągle mijają nas samochody z przeciwka. Jeśli zaś ciężarówki, to ktoś się musi zatrzymać bo wąsko. Kurz przy mijaniu jest taki, że widać na pięć metrów i łatwo wtedy wpaść niekontrolowanie w dziurę. Jedzie się non stop na stojaka i nogi nie wytrzymują. Przez szybę ledwo widać. W zębach piach. Człowiek cały spocony. Wszystko się trzęsie, puka, stuka, obija. Mam wrażenie, że na pewno coś się urwie. Kamienie strzelają spod kół co sekunda i walą o osłonę silnika (niezbędna). Ten opis jest uniwersalny i tak się jedzie w trudnych warunkach o których pisałem wcześniej czy to w Mongolii czy teraz. Ten podjazd i zjazd zajął nam dwie godziny. Kiedy to się kończy i zaczyna się asfalt, musimy się zatrzymać i kwadrans odpocząć. Nogi drżą, ręce drżą. Trzeba dociągnąć pasy na bagażach i zobaczyć czy coś się nie urwało. Trzeba wypłukać oczy i umyć szybę w kasku. Może lżejszy motocykl daje przyjemność z takiej nawierzchni, ale ani GS ani V-Strom nie dają. Właśnie dla tego nie mamy zdjęć z tych odcinków. Po prostu nie ma jak tego zrobić.

Następnie dojeżdżamy do Kulab. Miasto może i warte nocowania i poznania, ale nie mamy na to czasu. Jadąc szeroką aleją czuję wspaniały zapach szaszłyka i zatrzymujemy się przy restauracji, wchodzimy do ogrodu i zamawiamy po dwie sztuki i zimny kompot. Kompot pycha, zimny o smaku śliwek. Szaszłyki nie udane, w jakimś kwaskowym sosie, słabizna. Tankujemy na normalnej stacji i ruszamy dalej w kierunku stolicy. Droga bardzo dobra (wiedzieliśmy o tym), a około 80 km przed Duszanbe naprawdę piękna równa droga z dwoma tunelami, w których jedziemy wolno, ponieważ jest tam chłodno i przyjemnie.

Dojeżdżamy do Duszanbe, znajdujemy z pewnymi problemami nasz hostel i spędzamy czas standardowo, robiąc przepierkę, jedząc i popijając piwo.

Jutro znowu nie lekko. Otóż tunel Anzob jest zamknięty (zalany wodą) i jeśli mamy jechać zaplanowaną trasą, to czeka nas 3 (trzy) godziny jazdy tak jak we wcześniejszym opisie, gdyż trzeba pokonać dwie przełęcze (czy też szczyty). Powiem szczerze - nie chcę. Dumamy teraz co z tym fantem począć.

IMG_4906-1024x768.jpg IMG_4908-1024x768.jpg IMG_4912-1024x768.jpg IMG_4913-1024x554.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 48

652 km, Duszanbe (TJ) - Buchara (UZ)

Długi ale fajny dzień, z kilkoma ciekawostkami.

Zawsze gdy przekraczamy granicę, to wstajemy o godzinę wcześniej, czyli o 5 rano. Chcieliśmy dojechać do Buchary a to bardzo daleko jak na nasze ostatnie dzienne zasięgi, więc nic pewnego, a do tego granica. Ponoć szybka, ale dziś czwartek trzynastego.

Do granicy tylko 60 km. Po wyjeździe z Duszanbe zatrzymaliśmy się na większej stacji benzynowej, i tankujemy za wszystkie tadżyckie pieniądze (somoni) jakie mieliśmy, właściwie do pełna. Podjeżdżając do granicy trzeba się zatrzymać przed pierwszym szlabanem. Stoi tam garstka sprzedawców walut. Mimo niechęci do tej formy wymieniamy dolary na "sum". Podjeżdża także motocykl Africa Twin z parą Włochów na pokładzie. Też wymieniają walutę. Trochę rozmawiamy i jedziemy razem na przejście graniczne.

Granica od strony Tadżykistanu to zaledwie 10 minut. Oddajemy kwitek otrzymany przy wjeździe do kraju i jedziemy dalej.

