Skocz do zawartości
Forum Burgmania

Alpy & Dolomity 2018


Sobier

Rekomendowane odpowiedzi

W dniach  6-15.07 w czteroosobowym składzie Ja, Sysgone, Alfi i .maniek wybieramy się w te piękne okolice.

Hotele zarezerwowane ( już w listopadzie 2017r ) trasy wytyczone.

Cel naszego wyjazdu to Arabba i jej okolice gdzie spędzimy 5 dni :) . 

Drugi cel to winkle winkle i jeszcze raz winkle :).

Tak tak to już czwarty raz i mam nadzieję że jeszcze kilka ich będzie.

Ja co roku będziemy się z Wami dzielić naszymi wrażeniami i zdjęciami.

 

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Nareszcie będzie ciekawa lektura, powodzenia

Wysłane z mojego Redmi Note 5A przy użyciu Tapatalka

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

Udanego wypoczynku i miłych wrażeń z jazdy :) . Czekamy na relację z wyjazdu.

Pozdrawiam serdecznie !OK

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

Zazdraszczam. Arabba i okolice cudne klimaty. Czekam na ciekawą lekturę i 3mam kciuki

Wysłane z mojego SM-G925F przy użyciu Tapatalka

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze

Przyjemnych winkli :) i nie wyprostujcie dróg bo za dni parę i ja z drużyną tam pośmigamy odrobinkę :)

Odnośnik do komentarza
6 godzin temu, Ania 77 napisał:

To widzimy się gdzieś ..... :D buźka czekamy.  

 

Jasne że tak :D 

Odnośnik do komentarza

Kolejne winklowanie.
Wracając z wyprawy w Alpy i Dolomity w 2017, już zaczynaliśmy planować kolejną. Pewnie znajdą się osoby, które będą się zastanawiać i dziwić, po co jechać w to samo miejsce po raz kolejny? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, a zrozumie ją każdy motocyklista, który kocha jazdę: nie liczy się dotarcie do celu, ale droga, którą do niego podążamy. A im bardziej ta droga jest kręta, tym bardziej cieszy jej pokonywanie. Nie jeździmy w Alpy, aby rozkoszować się widokami. Jeździmy dla samej jazdy i radości, jaką ona nam daje. A widoki oglądamy przeglądając google street, podczas planowania kolejnej wyprawy :-)
W tym roku część tras pokryje się z poprzednimi, ale za każdym razem staramy się dodać coś nowego. Podczas tegorocznego wyjazdu postawiliśmy na 2 miejscowości, które będą dla nas bazami wypadowymi: Arabba oraz Bormio.
Ponieważ zabraliśmy ze sobą Mańka, dla którego jest to pierwszy wyjazd w Alpy, dlatego nie może zabraknąć kilku flagowych punktów: Grossglockener wraz z wjazdem na Edelweissspitze oraz przełęczy Stelvio. Miejsca mocno rozreklamowane, skomercjalizowane i tłoczne, ale najważniejsze na liście "zdobywców" Alp i Dolomitów.
Wyjazd z Warszawy zaplanowaliśmy na godz. 6:30 a punktem zbornym była stacja Lukoil za Nadarzynem, na trasie katowickiej. Gdy tam dojechałem, Maniek i Alfi już czekali. Sobier dojechał parę minut później. Pierwszy etap naszej wyprawy, to ok. 650 kilometrowy przejazd na trasie Warszawa-Brno-Wiedeń. Gdyby nie roboty drogowe i parę eł po drodze, dałoby się ją przejechać nie redukując biegu poniżej 4-ki.
Polska zapragnęła pożegnać się z nami deszczowo. Zaczęło na nas kropić na wysokości Żor i nie przestawało do MOP Mszana, który reklamuje się jako ostatnia stacja paliw przed wjazdem do Czech. Zapewne z tego powodu królują tam drakońskie ceny paliw. Tańsze paliwo jest u naszych południowych sąsiadów.
Przejazd przez Czechy sprawny, jedyny postój zaliczyliśmy w Mikulowie, aby dotankować sprzęty. Na granicy zakup winiety za 5,20E i powitała nas Austria. Szybki przelot do Wiednia i powitanie piątkowych korków. Jak widać, nie tylko Warszawa jest zakorkowana w piątkowe popołudnie. Zameldowanie w "zaprzyjaźnionym" hotelu, odstawienie maszyn do garażu i mogliśmy ruszyć na wyczekiwanego Wiener Schnitzel z restauracji Figlmuller. Do kompletu domówiliśmy nie mniej kultową sałatkę ziemniaczaną i okrasiliśmy to miejscowym browarem. Ja z trudnością zjadłem swoją porcję, Maniek i Alfi dali radę tylko połowie, a Maciek nie dość, że wciągnął momentalnie swoją, to jeszcze poprawił po chłopakach :-D
A po kolacji zaciągnął nas jeszcze do Cafe Central, ale że nie byliśmy w stanie nic już w siebie wcisnąć, więc zwiedzanie zakończyło się na zdjęciach przy wejściu. Podczas powrotu do hotelu zaczął padać deszcz, a prognozy na tyle nas wystraszyły, że ustaliliśmy alternatywną trasę do kolejnego noclegu, do Fusch. "A może na KRK?"

Parę fotek09c2b589fd9cd9970f47112290c6f6b0.jpg45a6f3a27d38ee3bc33d2837e51f99bb.jpg44ffead7a52ec4ab3a00f111acdeebb7.jpg4d3edcd452fc184f755a474678cb40c2.jpg6de72f2c2f8341b81fe0020cd5d769e8.jpg9a418f7a047e9b953930e8c8d5b0eaef.jpg6ff58648443aefdeec26470a8dbca653.jpgd937b38b46731fbc92de9e5ba337c5d8.jpg887d2e6c4452ced2efbf6f7ba133d789.jpg

Kawa, której nie było ;-)655d5982d6e06ad735c82485d7972efc.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze
9 godzin temu, Sysgone napisał:

Nie jeździmy w Alpy, aby rozkoszować się widokami. Jeździmy dla samej jazdy i radości, jaką ona nam daje. A widoki oglądamy przeglądając google street, podczas planowania kolejnej wyprawy :-)

!sciana Sorry, Norbert, przepraszam, nie wytrzymałem :)

Byłem z Wami, jezdzilem, widziałem. Fajnie, ale... No właśnie, za mało widziałem. Inna filozofia podróży :)Bawcie się dobrze. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza

Cóż... Nigdy nie obiecywaliśmy wycieczki krajoznawczej, za każdym razem podkreślamy, że my tam jeździmy w konkretnym celu: na winkle ;-)

Wiedeń -Fusch
Po pierwszym, nużącym dniu, przyszedł czas na pierwsze, konkretne winkle. Szybkie śniadanie, wymeldowanie i ruszamy na południowy-zachód. Wyjazd z Wiednia autostradą, ale szybko ją opuszczamy, wybierając boczne drogi. Pierwsze zakręty, banan na twarzy i tak do końca dnia. Wyrwaliśmy na te zakręty niczym wyposzczony dzik w młode żołędzie. Pierwsze jeszcze niepewnie, ale każdy kolejny coraz płynniej, coraz pewniej, coraz szybciej. Oczywiście, jak to w okolicach Wiednia, pochowali się po krzakach miśki, na szczęście można liczyć na solidarność motocyklistów. Uratowało nam to parę euro. Jadąc po bliskich Wiednia trasach, doszliśmy do wniosku, że w sumie można przyjechać do Wiednia na weekend i nie trzeba daleko z niego wyjeżdżać, żeby znaleźć fajne trasy. Wszystko w obrębie 50-80km.
Po rozgrzewce znów musieliśmy wrócić na autostradę i jechać nią do miejscowości nomen omen Winkl. Tam skręciliśmy na Nockalmstrasse. Trasa jest dodatkowo płatna, ale warta tych pieniędzy. Świetne zakręty, rewelacyjna nawierzchnia aż prosiła o ostrzejszą jazdę. No i taka została uskuteczniona. W efekcie nie tylko Maniek, ale nawet Alfi, kredensem przycierał równo podnóżki z obu stron. A Maniek przytarł zarówno centralkę, jak i stopkę boczną. Zresztą, u niego nie tylko stopki trą, ale i łożysko zdawcze :-)
Na wysokości 2042m n.p.m spotkaliśmy T-Maksa 500, starszego Austriaka z żoną, widząc sprzęty Maćka i Mańka wyrazili równie duże zainteresowanie ich sprzętami, jak my jego. Na tej samej trasie dojechaliśmy grupę motocyklistek pod opieką 2 instruktorów. Spotkaliśmy również samochód czyszczący nawierzchnię. To dlatego w Alpach jeździ się o wiele lepiej, niż w Bieszczadach. Tu po prostu skupiasz się na poprawnym pokonywaniu zakrętów, nie zastanawiając się, czy nie trafisz na łachę piachu. Oczywiście są i tutaj drogi o gorszej nawierzchni, ale najczęściej są to drogi gminne, mniej uczęszczane.
Z Nockalmstrasse ruszyliśmy w kierunku stolicy sportów zimowych, Bischofshofen. W miejscowości Mauterndorf, podczas tankowania, usłyszeliśmy cichy gwizd i naszym oczom ukazała się mała lokomotywa, która akurat wyjeżdżała na trasę z zajezdni. Maciek zdążył ją uwiecznić na zdjęciach i filmie. Stamtąd to już szybki skok, przelot przez kilku kilometrowy tunel i już mogliśmy się zameldować w pensjonacie Imbahchorn, w miejscowości Fusch. Po rozpakowaniu wyszliśmy na kolację i niechcąco trafiliśmy do restauracji chorwackiej, w momencie, gdy trwał mecz Chorwacja-Rosja. Obsada pomalowana w barwy narodowe, koszulki, ogólnie dobra zabawa. Ponieważ też kibicowaliśmy chorwackiej drużynie, wieczór zatem minął w dobrej atmosferze, przy pizzy i piwie.