Po stronie uzbeckiej też łatwo. Trzeba wypełnić druk celny, jak na każdej granicy. Włoska pasażerka musi przejść przejście jak osoba piesza, czyli w sumie nieco dłużej. Schodzi nam się około godzinę i gdy już wszystkie stemple i kwity zrobione, dwaj żołnierze idą ze mną do mojego motocykla, rozkładają obok służbowy koc i każą wykładać wszystkie bagaże. Jestem mocno zdziwiony. Biorę rollbag ze sprzętem kempingowym oraz torbę ze środkowego kufra i podaję im, a oni każdą rzecz rozpakowują, miętoszą, obracają, obmacują. Myślę sobie - Jezu - to będzie kilka godzin straconego czasu. Łapówki chcą, czy co? Trafiają na notebooka i cyrk się zaczyna. Jakie hasło? Nie podam. Proszę wpisać. Wybieram konto mojego syna i loguję się. Ponieważ to nowy system Windows 10 i to konto nie było używane, to inicjalizacja trwa piekielnie długo. Potem zaczyna się dwadzieścia minut łażenia celnika po komputerze. Masakra i makabra i chyba groteska. Szuka pornografii. Nic nie ma. Zostawia komputer i zabrania dotykać. Wszystko na kocu na betonie. Bierze namiot, obmacuje, wyciąga, sprawdza woreczki ze śledziami, wyciąga śledzie, obmacuje woreczki ze stelażem, zagląda, niezdarnie pakuje. Myślę sobie , że jak czegoś nie zrobię to będziemy tam nocować, więc zaczynam z nim rozmawiać. Pytam o co chodzi, może jest metoda na szybsze załatwienie sprawy. Czy będzie nas tak wszystkich skrupulatnie przeglądał. Atmosfera robi się nieco lżejsza. Ale jeszcze z pół godziny przeglądają moje rzeczy. Ale pod koniec już jesteśmy "kumple" i wiem, że wszystko będzie od tej pory dużo szybciej. Andrzeja i włochów też sprawdzają "na kocu" ale o wiele bardziej powierzchownie. Włosi (Walter i Sylwia) są na granicy uzbeckiej już trzeci raz w życiu i wiedzą, że to są "psychopaci", jak ich między sobą nazywamy. Tak czy inaczej 2,5 h nam zabrali.

Wjeżdżamy do Uzbekistanu. Ja oczywiście jestem negatywnie nastawiony i nic mi się nie podoba, ani wsie, ani samochody, ani ludzie. Najchętniej bym już wyjechał. Taki efekt granicy. Jednak z czasem wszystko się stabilizuje. Jest upalnie, pełno kurzu, wszystko suche. Jedziemy w trzy motocykle, bo Włosi także do Buchary chcą dojechać. Fajnie, prowadzę teraz dłuższy konwój. Mam skłonność do prowadzenia grupy. Robimy odpoczynek. Kupujemy zimne picie i jemy coś ciepłego. Potem jedziemy słabymi ale asfaltowymi drogami jeszcze ze 150 km i dojeżdżamy do przełęczy, gdzie podobno ma nie być asfaltu. Ale jest i zaledwie są krótkie odcinki szutru. Nie zauważamy nawet tego. W pewnym momencie Walter wychodzi na prowadzenie a ja spadam na koniec. I nagle jest bardzo przyjemnie i beztrosko. Ładna droga a ja myślę sobie o niebieskich migdałach i coś tam sobie śpiewam w myślach. I zdaję sobie sprawę, że właśnie mija piętnaście tysięcy kilometrów wyprawy (15000 km), podczas której nieustannie prowadziłem, nawigowałem, obserwowałem nawierzchnię i kontrolowałem Andrzeja w lusterku. A teraz mam wolne. Trwało to może z 50 km i potem znowu "liderowałem".

Uzbekistan to kraj bez benzyny. Jest to koszmarne przeżycie dla kogoś kto to widzi po raz pierwszy. Jest pełno samochodów. I zatrzęsienie stacji benzynowych. Może nawet są na pierwszym miejscu w świecie. Co z tego? Nie ma benzyny. Stacje są albo zamknięte, albo sprzedawany jest tam gaz. Stacja goni stację, małe, duże, kolorowe, szare, z ogródkami, z płotami, z ławeczkami, z różyczkami, o fikuśnych nazwach, ze znaczkami. Wszystko na nic. Benzyny nie ma. Zamknięte albo gaz. Dziki kraj myślę sobie i włos mi się jeży, bo mojej benzyny starczy jeszcze na dwie godziny. Jak przeżyć? Trzeba się rozglądać i szybko uczyć. Przy drodze, oprócz arbuzów, melonów, fanty i coli, stoją też butelki z sikami, na pierwszy rzut oka. A nie, to benzyna w butelkach po napojach. Stoi taka butelka na kamieniu i nic więcej. Walter poucza: to znak, że tu jest szansa na benzynę. On sam ma prawie najmniejszy bak, więc musi wykazać inicjatywę. Podjeżdżamy na malutki bazar w wiosce, przez którą jedziemy i następuje dla mnie pierwsza lekcja tankowania. Parkujemy, pytamy czy jest benzyna. Jest, a ile trzeba? Na przykład dziesięć litrów. Będzie A ile oktanów? 91. Po ile? 3500 somoni (mniej niż dolar). Ok, bierzemy 30 litrów, macie tyle? Znajdzie się. Następnie znoszą to wszystko w litrowych i półtora litrowych butelkach. Każdy z nas bierze swoja dziesiątkę i przelewa do baku, a dzieci zabierają puste butelki. Potem zapłata i seria pytań: ile kosztuje, ile pali, ile wyciąga? Mycie rąk bo śmierdzą benzyną i w drogę. Myślę sobie, że dam radę w tym kraju. Tyle stacji, ale tankowanie na bazarze. Cały czas uważam, że to dziki kraj.

Dalej jedziemy dość dobrą i monotonną drogą. Tego mi było trzeba, dużego dziennego zasięgu. Odwykłem od tego. Robimy w sumie dwie półgodzinne przerwy na jedzenie i do Buchary dojeżdżamy godzinę po zachodzie słońca. Ta ostatnia godzina jest trudna, bo droga mocno dziurawa przed miastem. Walter wie, w którym hotelu oni się zatrzymają, więc my także się podłączamy. Faktycznie, hotel fajny. 40$ z dwie osoby ze śniadaniem, w ścisłym starym mieście. Motocykle wędrują na patio hotelowe. Pokoje klimatyzowane, standard bardzo dobry (przynajmniej dla przybyszów z Pamiru). Andrzej wyczarowuje po dwa piwa a ja siadam, żeby coś napisać. Internet jest hotelowy ale przerywa i jest wolny.

IMG_4916-1024x768.jpg IMG_4917-1024x768.jpg IMG_4920-1024x768.jpg

Dzień 49

Zero km, Buchara

Dziś tylko zdjęcia

IMG_4926-923x1024.jpg IMG_4927-1024x768.jpg IMG_4954-1024x768.jpg

Sto dolarów

IMG_4937-1024x936.jpg IMG_4932-1024x768.jpg IMG_4949-531x1024.jpg IMG_4948-888x1024.jpg IMG_4944-768x1024.jpg IMG_4942-1024x768.jpg IMG_4939-1024x957.jpg IMG_4938-623x1024.jpgIMG_4957-1024x768.jpg IMG_4959-1024x768.jpg IMG_4967-768x1024.jpg IMG_4963-1024x768.jpg IMG_4958-1024x768.jpg IMG_4977.jpg IMG_4970.jpg IMG_4974.jpg IMG_4986.jpg

Paliwo trzeba kupować po znajomości na czarnym rynku

IMG_4990-1024x768.jpg IMG_4992-1024x768.jpg IMG_4993-1024x768.jpg IMG_4991-768x1024.jpg

IMG_4994-1024x768.jpg IMG_4996-1024x768.jpg IMG_4998-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 50

Zero km, Buchara

Dziś jubileuszowy pięćdziesiąty dzień podróży. Spędzamy go w Bucharze. Odpoczywamy. Nasi znajomi Włosi rano pojechali do Chiwy. My jedziemy tam jutro rano. To około 500 km.