.4090d610d3fc91aa8fde9f5e3c4b3483.jpg483f8bb939ca20dcc9d1a7ef39e83163.jpg64a3c70629080501cbb93ead3f2c9dd6.jpg0c69a1662fefcdf4be6f9b9550164498.jpg7929c89e7d7374c63d45ec5863c70c78.jpg34afb25bf964f6a0c7189e6bffd833e4.jpgf60bb0a234e2e9de7ff9fda4fc0b3a29.jpg

.0d45d2d0a3996d70bba2e4f2774c78a5.jpg3b81c15a1309c1c5b93b759277ee4c3c.jpg

Odnośnik do komentarza
  • Sympatycy

No widzę, że dziadek z babcią w Fusch nadal witają gości na ławeczce...:smile: Miłego kręcenia kilometrów. Wracajcie bezpiecznie. !OK

Odnośnik do komentarza
  • Klubowicze
Dnia 7.07.2018 o 20:31, Sysgone napisał:

a Maciek nie dość, że wciągnął momentalnie swoją, to jeszcze poprawił po chłopakach :-D

Pewno też bym tak zrobił :D

Dnia 8.07.2018 o 07:48, Sysgone napisał:

my tam jeździmy w konkretnym celu: na winkle ;-)

!OK

Odnośnik do komentarza

Z pensjonatu ruszyliśmy na zdobywanie Grossglockenera. Muszę przyznać, że T-Maksy chłopaków przyciągają uwagę. Nie tylko tym, że to skutery, które wymiatają w górach, ale głównie za sprawą ich głośnych wydechów Akrapowich. A jeszcze gdy do kupy zbiorą się 2 sztuki i oba mają wyciągnięte db killery, to huk jest porównywalny do startującego odrzutowca! Dzieci płaczą, konie się płoszą, kury przestają jajka znosić, a krowom mleko się zasiada w wymionach :) Tak, czy inaczej, robią one niezłe zamieszanie i podczas jazdy, i na postoju. Wracając do tematu wyjazdu na Grossglockener, chcieliśmy pokazać Mańkowi, dla którego to pierwszy wyjazd w Alpy, jak najwięcej atrakcji. Pierwszą z nich był wjazd na Edelweissspitze. Sama góra nie jest może jakoś specjalnie wysoka, ale podjazd na jej szczyt wyłożony jest kostką a'la "kocie łby", która podczas deszczu robi się strasznie śliska. Jeśli dołożymy do tego jeszcze kilka agrafek, okaże się, że nie jest to droga dla każdego. Ze szczytu góry roztacza się piękny widok na trasę i okoliczne 2- i 3-tysięczniki. Chociażby dla tych widoków warto wjechać na górę. Dodatkowym bonusem był fakt mini zlotu zabytkowych traktorów.
Na szczycie Maniek zauważył wyciek płynu hamulcowego w BMW Alfiego, płyn wydostawał się spod dekielka na zbiorniczku. Rozpoczęliśmy poszukiwania klucza typu Torx, niestety ani mój, ani zaczepionego na górze motocyklisty nie pasowały. Podczas poszukiwań Maniek odkrył, że nie zdał klucza do pokoju. Szybka narada i ustaliliśmy, że Sobier z Alfim wrócą do Fusch, aby oddać klucz i spróbować dokręcić dekielek, a my z Mańkiem podjedziemy do lodowca i spotykamy się za bramkami, przed miejscowością Heiligenblut. Zarówno nasz wyjazd, jak i powrót chłopaków do pensjonatu okazały się owocne. Maniek zobaczył jęzor lodowca, a Alfi zlikwidował wyciek i zakupił odpowiedni wkrętak. Czekając na chłopków mieliśmy okazję obejrzeć wszelki możliwy transport kołowy. Począwszy od kamperów, poprzez vany, SUVy, aż do super samochodów, stworzonych tylko po to, by dawać radość z jazdy. Podobnie z motocyklami. Od małych Vesp, poprzez maksiskutery, ścigacze, super moto, do potężnych krążowników typu Honda Goldwing. Oczywiście z królem alpejskich przełęczy, BMW R1200GS na czele, których jeździ tu tyle, co całej reszty do kupy. Zaparkował koło nas Włoch na Suzuki GSXR, który widać, że nie pierwszy raz przyjechał na Grossglockener. Opony miał tak zdarte, że na bokach wisiały mu frędzle że startej gumy. Dzisiaj jednak przyjechał na randkę z dziewczyną, nie wjeżdżali na górę, tylko postali chwilę na dole. Chyba dlatego, że dziewczyna była za słabo ubrana by wyjechać wyżej. Miała na sobie podarte jeansy i krótką skórzaną kurtkę. A na górze było rześko. Temperatura pod lodowcem wynosiła 6,3*C.