Korzystając z okazji rannego wstania, postanowiłem przejść się po starym mieście z godzinkę. Jeszcze nie było żadnych turystów, a wszystkie turystyczne sklepy i atrakcje jeszcze nie pracowały. Było rześko, świeciło już słońce. Przeszedłem starymi uliczkami. Dużo mieszkańców było już na nogach, małe sklepiki były otwarte. Posiedziałem w parku patrząc jak kilka kobiet wielkimi szczotkami zamiata chodniki. Jest też zwyczaj polewania wodą drogi czy chodnika przed domem lub sklepem. Szczególnie gdy jest on z ubitej ziemi. Często widziałem jak kobieta z wiaderkiem rozchlapuje wodę. Trochę mniej się kurzy, ale starcza to na kilkanaście minut.

Ogólnie miasto jest całkiem duże. My nie opuszczamy okolic starego miasta ale można poczuć jego rozległość podczas wjazdu. Ruch jest spory, dobrze rozwinięta jest sygnalizacja, jest dużo taxi. Ludzie są niesamowicie uprzejmi. Czego jak czego ale tej cechy nie można im odebrać.

IMG_5012-1024x768.jpg IMG_5013-1024x768.jpg IMG_5014-1024x768.jpg IMG_5007-1024x768.jpg IMG_5008-1024x768.jpg IMG_5009-1024x768.jpg IMG_5010-1024x768.jpg IMG_5011-1024x768.jpgIMG_5020-1024x768.jpg IMG_5021-1024x768.jpg

Dzień 51

479 km, Buchara - Chiwa

Ten dzień zaczął się o 5:15. Chcieliśmy jeszcze zjeść o szóstej śniadanie (było umówione) i jechać jeszcze gdy słońce nie pali. Dziś wjeżdżamy w rejony pustynne, więc jeśli tylko można uniknąć słońca, to tak trzeba robić.

Nawigację nastawiłem na hotel Szeherezada w Chiwie, bo w tym hotelu mieli też zatrzymać się Włosi, a lubimy ich towarzystwo. Co ciekawe Garmin ma w swojej bazie niemal wszystkie obiekty do których jeździmy podczas podróży. Niesamowite ułatwienie. Nie trzeba nastawić adresu, co nie jest takie łatwe przy transkrypcjach na angielski a niekiedy przy mapach Open Street Map nawet niemożliwe, tylko wybieram z listy, potwierdzam na mapie, że nie ma błędu i jazda. Śniadanie opóźniło się o dwadzieścia minut ale w sumie udało się wyjechać przed siódmą.

W bocznej stopce Andrzeja Suzuki odpadła właśnie stopka. Tak jakby w kostce się ułamała. Czyli została sama noga bez stopy. Ogromny kłopot. Bo na centralkę z powodu ciężaru nie postawi się w drodze. A nawet jeśli, to na chwilę trzeba oprzeć na bocznej, która wbija się teraz w ziemie jak gwóźdź.

Jedziemy wolno bo spore dziury. Nigdzie nie ma butelek z benzyną. Na razie nie potrzeba, ale jesteśmy czujni. Jest niedziela rano i może przez to. W każdym razie po drodze widzę jakiś otwarty mały warsztat i podjeżdżamy. Pytam czy jest spawarka i okazuje się że jest. Andrzej sam sobie spawa a ja przy okazji kupuję dziesięć litrów paliwa. Już spokojniejsi jedziemy dalej. Widoki są pustynne a droga wyboista. Ale prace drogowe ciągle trwają, więc trzeba pochwalić i powiedzieć, że za kilka lat ta droga będzie bardzo dobra. Jest też odcinek znakomitej autostrady, przez około sto kilometrów. Na tym właśnie odcinku nasze motocykle pożerają chyba z 7 litrów na sto lub więcej, jadąc 100 km/h lub mniej. To słabe paliwo znika w oczach a zawory dzwonią. Udaje nam się dokupić po drodze paliwa do pełna, ma chyba 80 oktanów a płacimy drogo. W pewnym momencie silnik tak słabo pracuje i dzwoni, że postanawiam przełączyć mapę zapłonu na inną, dla niskich oktanów. Robi się to u mnie zmieniając kostkę w skrzynce pod siedzeniem (trzeba mieć drugą). Zmiana ogromna na lepsze. Dzwonienie zaworów przesunęło się znacznie. A Andrzej nie ma oktano korektora i się męczy.

Dojeżdżamy do Chiwy. Kierujemy się do hotelu Szeherezada. Miejsca są, cena 50$ za pokój. Lokalizacja doskonała. Są też nasi znajomi z Włoch. Witamy się i od razu zaczynamy walkę o paliwo. To jest chore. Dwie pierwsze godziny w pięknym starym mieście zmarnowane na organizowanie benzyny i to z pomocą właściciela hotelu. I teraz w łazience stoją i śmierdzą baniaki.

Miasto jest ładne. Dużo mniejsze niż Buchara i cichsze. Wszystkie atrakcje wewnątrz murów starego miasta. Chodzimy dobrą godzinę. W końcu wracamy by odpocząć a po kolejnej godzinie wspólnie idziemy na kolację. Kolacja bardzo udana. Tradycyjnie szaszłyki i piwo, ale tym razem naprawdę smaczne.

My jutro śpimy do oporu a Walter z Sylwią jadą z powrotem do Buchary i dalej do Biszkeku, skąd odlatują do domu. Mogli by wracać inną drogą, ale już wie gdzie po drodze tankować, więc będzie wracał tą samą. Sami oceńcie. Co "oni" spieprzyli w tym kraju, że powstała taka sytuacja z benzyną. Jest olbrzymi czarny rynek, zajmuje się tym tysiące osób. Ja zapamiętam, że to właśnie jest największą atrakcją turystyczną Uzbekistanu. Starożytne miasta, to przy tym "pikuś".

Walter to niesamowicie doświadczony podróżnik motocyklowy. Był niemal wszędzie. Później podam link do książki jaką o podróżach motocyklowych napisał. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

Spawnie i tankowanie przy okazji.

IMG_5037-1024x768.jpg IMG_5038-1024x768.jpg

Na pytanie o benzynę, w Uzbekistanie odpowiadają: stacji u nas dużo. Tylko po co?

IMG_5049-1024x768.jpg IMG_5052-1024x678.jpg IMG_5048-1024x768.jpg IMG_5047-1024x768.jpg

Klasyczny obrazek, wszyscy się na nas patrzą. Czuję się jak w zoo.

IMG_5046-1024x768.jpg

Okolica raczej pustynna

IMG_5039-1024x768.jpg IMG_5041-1024x768.jpg

Nasz hotel - polecam.

IMG_5059-1024x768.jpg IMG_5058-1024x768.jpg IMG_5057-1024x768.jpg IMG_5055-1024x768.jpg IMG_5054-1024x768.jpg IMG_5060-1024x768.jpgIMG_5087-1024x768.jpg

Chiwa (Khiva)

IMG_5080-1024x768.jpg IMG_5083-1024x768.jpg IMG_5075-1024x768.jpg IMG_5073-1024x768.jpg IMG_5069-1024x768.jpg IMG_5068-1024x768.jpg IMG_5064-1024x768.jpg

Dzień 52

Zero km, Chiwa

Pomału nasz wyjazd dobiega końca, więc spędzamy więcej czasu na odpoczynku niż w drodze. Chiwa to ostanie z pięknych starych miast na naszej drodze. Jest bardzo klimatyczne.

Sytuacja w Mongolii a potem w Pamirze spowodowała, że narosło nam ponad 7 dni opóźnienia w stosunku do planowanego kalendarza. Dodatkowo jesteśmy już zmęczeni fizycznie i trochę psychicznie. Skracamy podróż i z Kazachstanu a konkretnie z miasta Atyrau kierujemy się najkrótszą drogą do kraju. Gruzja poczeka na kolejną wyprawę.

W sumie taki był pierwotny plan. Jednak sytuacja na Ukrainie spowodowała, że chcieliśmy ominąć ten kraj. Teraz jednak wracamy do korzeni i jedziemy przez Ukrainę. Na razie nie wiadomo którym przejściem granicznym wjedziemy z Rosji, ale to się wyjaśni w ciągu kilku dni. Możliwe, że jeszcze inaczej będziemy musieli pojechać. Okaże się.