Spod Grossglockener ruszyliśmy w kierunku Włoch, Maciej poprowadził nas trasą tegorocznego Giro di Italia, przez Sella Monte Zoncolan. Na górze kilka pamiątkowych zdjęć i pędzimy dalej, na Ovaro i Alpezzo. Tuż przed Alpezzo przyciągnęła naszą uwagę grupa ludzi i samochodów zaparkowanych na moście. Okazało się, że w okolicy odbywaja się jakiś rajd samochodowy. Co chwilę pod naszymi stopami przelatywały z rykiem silnika samochody klasy WRC, aby po kilku zakrętach zacząć wspinać się na wzgórza. Na samym moście zaparkowane było bardzo ładne Moto Guzzi, które czerwonym lakierem przyciągało wzrok niczym Ferrari. Z Ampezzo skręciliśmy w SP619, ale to był średnio dobry pomysł. Droga wąska, pełna żwiru i bardzo kręta. O ile kręte drogi wręcz uwielbiamy, to żwirku na nich, szczególnie w zakrętach nienawidzimy. Krótko mówiąc, droga niczym w Bieszczadach. Na jednej z agrafek dodałem za mało gazu i zdusiłem maszynę. Ponieważ było to w samym zakręcie, w pochyle, nie udało mi się spionować motocykla. Pozostało położyć go na glebie. I tu właśnie przydają się gmole. Skończyło się na chwili strachu, urażonej dumie i małej rysie na gmolach. Ale z drugiej strony, stare powiedzenie mówi, że jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Alfi pomógł mi podnieść sprzęt z gleby i ruszyliśmy dalej. Niestety Sobier pomylił drogę i przyszło nam cofać się 15km. Dobrze, że Maniek miał kabanosy, to chociaż mogliśmy się posilić w trasie :-)
Już bez większych przygód dotarliśmy do hotelu Bella Vista w Arabbie. Jedyną ciekawostką były sarny przy drodze, które zmykały przed hałasem generowanym przez dwa Akrapowicze.
Wieczór zakończyliśmy kolacją z calzone :-)1766f65521848976561ede694e292942.jpg0eaad81f6abe6d31588c8a6b31b2c34f.jpgf8ca8e707612d0a353396101d8f00655.jpg99f9fdfc3574dfecb65e0fb1d503e148.jpg

17b9007b716b7a64a7acfa8c8efa5dcf.jpgfabde24814a4a401cff57ec504b3c4d0.jpg99f9fdfc3574dfecb65e0fb1d503e148.jpg

.3dd57289f15236f638d4d6bde4c1c5f6.jpgfd8177f22a5411ac218663a051789066.jpg

.bdedea1781e74c0742a15843548d6785.jpg00198c3d9865ee99cd48b54d0a38aea6.jpg

Kolacja4500eb8fab4442add796917f0fc76416.jpg

Odnośnik do komentarza

I tradycyjnie kilka fotek
190391b7daa07581164248aad46b4511.jpg
c9af633cd742cb04393f86b6d403875a.jpg
eb00847a49e16e5de9eeb828505445e3.jpg
Coś czym też bym chętnie spróbował swoich sił za kierownicą :)
d24da5eda52116e1e0d9924feb91bbaf.jpg
Lokalny OS rajdu
07bd64aefdd23b7e6c04adbf704191ac.jpg
fa21295b18578bb13243582bf9f58a18.jpg
Tradycyjnie kilka Passo
64ec8a4c844780e72aa774dbdd12891c.jpg
c37b8d355b996422da643b2a23e3b6be.jpg
75a5b382ead1c66f1fe4651eea2d6f5f.jpg
7226f13e7140ea2c227633d88b693701.jpg
077713edc984cbc073c24330e7b8e694.jpg
I na zakończenie dnia Kolacyjka
cfb1e1233de55b8be6337dcacc23d953.jpg