Jutro mamy w planie dojechać do miasteczka Moynak nad dawnym brzegiem morza Aralskiego a dziś pustynią. Kolejny dzień to granica Uzbekistanu i nocleg w Beynau. Następnie Atyrau i dwa noclegi w tym mieście. Oraz spotkanie ze znajomym, który tam mieszka.

Dziś odpoczynek, drzemka w ciągu dnia, restauracja, zdjęcia. Przeszkadza upał. A jutro ma być 43 stopnie. Ale rano już nas tu nie będzie.

IMG_5095-1024x768.jpg IMG_5096-1024x768.jpg IMG_5089-1024x768.jpg IMG_5090-1024x768.jpg IMG_5091-1024x768.jpg IMG_5092-1024x768.jpg IMG_5093-1024x768.jpg IMG_5094-1024x768.jpg IMG_5097-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 53

463 km, Chiwa - Moynaq

Pierwsze dwieście kilometrów minęło w nudzie. Potem nie zauważyłem gdy Garmin poprowadził nas pod turkmeńską granicę. Straciliśmy przez to 50 kilometrów. Dopiero w Kungrad coś się zadziało. Mianowicie w tym mieście odbijamy do Mujnak i również trzeba tu zatankować.

Wjeżdżamy i kierujemy się na bazar. Tam pytam kilku kierowców i nic. Nie ma, nie wie, nie zna. Jedziemy w grupę ciężarówek przy drodze nieopodal. I znowu źle. Ogólnie nie ma ale jest jedno miejsce ze słabą benzyną. Ile oktanów, pytam? Pięćdziesiąt! No nie, to poza tolerancją. Facet mówi, że zadzwoni na pobliską stację. Rozśmieszył mnie. Ale mówi, że paliwo jest. Ja mu nie chcę wierzyć i jeszcze z nim dyskutuję, ale on powtarza, paliwo jest. Jedziemy niespiesznie jakieś pięć kilometrów, mijając po drodze kilka zamkniętych stacji i w oddali widzę tę jedna namaszczoną i jeden samochód, który tankuje. Oczom nie wierzę. Jeszcze się upewniam jaka jakość, doskonała, osiemdziesiąt oktanów i lepszej w mieście nie ma. Opijamy się tej benzyny ile tylko wejdzie plus w butelki. Pozostaje jeszcze jeden problem. Dziś robimy jeszcze 90 km i jutro z powrotem, więc musimy być na start z Kungrad absolutnie pełni. Więc zagaduję do faceta, który tankował gdy przyjechaliśmy. Miał on wielki baniak na benzynę w bagażniku. Dobijamy targu, tę jego benzynę jutro rano odkupimy u niego w domu. Pojechałem z nim do domu i jutro będzie na nas czekać 20 litrów paliwa w dobrej cenie. Nie wiadomo czy paliwo na stacji doczeka jutra. Sprawdzimy to też.

Potem 90 km do Mojnak, już na spokojnie choć w upale.

Hotel tragiczny, ale dobrze że jest, bo w Kungrad nie było.

Atrakcją Mojnak jest punkt widokowy obrazujący jak to było kiedyś kiedy morze Aral jeszcze nie wyschło. Smutny widok. Poznani w sklepie chłopaki zawieźli nas i pokazali starą fabrykę konserw. Kolejny smutek.

Oby do jutra. Kupiliśmy coś na kolację a jutro już będziemy w Kazachstanie.

IMG_5101-1024x768.jpg IMG_5112-1024x768.jpg IMG_5122-1024x768.jpg IMG_5123-1024x768.jpg IMG_5125-1024x768.jpg IMG_5128-1024x768.jpg IMG_5129-1024x768.jpg IMG_5132-1024x768.jpg IMG_5135-1024x768.jpg IMG_5136-1024x768.jpg

Hotel, zapraszam.

IMG_5109-1024x752.jpg

Recepcja

IMG_5106-1024x768.jpg

Jest toaleta

IMG_5105-1024x768.jpg IMG_5104-1024x768.jpg

Jest prysznic

IMG_5144-1024x768.jpg

Jedziemy popatrzeć na miasto

IMG_5142-1024x768.jpg

Fabryka konserw rybnych

IMG_5143-1024x768.jpg

Dzień 54

551 km, Moynaq (UZ) - Beynau (KAZ)

Rano o siódmej wyjechaliśmy z hotelu. W sumie to nie polecam wizyty w Moynak a tym bardziej w jedynym tu hotelu. Szkoda zachodu.

Za półtorej godziny byliśmy w Kungrad ale w umówionym miejscu nie było naszego człowieka z benzyną. Byliśmy kwadrans przed czasem. Pojechaliśmy na stację i benzyna jeszcze była. Więc znowu kupiliśmy do pełna a ja jeszcze w pięć butelek, które załadowałem do opon zapasowych. Potem jeszcze wróciliśmy i czekaliśmy kolejny kwadrans w umówionym miejscu, ale człowiek się nie zjawił. Więc w drogę.

Droga nie najgorsza. Czterysta kilometrów prostej drogi. Tylko kilka słabych odcinków. Nawet upału nie było. Na granicy kiepsko. Najpierw godzinę czekaliśmy na wjazd na przejście. Potem procedura przynajmniej półtorej godziny po stronie uzbeckiej. Następnie godzina po stronie kazachskiej. Od groma czasu straciliśmy. Po granicy, do miasta prowadzi około 50 km bardzo złej drogi. To znana sprawa wśród zainteresowanych tematem. Wiadomo, że da się przejechać i że jest źle. Potwierdzam, od granicy do Beynau jest bardzo zła droga. Jedzie się dwie godziny. Da się przejechać. Po drodze spotkaliśmy jednego rowerzystę z Finlandii i motocyklistów jadących w Pamir. Nie byli niczego świadomi z praktycznych zagadnień. Nie wiem czy im się uda. Daliśmy im kilka uwag i trochę się wystraszyli.

W hotelu spotkaliśmy Włochów, których wcześniej spotkaliśmy za Pamirem. Miłe spotkanie. Oni jutro jadą do Astrachania a my tylko do Atyrau. Nawet nie tankowaliśmy jeszcze. Musimy kasę wymienić. W hotelu też na kredyt kolację zjedliśmy. Jak jest dolar, to jest wszystko. Rano trzeba iść do banku, bo nikt z ludzi nie chce wymienić. Dobrze że chociaż klima działa w pokoju, bo gorąco.

To jest "Ta" stacja

IMG_5146-1024x768.jpg IMG_5147-1024x768.jpg

Cmentarz

IMG_5148-1024x768.jpg IMG_5149-1024x768.jpg

400 km prostej drogi przez pustynię

IMG_5151-1024x768.jpg IMG_5150-1024x768.jpg

Na granicy.

IMG_5152-1024x768.jpg

Po granicy

IMG_5153-1024x768.jpg IMG_5155-1024x768.jpg IMG_5154-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 55

459 km, Beynau - Atyrau

Luźny jak nigdy dzień. Wyspałem się, że aż mnie głowa boli.

Rano musieliśmy wymienić walutę, więc zeszło się z wyjazdem aż do dziesiątej. A potem ponad czterysta kilometrów drogi i właściwie jeden tylko zakręt. Pomimo tego niemal brak zmęczenia. Paliwo nareszcie dobrej jakości. Motocykl pracuje nareszcie tak jak dawniej. Droga idealna.

W Atyrau pobędziemy dzień lub dwa. Mój kuzyn kilka lat był tutaj lekarzem i z jednym z jego znajomych pójdziemy dziś na kolację. Samo miasto jest mocno industrialne ale centrum sprawia miłe wrażenie. Na razie tylko przejazdem wszystko widzieliśmy.

Wieczorem poszliśmy na kolację oraz pooglądać miasto. Zupełnie fajnie to wygląda.