Odnośnik do komentarza

W Arabbie zatrzymaliśmy się na 3 noce. Mieliśmy rozpisane trasy na każdy dzień, ale telefon od Krzyśka ze Śląska spowodował, że "dzień drugi" stał się pierwszym i odwrotnie. Okazało się, że ich trasa pokrywa się częściowo z naszą, dzięki czemu możemy dotrzymać im towarzystwa w ich drodze do Bormio. Punkt spotkania ustaliliśmy na stacji benzynowej w Vigo di Fassa. Po małych problemach z nawigacją udało się nam w końcu dojechać na miejsce. Szybkie przywitanie, wymiana informacji i ruszyliśmy w kierunku Bolzano. Oni jechali w składzie Krzysztof z żoną, Paweł z żoną i Mariusz solo. Czwarty kierowca musiał się wrócić do kraju. Przelot do Bolzano był na tyle wartki, że czuję pełen szacunek dla odwagi ich żon. Bo o ile w ogóle dałbym się przewieźć na plecaczka, to oni przewieźli by mnie tylko dwa razy, pierwszy i zarazem ostatni. Po trasie udało nam się jeszcze na chwilę zatrzymać, wypić kawę i porozmawiać ale zaczynało się robić coraz cieplej, dlatego ruszyliśmy w drogę. W Bolzano zrobiliśmy małe zakupy, przybiliśmy z nimi piątkę i rozjechaliśmy się w swoją stronę. Oni do Bormio przez Stelvio, my na naszą pętle, przez Passo Sella. Przed ośrodkiem wydzielony jest parking dla motocykli, gdzie każda marka ma swój kącik. Alfi zaproponował wjazd kolejką górską na 2685m n.p.m. Pierwszy raz jechałem wagonikiem 2-osobowym, w którym trzeba było stać. Wyglądał jak zawieszone na linie cygaro. Aby do niego wejść, należało stanąć w odpowiednim miejscu, a gdy wagonik dojedzie, złapać uchwyt prawą ręką i wskoczyć szybko do środka, w czym wydatnie pomaga obsługa, wpychając klienta do środka tak sprawnie, aby druga osoba, stojąca na drugim wydzielonym miejscu również miała czas na zajęcie miejsca w środku. Podobna procedura odbywa się przy wysiadaniu, gdzie delikwent jest wręcz wyciągany z środka. Wjazd na górę trwa dobre 15 minut. Z góry rozciąga się wspaniały widok na pasma Dolomitów, a w zacienionych miejscach leży wieczny śnieg. Po kilkunastu minutach zjechaliśmy do Mańka, który naszą nieobecność wykorzystał do odpoczynku i poopalania się. Stamtąd zjechaliśmy do Arabby, czym zamknęliśmy jedno "skrzydło motyla" i tam zrobiliśmy sobie postój na obiad. Po posiłku (tym razem zapijanego colą) ruszyliśmy w drugą część zaplanowanej trasy. W sumie mieliśmy tylko dwa ciekawe zdarzenia. Jednym były sarny, które przed nami czmychały niczym świstaki przed Maćkiem, na Grossie. A drugim było spotkanie na trasie motocykla z koszem. Nie jesteśmy pewni, co to było, ale grzał tak równo, że musieliśmy się nieźle starać, by dotrzymać mu kroku. Fajne miał opony, samochodowe. Kierowca był miejscowy, znał każdy zakręt na pamięć :-)
Powrót do hotelu bez problemów.cf1acb88ca87334eaf5d4525f345bf6c.jpg8fe569d44574305addc988636747af92.jpgea929c5a88a2fee4225702754c176e19.jpgc79a5da67c45a4294f4d053731b6454f.jpg9362e6d276b2343e71f96e577a0f63ec.jpg67a915a62fb0e115478fb7e1d52317f8.jpg28159bde5be6c8920d14e03e8b464847.jpgb221fa5564cfa3099bcfb7dc7e6fe459.jpg517e68c3679ef734df577f68cdb5e12c.jpg

.88df171cf73993f37e55156bdc712c22.jpg4f55e8f776c11ae43076199ad73b1a1c.jpg25d75ffaa6121976ed44738dc5d878d7.jpg501a838939d9832ff319544f53d0cad4.jpgfe66535c75097dd6b1ce4ed41129d5f7.jpg9c37478c1c18980f78f29ad2fd3fd554.jpg4632a430a306a8c4b36d187e000c99aa.jpg

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...