IMG_5163-1024x768.jpgIMG_5174-1024x768.jpg IMG_5173-1024x768.jpg IMG_5172-1024x768.jpg IMG_5171-1024x768.jpg IMG_5196-1024x768.jpg IMG_5197-1024x768.jpg IMG_5183-1024x768.jpg

Dzień 56

382 km, Atyrau (KZ) - Astrachań (RUS)

Zamiast dwóch dni w Atyrau, zrobiliśmy krótki przelot do Astrachania. Nigdy nie wiadomo ile zajmie granica. Bywało, że i 3-4 godziny. Poza tym hotel w Atyrau pomimo wysokiej ceny 60$ nie był fajny. Tu mamy podobnej jakości hotel za 14$.

Wspomnę tylko że droga do granicy była średnia a ostatnie 20 kilometry bardzo dziurawe. Sama granica była chyba najszybsza w całej naszej podróży. Niesamowite 30 minut. To jest szok! Zwłaszcza, że rosyjskie granice są bardzo formalne. A tu po prostu wehikuł czasu. Wyjechaliśmy wcześniej niż wjechaliśmy. To dla tego, że ponownie odebraliśmy dwie godziny! Już nas od Polski dzieli jedna godzina.

Południowe granice Ukrainy są zamknięte. Będziemy jechali przez Wołgograd i Woroneż. Trochę dłużej ale to wszystko co można chyba wymyślić. Oczywiście południowa opcja przez Gruzję odpada. Nawet nie chcemy robić jakiegokolwiek tranzytu tamtędy. Pojedziemy tam innym razem jako osobną podróż.

Wspomnę, że dziś zjedliśmy przepyszny obiad, chyba najlepszy od bardzo dawna. Wieprzowe żeberka w sosie czosnkowym z frytkami. Wieprzowe! Wieprzowiny nie jedliśmy chyba ze czterdzieści dni. Drżyjcie świnie, powracam!

IMG_5199-1024x768.jpg

Granica po przekroczeniu

IMG_5201-1024x768.jpg

Most pontonowy, płatny 50 RUB

IMG_5204-1024x768.jpg IMG_5203-1024x768.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Administrator

Dzień 57

768 km, Astrachań - Nowonikołajewskij (Droga M6)

Dwie godziny czasu, które dostaliśmy w prezencie po przekroczeniu granicy należało wykorzystać. Wstaliśmy o piątej (dla naszych organizmów siódmej), szybkie śniadanie i w drogę.

Wszystko jedno jaki to będzie miało odbiór, ale muszę to napisać: Rosja to kraj, w którym mógłbym mieszkać. Tego z Polski nie widać, ale wracając z Azji, kiedy wjedzie się do Rosji, to tak jakby być w Polsce. Znajome zachowania, miasta które działają jak w Polsce i tak samo ludzie.

Wczoraj jeszcze kupiliśmy Internet. Wcześniej w Rosji mieliśmy kartę sieci MTS, ale nie mogliśmy znaleźć salonu, więc w 10 minut kupiliśmy Beeline. Chyba najpopularniejszą sieć. To niesamowite jak Internet jest w tej chwili dostępny, nawet w tych biednych krajach, w których byliśmy. Wody nie było, światła nie było, a nasz modem funkcjonował. O tempora, o mores!

Wylądowaliśmy w przyzwoitym motelu przy trasie. Można było jeszcze z godzinę pojechać, ale już byliśmy mocno zmęczeni. Nawinął się motel, sprawdziliśmy pokój i cenę. Wszystko jak trzeba (2000 RUB) i już odpoczywamy. Nikogo oprócz nas nie ma. Jutro nieco mniej kilometrów, do Kurska.

Dziś droga nudna. Jedynie przejechaliśmy przez Wołgograd, dawny Stalingrad. W korkach postaliśmy. Tam jest jedna bardzo długa ulica, 32 km i nią jechaliśmy. A do Wołgogradu po drodze, po prawej, ciągnie się rzeka Wołga. Raz ją widać raz nie, ale jest to olbrzymia rzeka. Po drodze, co chwila drogowskazy do ośrodków wypoczynkowych. Gdy minie się wreszcie miasto, to droga robi się płaska i nudna.

IMG_5211-1024x768.jpg IMG_5214-1024x768.jpgIMG_5217-1024x768.jpg IMG_5216-1024x768.jpg IMG_5218-768x1024.jpg

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...